Błazen Nadworny -

Spisano dnia 18 czerwca A.D. 2017

O osobliwem przypadku Barona von Münchhausen


     Takem więc powrócił szczęśliwie na stare śmieci, choć po prawdzie trochę nie wypada w ten sposób nazywać nasz Zamek Królewski. Ale powróciłem, a przyznam się Wam, iż z duszą na ramieniu w drogę ruszałem, skoro mnie Pan Miecznik przestrzegł, iż w księstwach niemieckich aże się roi od czarnych jak smoła murzynów i inszych jeszcze antychrystów, co jeno czyhają, by jakiego prawowitego chrześcijanina przydybać, zaszlachtować, ze skóry obedrzeć i strawę sobie zeń przyrządzić. Bogu dziękować, że mnie akurat nic takiego tam nie spotkało – tubylcy owi kryć się pewno muszą po lasach, ja zaś przezornie trzymałem się gościńców, a noce przepędzałem w gospodach.

     Jeśli spytacie o me dyplomatyczne dokonania, to w rzeczy samej nie są one wielkie. Jakoś nikt nie był skłonny wziąć mnie za ministra – może przez ową czapkę z dzwoneczkami, a może przez to, iż dowcip u mnie nie tak ostry, jak u Pana Naszstrzykowskiego, z którego to słynie on przecie w całej Europie. Koniec końców, audiencji się nigdzie ani rusz nie doprosić nie mogłem i pewno bym się z tego wszytkiego na śmierć zanudził, gdyby nie wielce osobliwe spotkanie w pewnej karczmie, przy drodze do miasta zwanego Detmold, tuż za granicą Księstwa Lippe.

     Ale do rzeczy. Popijałem właśnie piwo, gdy oto rozwarły się dźwierza i stanął w nich postawny szlachcic w sile wieku, odzian po oficersku, w ciemnozielony frak, białe bryczesy i buty z cholewami. Zdjął z głowy trójgraniasty kapelusz, odsłaniając tem samem pudrowaną perukę z harcapem, rozejrzał się po gospodzie, po czem przemówił donośnem głosem:

     – Witam waszmościów. Nie widział kto z was czasem tylnej części mego konia? Gdym wyjeżdżał z zamku, brama przypadkowo opadła i nieszczęśliwie przepołowiła go na dwa kawałki. Na przedniem pojechałem dalej, lecz tylny pozostał i zapewne bryka teraz gdzieś po okolicy. Zawróciłem, kiedym się jeno spostrzegł w czem rzecz, atoli szukam już od godziny i nigdzie owego końskiego zada naleźć nie mogę.

     – Być nie może! – zakrzyknąłem słysząc te słowa – Chcesz waść rzec, iż jechałeś na połówce konia?

     – Czyżbyś acan zarzucał mi kłamstwo?! – spojrzał na mnie groźnie, kładąc dłoń na rękojeści szpady.

     – Ani trochę, mości panie – odparłem mitygując się nieco – jednakoż w stronach, z których pochodzę, nie zdarzają się takowe rzeczy, stąd też moje najszczersze zdumienie.

     – A, skoro tak... – rzekł już spokojniej – pozwól więc wasze, że się sprezentuję: Hieronymus Carl Friedrich Baron von Münchhausen.

     – Błazen Nadworny, do usług.

     – Hej, karczmarzu! Poduszkę! – zawołał, po czem wciąż stojąc zwrócił się do mnie – Chętnie wypiję z waszmością kufel piwa, albo i dwa, albowiem wyglądasz mi na człeka zacnego i dobrze urodzonego. Pierwej jednak nim usiądę, muszę podłożyć sobie coś miękkiego pod ową część ciała, w której plecy kończą swą szlachetną nazwę, albowiem okoliczność, jaka mnie niedawno spotkała, sprawiła, iż niezbyt długo usiedzieć mogę na twardej ławie.

     – Odniosłeś waść ranę w bitwie? – spytałem myśląc sobie przy tem, iż tego rodzaju zranienie małem być musi powodem do chwały.

     – Można by i tak to ująć – odparł sadowiąc się na poduszce, którą właśnie przyniósł mu szynkarz – atoli rzecz cała bardziej jest złożoną. Otóż bowiem w czas tureckiego oblężenia przyszło mi do głowy obejrzeć sobie z bliska wraże pozycje tak, aby potem udzielić artylerzystom wskazówek, z pomocą których mogliby się łatwiej w nie wstrzelić. Nie mieszkając wskoczyłem więc na pierwszą lepszą kulę armatnią, lecącą w stronę niewiernych i spoglądając z góry na okopy, uczyniłem naprędce odpowiedni szkic, a następnie dałem susa na kulę podążąjącą w przeciwnem kierunku, aby na niej bezpiecznie powrócić do miasta.

     – Niebywałe!

     – Niestety, owem świtem zostałem niecnie zdradzony.

     – Jakże to? Przez swych towarzyszy?

     – Nie inaczej. Ktoś rozpostarł sztuczną mgłę pragnąc, bym zmylił w niej drogę.

     – Zaiste wielka to niegodziwość – przyznałem – i cóż stało się dalej?

     – Ni stąd, ni zowąd ujrzałem tuż przed sobą brzozę. Niewiele myśląc dobyłem więc szpady, by skosić ją niczem łan zboża i w ten sposób uniknąć zderzenia.

     – Arcydobra myśl – przytaknąłem popijając piwo.

     – Tak by się mogło zdawać – odparł również pociągając łyk z kufla – lecz przecie i tu czaiła się zdrada. Owóż brzozę wykuto z litego żelaza! Złamałem więc jeno szpadę, ale podążałem dalej.

     – Nie zrzuciło waszmości szarpnięcie z owego pocisku, albo chociaż nie obróciło cokolwiek w powietrzu?

     – Nic a nic – odrzekł ocierając wąs rękawem.

     – A zatem szczęśliwie dotarłeś do celu!

     – Niestety. Zamach na me życie był zaiste wielce misternie przyszykowany. Nagle targnęły mną jedna po drugiej trzy eksplozje i kula rozpadła się na kawałki.

     – Pojmuję – rzekłem – spadłeś waść na ziemię.

     – Nie od razu – zaprzeczył odstawiając pusty już kufel – leciałem dalej stojąc na największem z odłamków, atoli po chwili okazało się, iż jest on doszczętnie popsuty, zapewne nie przez przypadek.

     – A, tak... I to było przyczyną...

     – Mego upadku ze znacznej wysokości – dokończył – podczas którego dotkliwie potłukłem sobie ową mało przyzwoitą część ciała.

     – Szczerze współczuję waszmości – rzekłem – atoli przez czyn twój, tak dzielny, zasługujesz, by w każdem mieście postawiono ci pomnik.

     – Nie masz sprawiedliwości na tem świecie – odparł zwieszając głowę – pierwej wrogowie moi sprzymierzyli się z Turczynem, by pospołu nastawać na me życie, teraz zaś przeczą oczywistem faktom, zwąc mnie ni mniej, ni więcej, jeno kłamcą. Nie zdajesz sobie waść sprawy, jakże potężną jest mowa nienawiści. Lecz ja wiem, że zwycięstwo do mnie należy, a prawda wyjdzie w końcu na jaw.

     – Życzę ci tego z serca, mości Baronie – powiedziałem patrząc, jak poprawia sobie poduszkę.

     – Lecz teraz – odparł podnosząc się z ławy – pozwól, że się pożegnam. Muszę pilnie odnaleźć tylną połówkę mego konia, bo gdy się jedzie na przedniej jeno, to okrutnie rzuca...

     I tak pożegnaliśmy się, zaś ja pozostaję pod wielkiem wrażeniem owego dzielnego szlachcica. Zwłaszcza, iż już na odchodnem opowiedział mi jeszcze jedną  historię, dając przy tem radę, z której nie omieszkam skorzystać. Owóż, skoro w kraju naszem wpadnie kiedy w bagno, to raz dwa wyciągnie się z niego za włosy

 

Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.