Błazen Nadworny -

Spisano dnia 1 listopada A.D. 2020

O czem myśli lud


     Zima zawitała na dobre i już nie to, że górskie przełęcze, ale i cała dolina Hasli pokryła się śniegiem, któren białą, puszystą pierzyną otulił wartko płynący Aar. Czas więc nadszedł najwyższy opuścić alpejską kryjówkę i udać się w jakie insze bezpieczne miejsce. Czyli są jednakoż jeszcze takowe w dzisiejszych niespokojnych czasach?

     Szczęśliwie zatroszczył się o mnie poćciwy Urs Schwäzli i tak oto nalazłem się w Lozannie, w kamienicy na rogu Rue Madeleine i Place de la Riponne, należącej do przyjaciela jego, kupca nazwiskiem Mercier. Nie opływam tu po prawdzie w luksusy, chocia locum moje i tak zda się daleko więcej dogodnem od pasterskiego szałasu nieopodal Grimselpass, gdzie przyszło mi ostatnio zamieszkiwać. Dzielę więc teraz skromny pokój na mansardzie z pewnem niemłodem już Bretończykiem, któren kazał mówić do się po prostu Bastien, albowiem, jako mi wyznał, tak właśnie nazywano go przez całe życie. A był on osobistem kamerdynerem króla Francji – zaiste niezwykłe spotkanie! Nie zbiegł ongi do Holandii, jeno służył nieszczęsnemu Ludwikowi dalej, takoż i w Temple przez wszytkie dni, aż do zgilotynowania.

     Wieczorne pogawędki z Bastien, któren poznał był wiele tajemnic monarchii, stały się dla mnie istną gratką, zwłaszcza jeśli porównać je do nudnych rozmów przy posiłkach z małżonkami Mercier i ich dwiema, wcale nie aż tak znowu urodziwemi córkami. I tak, pewnego razu opowiedział mi Bastien historię, którą i ja Wam dziś zrelacjonuję. A przedstawił ją na tyle barwnie, iż jako żywo stanęła mi przed oczyma owa komnata w pałacu Versailles. Na królewskiem biurku płonęła ledwie jedna świeca, której wątły blask wydobywał z półmroku twarze dwóch, siedzących w fotelach naprzeciwko siebie, mężczyzn. Dochodziła północ dnia 14 lipca Roku Pańskiego 1789.

     – Nie pojmuję cię, Ludwiku – ozwał się młodszy z braci, Karol, Hrabia d'Artois – Cóż dobrego przynieść mogą ustępstwa? Wszak dziś padła Bastylia, lud się zbroi. Do tej pory były to jedynie zamieszki, ot zdarza się od czasu do czasu, ale teraz? Co będzie, jeśli się zorganizują? Jeśli na ich czele stanie ktoś taki, jak La Fayette? Albo inszy doświadczony generał, uchowaj Boże! Co dalej?

     – A co twem zdaniem, Karolu, należałoby uczynić? – spytał król – Powinniśmy z Montmartre zbombardować Paryż?

     – A czemuż by nie? Trzeba to zrobić teraz, nim będzie za późno. Wkoło miasta stoi przecie dwadzieścia tysięcy wojska!

     – Paryżan jest więcej...

     – Otóż właśnie, Ludwiku! Póki co, jeszcze ciągle są zbieraniną, atoli za chwilę będą armią! Wiesz, co to oznacza?

     – Wiem, co oznaczałoby użycie żołnierza. Masakrę! Śmierć tysięcy, kobiet, dzieci...

     – A któż by się przejmował tą hołotą? Paryskie kobiety? Przekupki, praczki, służące, ladacznice... Niech giną! To właśnie pokaże, że król nie cofnie się przed niczem, przerazi, wymusi posłuszeństwo, uspokoi sytuację.

     Karol wstał i począł chodzić po komnacie tam i z powrotem. Jego potężny cień przesuwał się po przeciwległej ścianie cokolwiek chwiejnie, gdyż poruszone powietrze sprawiło, iż spokojny dotąd płomień świecy począł migotać, jakoby nagle zerwał się wiatr. Dłuższą chwilę trwało milczenie, po czem hrabia usiadł i począł mówić dalej:

     – Wybacz mi, jesteś królem, jesteś mojem starszem bratem, ale już samo zwołanie Stanów Generalnych było błędem. Nikt nie robił tego od blisko dwustu lat, a efekt? Sam widzisz. Poczęli głośno mówić to, czego wcześniej nie mówiono nawet po cichu. I co? Udało się spuścić parę spod pokrywki garnka? Ani trochę! Wrzątek począł jeszcze więcej bulgotać. Ze zbrojowni Les Invalides zabrano trzydzieści tysięcy karabinów!

     – Może i popełniliśmy błąd, Karolu, ale nie taki – król przesunął dłonią po czole, jakoby odegnać chciał zmęczenie – może Stany trzeba było zwołać dużo wcześniej? Przeprowadzić reformy? Może powinniśmy byli inaczej rządzić? Nie rozpalać ognia pod tem garnkiem? Ale skąd mieliśmy wiedzieć, o czem myśli lud Paryża, lud Francji?

     – Lud, lud, zawżdy lud – mruknął Karol z niechęcią.

     – Nikt nie lubi ludu, bracie – westchnął ciężko król – ale on jest i nic na to nie poradzisz. Kogóż mamy po swej stronie? Szlachtę, biskupów? Nawet część kleru przyłączyła się do posłów stanu trzeciego. W katolickiej Francji Kościół przestał być autorytetem! Zamieszki wybuchają takoż i w inszych miastach, w Prowansji burzą się chłopi. I poza Prowansją też...

     – Więc trzeba wziąć ich wszytkich pod but!

     – Nawet jeśli wciąż jeszcze da się usiąść na pokrywce tego twojego garnka, to łatwo przewidzieć, jak się to wkrótce skończy, skoro ogień wciąż płonie. Za późno Karolu. Wycofamy wojsko. Jutro, najdalej pojutrze opuścimy Wersal i udamy się do Paryża, aby przyjąć do wiadomości to, co się wydarzyło i pojednać się z ludem.

     – To się źle skończy, bracie – Karol pokręcił głową – ja wyjeżdżam do Holandii. I przypuszczalnie nie ja jeden.

     Tak zakończyła się rozmowa dwóch braci Burbonów, którą przypadkiem zasłyszał stojący w korytarzu Bastien. Trzy lata później król został uwięziony, zaczem wytoczono mu proces o zdradę i działanie na szkodę Francji, skazano, a następnie zgilotynowano. Jak potoczyłyby się dzieje Europy, gdyby w ową pamiętną noc Ludwik posłuchał rady brata? Zaiste, rzec trudno. Może parę lat później wybuchłaby kolejna rewolucja, tyle, że bardziej krwawa i ze zdwojoną siłą? Cóż, najbezpieczniej jednakoż jest wiedzieć, o czem myśli lud. Taką radę ma dziś dla wszytkich władców


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.