Błazen Nadworny - Ostatni hetman

Spisano dnia 26 marca A.D. 2017

Ostatni hetman


     Odwiedził mnie, bawiąc w tych stronach przejazdem, znajomy mój z dawnych czasów, Markiz Blaise de Roquefort. Zważywszy na cokolwiek oziębłe stosunki, jakie łączą nas ostatniemi czasy z Francją, a to za przyczyną osobliwych działań Księcia Marcelego, tudzież Podkanclerzego Naszstrzykowskiego i samego Kanclerza, mało kto na Zamku miał ochotę się z Markizem zadawać. Spędzaliśmy tedy całe dnie na przechadzkach oraz pogawędkach i tak, idąc razu pewnego pod wieczór zachodniem krużgankiem, dostrzegliśmy Pana Hetmana Dobrzyńskiego, siedzącego pod murem na kamiennej ławeczce i rwącego włosy z głowy. Żal szlachcica – pomyślałem w pierwszem odruchu, boć przecie i tak mu już ich niewiele na skroniach pozostało, zaś Markiz spytał mnie dyskretnie: 

     – Mon Dieux! Pourquoi est–il si triste? Czego on taki smutny?

     – Acan wielce zatroskanem się zdajesz – rzekłem więc – cóż jest tego przyczyną?

     – Ach, długo by mówić – odparł – nie chciałbym swą skromną osobą absorbować uwagi waszmościów.

     – Mais si! – obruszył się Markiz, ja zaś dodałem:

     – Chrześcijańska to cnota, bliźniego w strapieniu pocieszyć, rzeknij więc waść zaraz, co ci na sercu leży. Albo jeszcze lepiej, udaj się wraz z nami na posiłek i wtedy o wszystkiem opowiesz. Dixi et animam levavi – mówią, więc i twej duszy ulgę to przyniesie.

     – Naturellement! A ja mam wino i dobry ser... – uśmiechnął się Markiz.

     Tak też uczyniliśmy. Markiz postawił na stole dzban langwedockiego wina i ów słynny ser ze swych okolic, ja zaś – bochen świeżego chleba, kiełbasę z dzika i pasztet z zająca, któren dopiero co przysłano mi ze wsi. Po pierwszej szklance od razu zrobiło nam się raźniej i weselej.

     – Powiedz mi waść – zwrócił się tedy do mnie Pan Hetman – azaliż pamiętasz, jak silną była nasza armia przeszłego roku?

     – Silną nadzwyczaj, w rzeczy samej – rzekłem – pomnę, jako biliśmy niewiernych na dalekich rubieżach chrześcijańskiego świata...

     – Otóż właśnie – odparł – a teraz?

     – No cóż – rzekłem – zaiste mało jestem z rzemiosłem wojennem obeznany, jednak skoro spojrzę na owe parady... Nasz Minister Wojny prezentuje się na nich wybornie. Zawżdy uśmiechnięty, z dumnie uniesioną głową... 

     – Może i wybornie – posmutniał znowu – któż jednak pójdzie w boju rycerstwem dowodzić? Nie masz już ani jednego hetmana, ja byłem ostatni...

     – Azaliż wręczono waszeci dymisją? – zdziwiłem się.

     – Samem ją złożył – rzekł przełykając kęs sera.

     – Mais pourquoi?! – spytał Markiz – Cóż się takiego stało?

     – Honor mi o tem mówić nie pozwala – odparł Pan Dobrzyński – żadną miarą! Choćbym i dzban wina wypił, złego słowa o Księciu Marcelim nie powiem, bom przysięgę na wierność składał. Zważcie jednakoż sami, mości panowie, skoro żaden z hetmanów w armii nie pozostał...

     – Osobliwa to rzecz – westchnąłem – a jednak te parady... Tyle umiłowania Ojczyzny, tyle blichtru... I zawszeć padają imiona onych bohaterów, którzy niepomni na niebezpieczeństwo, karetą pędząc co koń wyskoczy, we mgle w przepaść spadli. Zaiste, piękne...

     – Zdawać by się mogło... – pokiwał głową Hetman.

     – Lecz skoro niehonorową rzeczą jest, abyś waszmość o powodach własnej dymisji mówił, powiedzże chociaż, co też innych wodzów do podobnych twojej decyzji skłoniło?

     – Długo by opowiadać – odparł – jeden z tem się nie potrafił zgodzić, że hufce rycerskie kupami chłopskiemi zastąpione być mają, w widły i kosy jeno zbrojnemi. Drugi znów ścierpieć nie mógł, iż na proch grosza się skąpi i zamiast niego piasek w armaty sypać każe. Od trzeciego zażądano, by przed koniuszym Księcia Marcelego salutował. Czyliż tak się godzi? Sam zaś Książę powiada, iż armia jako ten ser, pleśnią się pokryła i nie mieszkając oczyścić ją trzeba. Lecz z drugiej strony, jakże by ser ów bez pleśni smakował? Czemże by był?

     Milczeliśmy chwilę popijając langwedockie wino, aż wreszcie odezwał się Markiz:

     – C'est vrai, prawdą jest, że wasz Minister Wojny z mojem Królem cokolwiek się pokłócił, o te galeony i jeszcze tam takie..., ale jakoby na to nie spojrzeć, wielce go cenią w świecie. Sam Car orderem odznaczył, a to wszak świadczy, że zasługi jego dla wojskowości wielkie. Może więc aż tak źle nie jest, jak na to wygląda, n'est–ce pas?

     Cóż, chyba niezbyt się Markizowi powiodło pocieszyć Pana Dobrzyńskiego, choć przecie chciał jak najlepiej i jak mógł się starał. Tak więc uczta nasza, koniec końców, bardziej do stypy stała się podobną i w ten właśnie sposób ją dziś wspomina


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.