Błazen Nadworny - Omne trinum perfectum

Spisano dnia 21 lipca A.D. 2019

Omne trinum perfectum


     Jako wszem i wobec wiadomo, liczba trzy najpierwszą jest między liczbami, a skoro by i kto w to wątpił, niech odda się studiom teologicznem, a wraz pojmie, że tak właśnie jest i inaczej być nie może. Quod erat demonstrandum. Ale przejdźmy ad rem.

     Minęło południe, jak kowal wraz z dwoma pomocnikami uporali się z reperacją osi w naszem powozie. Trzech ich więc razem było, a robotę swoję wykonali jak należy i wzięli za nię trzy czerwońce. Ja w tem czasie wybrałem się na przechadzkę. Gospoda, w której noc przepędzić mi przyszło, podłą była, a łoże me twardem wielce, więc myśl, iżby posiliwszy się, rozprostować kości, zdała mi się przednią. Z rynku udałem się na wzgórze, gdzie stał kościół i zaraz za niem rozciągał się cmentarz, a następnie rozejrzawszy się po okolicy, ruszyłem w dół ku kamiennej bramie – jako się zdaje, jedynej ocalałej z licznych wojen, a i to mocno nadwerężonej od armatnich kul. Z murów nie ostało się wiele – musiały pójść w ruinę w czas jakiego oblężenia, potem rozebrano je pewno na budulec, zaś resztki, które przetrwały, zarosły trawą i zielskiem. Obszedłem miasto wkoło, zaczem wróciłem na rynek. Tu uwagę mą przykuło wielce osobliwe zjawisko: oto dwóch straży okładało kijami jakiegoś człeka, odzianego wcale przyzwoicie, wrzeszcząc doń raz po raz:

     – A pójdziesz stąd precz rudzielcu! Tu nie miejsce dla takich jak ty! Fora ze dwora! Wynocha!

     Nieszczęśnik, w rzeczy samej o czuprynie barwy miedzi, ani trochę nie wyglądający na żebraka, czy złoczyńcę, probował pierwej coś tłumaczyć, wymachiwał rękoma, lecz w końcu wziął nogi za pas i tylem go widział. Nie mogąc atoli pojąć, w czem rzecz, podszedłem do strażników i ozwałem się w te słowa:

     – Przez ciekawość jeno pytam, bom przejazdem jest w tem mieście, cóż niegodnego uczynił ów człowiek, tak niecnie przez was potraktowan?

     – A to, panie – odparł starszy i więcej rosły patrząc na mnie podejrzliwie – a to, że ryży, co przecie widać od razu.

     – Jestli w tem co złego? – zdumiałem się niepomiernie.

     – Skoroście przejazdem, panie, znać tego nie możecie, lecz pan burmistrz i rajcy miasto nasze wolnem od ryżości wszelakiej ogłosili – objaśnił mi młodszy ze strażników – zatem, skoro się tu kto zjawi z włosem płomiennem, na cztery wiatry przepędzonem ma zostać.

     – Nie może być! – zawołałem – A to dla jakiej przyczyny?!

     – Nie nam wiedzieć takie rzeczy, panie – odparli prawie jednogłośnie.

     – Prowadźcież mnie tedy co rychlej do burmistrza, bom ciekaw niezmiernie!

     I tak znalazłem się w ratuszu. Burmistrz, słusznej tuszy, chocia mizernego wzrostu, w białej peruce, noszący się z niemiecka, chcąc się zapewne pokazać, przyjął mnie w Sali Rady. Nie powiem zresztą, by przytłoczyła mnie ona przepychem, prędzej w sam raz pasowała do mieściny. Wymieniwszy uprzejmości, zasiedliśmy po obu stronach długiego dębowego stoła.

     – Owóż trzy są przyczyny – począł mi objaśniać – dla których miasto nasze proklamowaliśmy od ryżości wolnem. Primo, nie masz u nas ryżych. Secundo, ryżych ci u nas nie trzeba. Tertio wreszcie, wszyscyśmy katolicy, jeśli nie liczyć karczmarza, Żyda psiajuchy, za przeproszeniem waszmość pana.

     – Ach tak? W rzeczy samej, wywód arcylogiczny...

     – I nikt nas nie będzie przymuszać, iżbyśmy włosy na ryżo farbowali, ani też dziatwy naszej do takowych perwersyj nakłaniać.   

     Wszytko stało się więc jasnem niczem słońce. Szczęśliwie włos mój płowy... Mówiliśmy jeszcze ze sobą chwilę, po czem pożegnałem się akurat kiedy zadzwoniono na Anioł Pański. Powóz już czekał, jako się rzekło, zreperowan należycie, więc można było ruszać w drogę.

     Do letniej rezydencji Króla dotarliśmy przed zmierzchem i ledwiem wysiadł, zaraz natknąłem się na Pana Piwnicznego.

     – A toś acan zmitrężył! – zawołał na powitanie – A my tu sami, bez waszmości pijem! Jak zdrowie?

     – Chwalić Boga, niczego – odparłem uradowany widokiem kompana. 

     – Doniesiono, żeś w gorączce leżał...

     – Prawda to, alem szczęśliwie wydobrzał...

     – I chwała Bogu. A tu cię ledwie wczora bal ominął, co go Miłościwy Pan wydał, zaprawdę przedni, tańczono do białego rana! A królową balu ostała się Księżna Beatrice...

     – Zaiste?

     – Nie inaczej! Aże dwakroć ją obrano!

     – Dwakroć? – zdumiałem się – Na jednem balu? Czemuż to? Czyliż było co nie tak z pierwszą elekcją?

     – Nie tak?! – obruszył się – Skądże znowu! Obrano ją dwa razy i tyle!

     – Czemuż więc nie uczyniono tego po raz trzeci? – spytałem – wszak omne trinum perfectum est lub, jako lud prosty mawia, do trzech razy sztuka.

     – E tam! – skrzywił się – obrano dwakroć i dosyć.

     Cóż, sobliwe, gdzie się nie rozejrzeć, liczba trzy wkoło, nawet tam kędy wolność od ryżości proklamowano, trzy po trzy..., by tak rzecz nazwać. Księżna Beatrice temczasem królową balu ledwie dwakroć... Byłożby w niej co niedoskonałego? Pojąć trudno zaiste... Temczasem aż się doczekać nie może, jako we trójcy, wraz z Panami Piwnicznem i Śpiżarnem do wieczerzy suto zakrapianej zasiędzie


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.