Błazen Nadworny - Namiot

Spisano dnia 15 lipca A.D. 2018

Namiot sułtana


     – I na cóż ten namiot? – spytałem Pana Piwnicznego.

     – Jakże to? Nie wiesz waść? – zdziwił się szczerze.

     – A skądże mam wiedzieć? Przecie pacierz nie minął jak tu przybyłem! Pędziłem co koń wyskoczy, a ruszyłem nie mieszkając, skoro jeno zawezwano mnie przez umyślnego. Do klasztoru mało kiedy wieść jaka docierała, a przez długie wyczekiwanie Księcia Regenta zapomnieć nieomal zdołałem, co to Dwór.

     – Prawda – rzekł podkręcając wąsa – pewno już się ckniło waszeci...

     – A jakże! Od tegoż dnia, kiedyście waszmościowie ku włościom królewskiem ruszyli, ja zaś sam jako ten palec pozostałem, solitudo dokuczała mi srodze!

     – A powitać, powitać! – zbliżył się ku nam Pan Śpiżarny uśmiechając się szeroko – Jużem myślał, że acan całe lato z mnichami zmitrężysz Pater noster klepiąc! Pewnieś zdrożony cokolwiek i rad byś się pokrzepić, nieprawdaż?

     – W rzeczy samej, atoli zaspokójcież mości panowie pierwej mą ciekawość i rzeknijcie, cóż się tu wyrabia? – to rzekłszy wskazałem na gigantycznych rozmiarów szkarłatne płótno, sowicie przetykane złotem, rozpięte nad pałacowem dziedzińcem.

     – A to! – odparł – Miłościwy Pan zdecydował przemówić do wszytkiej szlachty.

     – Do wszytkiej?! Wszak nawet i to monstrum nie pomieści takowej ciżby!

     – Ani trochę – przytaknął Pan Piwniczny – atoli po to szlachta na sejmikach posłów swojech obiera, by ją godnie reprezentowali.

     – Ergo Sejm w samem środku kanikuły zwołano... I zjadą się panowie posłowie?

     Moi kompani spojrzeli po sobie znacząco, po czem ozwał się Pan Piwniczny:

     – Rzecz cała w tem, iże nikt się ich tu nie spodziewa. Nie dość, że żniwa za pasem, to jeszcze dopiero co rozesłano wici. Może i z tego powiatu kto zdąży, albo i z sąsiednich, ale z dalszych stron kraju...

     – Dojechać nie sposób – dokończył Pan Śpiżarny – dla tej też przyczyny zawezwano waszmości, iżby w namiocie tłoczniej się zdało. Dwór całen się stawi, osoby duchowne, po bokach staną gwardziści, z tyłu lokajami się dopcha i zawżdy raźniej będzie.

     – Lecz może przecie poręczniej byłoby w pałacu – rzekłem i usłyszawszy własne słowa, zastanowiłem się nad niemi i zaraz dodałem – chocia Infant uwielbia zabawki...

     Wolnem krokiem obchodziliśmy namiot dokoła. Mimo iż słońce chyliło się już ku zachodowi i jego wielka czerwona tarcza dosięgła czerniejącej na horyzoncie puszczy, wciąż jeszcze wszędy krzątała się służba. Pachołcy znosili z pałacu krzesła, dziewki układały kwiaty we wazonach. Siła też było wokół dworzan, którzy, jako i my, przyglądali się przygotowaniom.

     – No, powiedzcież waszmościowie, czyli nie dostojnie się prezentuje? – rzucił w naszą stronę Miecznik.

     – W rzeczy samej, dostojnie – odparł kłaniając się Pan Śpiżarny – przepysznie powiedziane.

     – Boć to i przepych nie lada jaki – dodałem – kosztować musiał krocie...

     – A... – machnął ręką słysząc to stojący tuż obok Podkanclerzy Błyskotliwski – Głupstwo, wszytko razem z tysiąc florenów może. Dziś nie to, co ongi, skarb aże pęka od złota...

     – To jakby darmo – objaśnił Marszałek, któren właśnie przybliżył się ku nam – namiot na Turku zdobyty służył był za locum dla jakiegoś wezyra, kalifa, albo i samego sułtana... Kto ich tam zresztą wie, pohańców.

     – Aleć poświęcony in nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti – dodał Arcybiskup czyniąc dłonią znak krzyża, zaś wszyscy zgodnie odrzekli:

     – Amen.

     Gdy oddaliliśmy się już nieco, kierując kroki ku pałacowem kuchniom, spytałem mych kompanów:

     – Azaliż wiadomem jest, o czem Król Jegomość mówić będzie?

     Pan Śpiżarny wzruszył jeno ramionami, lecz Pan Piwniczny ściszywszy głos odrzekł:

     – W zaufaniu powiadam to waszmościom, będzie dwa dni jako pismo przywieziono ode Księcia Regenta, a w niem przemowa. Infant całen czas uczy się ją czytać bez zająknienia, zasię tutejszy proboszcz ćwiczy go w pokrzykiwaniu na publikę. Z tego, com zasłyszał, furt a wciąż rokoszan besztać będzie...

     I tak też stało się nazajutrz, chocia mimo wszytkie starania namiot i tak cokolwiek pustkami świecił, zupełnie jakby kogo w niem zbrakło... Tysiąc florenów na jedną przemowę! Ale co tam! Rzecz miała i swe dobre strony – dzięki owemu przedsięwzięciu wyrwał się koniec końców z klasztornych murów


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.