Quousque tandem?
Upalny, lipcowy dzień dobiegał końca. Słońce już prawie skryło się za Wzgórzem Eskwilińskim pogrążając w półmroku Via Sacra, tudzież niższe budowle na Forum i jeno dumne kapitele kolumn świątyni Kastora i Polluksa różowiły się jeszcze w ostatnich poblaskach zachodu. Skwar zelżał nieco, a niebo, jak zawsze, poczęło zasnuwać się delikatnem woalem wieczornej mgły. Nad najpotężniejsze miasto świata z wolna nadciągała noc.
– I pomyśleć, że jego willa znajduje się tuż obok! – rzucił Lucjusz Sergiusz Katylina, bardziej chyba do siebie, niż do stojącego nieopodal, pod rozłożystą koroną pinii, krępego wyzwoleńca o przyprószonych siwizną, mocno kręconych włosach.
– Kogóż masz na uwadze, panie? – spytał tamten.
– Jak to, kogo? Cycerona, rzecz jasna!
– Na Palatynie mieszka wielu znamienitych obywateli...
– Śmiesz zwać go znamienitem?! Postradałeś chyba rozum, Orestesie! – zirytował się Katylina.
– Co by nie rzec, szanuje i poważa go wielu...
– I w tem właśnie całen ambaras, mój drogi, w tem całen ambaras... – Katylina podszedł do niewielkiej fontanny, pośrodku której, na marmurowem postumencie, wyrzeźbiono wdzięczne kształty leśnej nimfy albo najady. Zaczerpnął wody i obmył nią swą młodą jeszcze, lecz kościstą twarz, jakoby pragnął ostudzić gniew. Potem wpatrywał się chwilę w wysmukłe cyprysy rosnące na skraju ogrodu, od strony wzgórza, a następnie skierował wzrok w dół, na Forum.
– Ile kosztuje senator, Orestesie? – spytał w końcu.
– Ile? – wyzwoleniec zdawał się zaskoczony – Nie starczy ci złota, panie, musiałbym chyba przekupić z połowę komicjów.
– Złoto ma Krassus, a co do przekupstwa, starczyłoby kilku wpływowych patrycjuszy. Tak, ledwie kilku senatorów...
– Trzeba by sprobować, panie, ale czy się powiedzie? Któż to znać może? Chyba jeno bogowie... A jeśli mimo to nie obiorą cię konsulem? Stracisz jeno pieniądze, a nic nie zyskasz. Warto by pierwej zapytać augurów. Jeśli wróżba będzie pomyślna...
– Przekupić, albo zastraszyć... – przerwał mu Katylina.
– Zastraszyć?
– Otóż właśnie! Złamać! O tak! – urwał gałązkę mirtu z krzewu rosnącego wedle fontanny, rzucił na ziemię i jął deptać podeszwą sandała – Widzisz?
– Ale jakże mam to uczynić, panie? – zdumiał się Orestes.
– To proste! Zapłać ludziom, niech wywiedzą się jak najwięcej o każdem z senatorów, o ich żonach, kochankach, synach, córkach, o szalbierstwach, o wszelakich podłościach, jakich się kiedykolwiek dopuścili, o ich najskrytszych tajemnicach! Jutro spotkam się z Markiem Krassusem, złota na wydatki ci nie zbraknie. Zbierz informacje!
Na chwilę zapadło milczenie i jeno odgłos cykad, zamieszkujących piniowe drzewa, dobiegał ze wszech stron. Dwie młodziutkie niewolnice przyniosły kilka lampek oliwnych i ustawiły je na brzegu fontanny.
– Nie przyjdzie to łatwo – pokręcił głową wyzwoleniec – Cyceron pobielił już kredą swą togę, przechadza się ulicami, pozdrawia ludzi, ściska dłonie, jego niewolnik podpowiada mu imiona obywateli... A przecie i bez tego znanem jest i lubianem wielce...
– A ja ci powiadam, zbierz informacje! Jednych zastraszym, innych przekupim. Tak właśnie czyni się politykę, Orestesie, nie inaczej – odparł Katylina, a że zrobiło się już całkiem ciemno, skierował kroki w stronę westybulu.
Krótka ta rozmowa miała miejsce w roku sześćset osiemdziesiątem ósmem, licząc od założenia Miasta, a więc sześćdziesiątem i piątem przed narodzeniem Pana. Mimo niecnych starań Katyliny, konsulem obrano naonczas Marka Tulliusza Cycerona i to on właśnie, wraz z Gajuszem Antoniuszem Hybrydą, stanął na czele Senatu. Przeciwnik nie dał przecie za wygraną i zawiązawszy spisek, począł gotować zamach stanu. Szczęśliwie Cyceron odkrył owe knowania i wygłosił w Senacie sławetną mowę, zaczynającą się od słów: Quousque tandem abutere, Catilina, patientia nostra?, co się tłumaczy: Jakże długo jeszcze, Katylino, będziesz nadużywał naszej cierpliwości? A przypomniał dziś sobie owo pytanie, nie wiedzieć czemu