Błazen Nadworny - Święty Mikołaj, albo o tem, jak pozbyć się kryształu

Spisano dnia 8 grudnia A.D. 2019

Święty Mikołaj,

albo o tem, jak pozbyć się kryształu


     Ranek owego grudniowego dnia był wcale ciepły jeszcze, choć przecie szary i dżdżysty. Kiedy dzwoniono na Anioł Pański, niebo wypogodziło się, lecz w promieniach nisko stojącego słońca zaiste niełatwo przyszłoby się komu ogrzać. Wkrótce też zerwał się zimny, północny wicher, a z niem nadciągnęły ciemne, gęste, wełniste chmury, z których pod wieczór począł sypać śnieg. Ściął mróz. Wiatr co raz porywał drobne, śniegowe płatki, chwytał je w swe lodowate objęcia i wirował wraz z niemi, podnosił z ziemi białe tumany i miótł hen, gdzieś przed siebie, aż poza wątły krąg światła spływającego ze smolnego łuczywa, które zatknięto w zamkowy mur. Śnieżny kurz nikł więc w mroku, lecz po chwili powracał wraz z kolejnem podmuchem. Takoż i płomień niekiedy przygasał na wietrze, co ze wszytkich sił starał się go zdmuchnąć, a nie dając rady, oddalał się na chwilę, by powrócić de novo i de novo wziąć się za bary z ogniem.

     Choć ziąb okrutny przeszywał na wskroś me ciało, stałem dłuższą chwilę w krużgankach i jak urzeczony spoglądałem na ów niezwykły taniec, któren odbywał się na podworcu, u mych stóp. W krąg nie było żywego ducha. Czyliż możliwe, iż dla mnie jeno wystawiano tak przewyborny balet? – pomyślałem i w tejże samej chwili dostrzegłem u zachodniej baszty jakąś sylwetkę. W świetle mijanych przez nią pochodni ujrzeć mogłem, jak postać, choć z wolna, jednak przybliża się przecie ku mnie. Widziałem już wcale wyraźnie rosłego starca z siwą brodą, obsypanego od stóp do głów śniegiem. Byłżeby to... Święty Mikołaj? Wszak jutro dzień jego narodzin dla Nieba! Czyliż niesie dla mnie jakoweś podarki? Może nowe pióro? Stare cokolwiek już się przytępiło i nie idzie go porządnie zastrugać. Albo też dzwonki do błazeńskiej czapki? Wszak jeden się popsuł, a drugi gdzieś zapodział. A może chocia trzewiki?

     Wszytko to ledwie przemknęło mi przez myśl, bom już z całkiem bliska dostrzegł twarz imć Pana Trelemorelskiego.

     – A cóż to waść tkwisz tu na mrozie jako ten kołek? – spytał, swojem zwyczajem wywracając oczami, zaczem zaśmiał się cokolwiek niemrawo z własnego żartu – Ho, ho, ho...

     – Zadumałem się tak jakoś... – odparłem pojąwszy już, iż na żadną miłą niespodziankę liczyć nie mogę, wręcz przeciwnie.

     – Zadumałeś się, powiadasz acan... – rzekł i popchnął lewą dłonią drzwi prowadzące do korytarza, prawą zaś otrzepał śnieg z i tak białych włosów.

     Wszedłem za niem, nie chcąc, by posądził mnie, iż knowam coś w samotności, on zaś, jak zawsze, od niechcenia ciągnął dalej:

     – Chyba nie pragniesz wasze, by ów zbójca znów cię poturbował?

     – Zbójca? – spytałem zdziwiony – A kogóż waszmość uważasz?

     – No jakże? – mruknął – Imć Banaszewicza przecie.

     Nogi ugięły się pode mną z wrażenia na takie dictum. Czyżby zatem znał całą sprawę? I to od podszewki? On? Cóż, wieści chyżo rozchodzą się po Zamku, atoli... A może chce mnie jeno sprowokować, bym rzekł co nieroztropnego?

     – Pan Banaszewicz zbójcą? – udałem więc zdumienie – Wszakże mąż ów bez skazy i zmazy, vir generosus, zacny nad wyraz i niczem kryształ uczciwy, wzór cnót wszelakich!

     Przyjrzał mi się uważnie, po czem rzekł:

     – Acan, zda się, nie nadążasz. A któż niby powiadał ci o tem krysztale?

     – Czyliż to nie waszmościne własne słowa? – spytałem wciąż nie pojmując, w czem rzecz.

     – Eee... – machnął jeno ręką i ruszył w swoją stronę.

     Krótka ta konwersacja tak bardzo zbiła mnie z pantałyku, żem kroki swe na powrót ku krużgankom skierował, pragnąc ochłonąć cokolwiek na mrozie. Rozwarłem dźwierza i zderzyłem się w nich z czemś tak wielkiem, że mógł to być jeno brzuch Pana Śpiżarnego. W wątłem świetle twarz dojrzałem dopiero czyniąc krok w tył.

     – Ach, to waszmość! – powitał mnie sapiąc – Gdzież się wybierasz?

     I wtedy opowiedziałem mu o mem osobliwem spotkaniu z Panem Trelemorelskim.

     – Języka za zębami utrzymać nie umie – skwitował – pacholęciem będąc pono z lubością gotowany klej kostny wąchał w pałacowej stolarni, od czego też rozum srodze mu się popsuł.

     – Ach tak! – rzekłem – Doszły mię słuchy. Zaspokój jednak waść moję ciekawość i rzeknij, komu i czem się Pan Banaszewicz naraził, bo przecie chyba nie tem, że mnie obić kazał?

     – E, gdzieżby! – odparł – To głupstwo, lecz woli Regenta jawnie się przeciwił, tem samem, by tak rzec, crimen laesae maiestatis popełniając. Jakieś tam dawne sprawki na wierzch wyszły, więc mu Książę miast gardła, banicją zaoferował, a on twardo: Nie.

     – Dawne sprawki? Jakie?

     – To akurat sekret. Cóż byłby za koncept, rzeczy takowe wszem i wobec rozgłaszać? Documenta stosowne i Książę i Mistrz Mateusz z Moraw już pono studiowali, a lektura ta nijak ucieszną nie była.

     – Co zatem teraz?

     Wzruszył ramionami.

     – Synów banaszewiczowych do wieży wtrącono, lecz stary się zaciął i ani rusz, choćby na krok ustąpić nie chce. Pono zwiedział się, że skoro kraj opuści, Książę w ślad za niem i tak siepaczy pośle, zaś tu wytoczyć mu proces byłoby nader nieporęcznie. Sam waść pojmujesz.

     – W rzeczy samej, nieporęcznie.

     – A... – zawahał się – zabić skrycie, jakoś nieładnie. I nieporęcznie tem więcej. Zaraz rozeszłyby się plotki... Lecz cóż tak stać tu będziem? Pójdźmy lepiej wraz do Pana Piwnicznego, miodu na rozgrzewkę łykniem, wina, a i co przekąsim przy tej okazji.

     I poszliśmy, zaś biesiada nasza trwała aż do późna w noc. Kiedym obudził się rankiem, dnia następnego, nie nalazłem niestety pod poduszką nijakich podarków. Cóż, skoro miast Świętego zjawił się Pan Trelemorelski... Z drugiej jednak strony, starczył rzut oka na komnatę, by poznać, że nic z niej nie zginęło. Dobre i to – pomyślał sobie


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.