Błazen Nadworny - Lot Ikara

Spisano dnia 4 sierpnia A.D. 2019

Lot Ikara


     Kanikuła zaiste rozleniwia, atoli przecie nie przez lenistwo nie pisałem do Was w przeszłą niedzielę, jeno dla tej przyczyny, iż pisać nie było o czem. Prawda, żem plotek niemało posłyszał, a to kto z kiem i przeciw komu sprzymierzać się będzie, albo i nie sprzymierzać, co knować i jakie szykować intrygi, lecz przecie intrygi na Dworze rzecz zwyczajna, plotki o nich zasię furt i wciąż się słyszy. Miałżebym więc Was niemi zanudzać? Ani mi to przez myśl przeszło. Więcej już po prawdzie od plotek takowych sny ciekawszemi się zdają.

     – Sen, bywa że się niekiedy i sprawdzi, chocia nie zawżdy tak, jakby kto mógł koncypować – zauważył Pan Piwniczny.

     – Mnie się wczora śniło, że latam – rzucił Pan Śpiżarny i opróżnił duszkiem kielich wina.

     Spojrzeliśmy nań obadwaj z niedowierzaniem, więc zaraz dodał:

     – Choć przez wzgląd na mą tuszę, nawet skoro by mi kto skrzydła doprawił... Co innego Pan Marszałek – wskazał dłonią na dostojnika siedzącego w drugiem końcu stoła, tuż obok Księcia Regenta i Miłościwego Pana – chudy niczem szczapa, ten bez trudu wzniósłby się w powietrze.

     – Voler sans ailes? Bez skrzydeł tak? – zdumiała się młodziutka i nadzwyczaj urodziwa Baronessa Marie Christine d'Armagnac, którą chyba przez omyłkę jeno usadzono tuż przy nas. Miło było spoglądać na gęste pukle jej kruczoczarnych włosów, opadających na śnieżnobiałą, koronkową suknię.

     – Ależ ze skrzydłami, Mademoiselle – odparłem – idzie o to, że kto nazbyt ciężki, temu nawet i skrzydła w lataniu nie pomogą. Ja na ten przykład...

      – Mon Dieux! Ja mogłabym lecieć z Marszałkiem! Uczyńmy sobie skrzydła, latajmy niczem ptaki! – zawołała Baronessa i zaśmiała się perliście – Voler, voler!

     – Ze skrzydłami ta jest niedogodność, mościa Baronesso – ozwał się Pan Piwniczny – że cokolwiek trudno jest je z piór pozlepiać. Przekonał się o tem ów Dedalos, co z synem swojem, Ikarem, pragnął wydostać się z Krety.

     – Ah oui?

     – Ikar nazbyt wysoko wzbił się w nieboskłon – rzekłem – słońce wosk wytopiło, spadł w morze i śmierć poniósł w falach.

     – Mai c'est terrible! Quelle dommage! Szkoda chłopca...

     – Pacholęciu brakło rozwagi, ojciec zasię tego nie przewidział. Pan Marszałek więcej roztropny, syna, a może i córkę za ręce by schwycił i wraz z niemi wzbił się w przestworza – odparłem – a swoją drogą osobliwe, iż po francusku voler tak latać, jako i kraść znaczy...

     Służba kolejny raz napełniła kielichy i zaraz potem stanęły przed nami dymiące półmiski z przednią gęsiną w miodzie i pomarańczach. Długi stół ustawiono w ogrodzie, u podnóża kamiennych schodów wiodących do pałacu, zaś nad niem rozpostarto baldachim tak, byśmy w razie niepogody mogli w spokoju doczekać deseru. Słusznie uczyniono, albowiem od zachodu nadciągnęły chmury i spadł z nich przelotny deszcz. Nie trwał on długo, a gdy na powrót wyszło słońce, na wschodniem niebie ukazała się tęcza.

     – Magnifique! – Baronessa klasnęła w dłonie, a jeden z loków zalotnie zsunął się jej na czoło – Croyez–vous?

     – W rzeczy samej – przytaknęliśmy wszyscy trzej zgodnie, spoglądając w niebo. Pośród panującego gwaru posłyszałem jednak wyraźnie, jak siedzący nieco dalej Arcybiskup rzekł:

     – Obrzydlistwo. Nie mogę patrzeć na tę zarazę.

     Książę Regent zawołał na lokajów, iżby nie mieszkając przynieśli parawan i postawili go wedle stoła, co zresztą wraz uczyniono, zasmucając tem wielce naszą przemiłą sąsiadkę.

     – Je ne comprends riens du tout! Ja nic, a nic z tego nie rozumiem – powiedziała nadąsana.

     – Bo widzisz, aśćka – objaśnił Pan Śpiżarny – choć trudno to pojąć cudzoziemcom, tak tęcza, jako i słońce nawet, katolicki nasz naród wielce obraża.

     Drobne usteczka Baronessy przypominały podkówkę. 

     – Obraża i kwita – dodał Pan Piwniczny.

     – A wracając do snów i do latania – wtrąciłem, by co rychlej odmienić temat konwersacji – mnie znów nie dalej jak wczora śniło się jakoby królestwo ptaków. Oto, uważacie waćpaństwo, puchacz, sędzią będąc, nakazał w powadze wielkiej sroce, by ta czem prędzej wyjawiła, skąd też skradła błyskotki. Sroka atoli zaskrzeczała, iże wyroku nie spełni, po czem wzięła i odleciała. Całkiem zwyczajnie. I cóż na to rzekniesz, Mademoiselle?

     – Głupi sen – usłyszał w odpowiedzi


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.