Błazen Nadworny - Majaki

Spisano dnia 9 grudnia A.D. 2018

Majaki


     Niekiedy warto odpukać w niemalowane drzewo, jak mawia mój poćciwy Wojciech – cóż, prosty lud swoje wie, ja zaś przedwcześnie pisałem Wam, że rana moja goi się sprawnie. Może też być, iżem przeforsował cokolwiek, udając się nazbyt śpiesznie schodami w dół, na zamkowy dziedziniec. Dość, żem omdlał od tego wysiłku i znów przyszło mi przeleżeć szereg dni w gorączce, a chwilami i w malignie. Nawiedzały mnie naonczas przeróżne wizje, niekiedy tak osobliwe, żem postanowił Wam o nich opowiedzieć.

     Z początku więc zdało mi się, iżem strażnikiem jest królewskiego skarbca – wszędy wokół złoto i klejnoty najprześwietniejsze mieniły się blaskiem wspaniałem w świetle łuczyw zatkniętych w mury. Serce me rosło od spoglądania na całe one bogactwo i duma rozpierała mą pierś. Niechże w najciemniejszy kąt schowają się wszytkie Francuzy i Niemce! Czemże potęga ich wobec naszej?!

     W tej jednakoż chwili w owem kącie ciemnem miast narodów Europy rzuconych na kolana, dostrzegłem cień jakowyś, bardziej jeszcze mroczny niźli sam mrok. Przebóg! Złodziej! – przemknęło mi przez myśl, a cień stał się rychło sylwetką olbrzyma z potężną maczugą w dłoni. Jąłem więc wołać na halabardników, darłem się w niebogłosy, podczas gdy zbir przybliżył się ku mnie i ze wszytkich sił zdzielił w łeb, ażem firmamentum niebieskie gwiazd pełne ujrzał w oczach.

     Leżałem na zimnej posadzce – spaść musiałem z łoża nabijając sobie tęgiego guza – zaś krzyk mój donośny przywołał służbę. Położono mnie więc na powrót w piernaty i tak usnąłem, wciąż atoli będąc na wpół jeno we śnie, na wpół zaś na jawie.

     Dźwierza komnaty rozwarły się nagle i oto stanął w nich nie kto inny, ale Pan Kapitan Gwardii wraz z dwoma przybocznemi. Przyjrzał mi się uważnie, po czem rzekł:

     – Kładę areszt na waszeci.

     – Na Boga, litości... Za co? – wyszeptałem przerażony.

     – Wyznaj lepiej swe winy po dobroci, bo... – pogroził mi palcem i zaraz dodał – musiałeś być acan z rabusiami w zmowie! Cud, że tak niewiele ze skarbca zginęło.

     – Jakże to? – spytałem cicho – Skorom ich jeno zoczył, z całego gardła jąłem wołać straże. Poturbowano mnie wszak srodze dla tej przyczyny i oto niemal bez ducha leżę. Czyliż sprawiedliwem jest odsądzać mnie od czci i wiary?

     – Trafisz za to na szubienicę, łotrze! – on na to i zaraz, łagodniejąc przedziwnie, dodał – Ego te absolvo a peccatis tuis in nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen.

     Otworzywszy oczy pojąłem, że to nie Pan Kapitan wcale, lecz Dobrodziej, którego zawezwano do mnie, a owi gwardziści to dwóch ministrantów. I znów usnąłem namaszczony świętemi olejami, by ujrzeć wkrotce pejzaż jesienny, mgłą siwą spowity, a w niem Księcia Regenta we własnej osobie.

     – Przykryć mi zaraz tem błazeńskiem pomiotem oną złodziejską sprawkę – wydał polecenie jakowymś pachołkom – jego samego zasię okryć hańbą. Zrabowane złoto zawieźć nie mieszkając do Nowogrodu i ukryć w lochach mego zamczyska.

     Mówił o mnie, lecz nie raczył nawet spojrzeć w mą stronę i jakoby w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Nie zważał zresztą na nikogo. Temczasem jego ludzie poczęli ściągać mnie z łoża, aby coś mną przykryć, ukryć pode mną coś czarnego niczem smoła, najpewniej łajdactwo jakowe, które nigdy nie powinno było ujrzeć światła dnia. Stawiałem opór, lecz na niewiele się to zdało, gęsta smoła oblepiała mnie zewsząd, tonąłem w niej, zaś książęcy siepacze narzucili na mnie równie czarny całun – całun błazeńskiej hańby.

     Ocknąłem się zaplątany w pierzynę, targały mną dreszcze, a mój poćciwy Wojciech usiłował okryć mnie od zimna starą szubą. Księcia Regenta szczęśliwie ni śladu i tylko woń smoły dochodziła od okna – musi na podworcu naprawiano beczki.

     Cóż, w malignie roją się człekowi najbardziej nieprawdopodobne rzeczy  szczęśliwie po przebudzeniu zostaje po zwidach i majakach jeno mgliste wspomnienie. Sen mara, Bóg wiara, jako powiadają, więc zdrowiejąc powoli i odpukując w niemalowane, raduje się, że od koszmarów onych do jawy nareszcie powrócił


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.