Błazen Nadworny - Kontrybucja

Spisano dnia 20 sierpnia A.D. 2017

Kontrybucja


     Bawiąc wraz z całem Dworem w letniej rezydencji Króla, wybrałem się znów, jak co rano, na przechadzkę po angielskiem parku, o którem, nota bene, opowiadałem Wam nie tak dawno temu. A wybrałem się w nadziei, iż napotkam tam może jakie wdzięczne damy i utnę sobie z niemi miłą pogawędkę. Przyznam, iż ze szczególną starannością wypatrywałem zielonej parasolki młodziutkiej i wielce urodziwej Baronessy d'Armagnac, lecz niestety, nijak nie mogłem jej dostrzec. To i nie dziwota – przyszło mi do głowy – bo skoro wszędy wokół gęstwina pnączy, zwieszających się gałęzi, liści dębów, jesionów, platanów, czy witek płaczących wierzb, niełatwo zauważyć w niej co zielonego. Nie dając jednak za wygraną błąkałem się czas jakiś po parkowych ostępach, ażem niespodziewanie doszedł do rzymskich ruin, pobudowanych nad niewielką sadzawką, w której taplały się trzy szare kaczki i dumny, różnobarwny kaczor.

     – A dosiądźże się waść do nas, mości Nadworny! – posłyszałem głos Pana Woźniczego – O arcyciekawych rzeczach jest tu mowa!

     Rozglądając się wszędy za parasolką, zaiste nie dostrzegłem dwóch ichmościów siedzących na kamiennej ławeczce wedle ruin. Drugim z nich był imć Pan Arkadziński herbu Muł, poseł ziemi nie pomnę jakiej, protegowany Instygatora Wielkiego Koronnego, Pana Żebrowicza. Odziany ni to z francuska, ni z sarmacka, we fraku przewiązanem słuckim pasem, wyglądał cokolwiek cudacznie. Mawiano na Dworze, iż choć bardziej gustował w ubiorach nowoczesnych, to jednak za wszelką cenę starał się przypodobać Księciu Regentowi – stąd owe sarmackie akcenta.

     – Uszanowanie waszmościom – rzekłem siadając obok nich, a uczyniłem to bez entuzjazmu, albowiem o ile jeszcze Pan Woźniczy był szlachcicem jowialnem i prostodusznem, to Poseł Arkadziński słynął z ponurego usposobienia i nader ciężkiego dowcipu. Niejeden też raz przyłapano go na łgarstwach, wcale pospolitych i niezbyt misternie obmyślonych, atoli dzięki przemożnej opiece Pana Żebrowicza, zawżdy wychodził z opresji obronną ręką i nawet kiedy okrywał się hańbą, to nikt o fakcie tem nie śmiał wspomnieć ni słowa.

     – A zatem – zwrócił się do mnie Pan Woźniczy – wystaw sobie acan, że oto książęta niemieccy płacić nam będą rok w rok niemałe sumki! Pewno i waszeci co skapnie... Czyliż to nie pyszna nowina?

     – Zaiste? – zdumiałem się – A co też im będziem przedawać?

     – Nic a nic! W tem całe sedno!

     – Być nie może! Jakże to?

     – Otóż właśnie objaśnił mi Pan Poseł, iż jest projekt, by nałożyć na nich kontrybucyją...

     – A to z racji krzywd, jakich doznaliśmy z ich strony od zarania dziejów – dokończył Pan Arkadziński.

     – Myśl przednia – rzekłem – atoli, skoro już przyszła waszmości do głowy, to skąd pewność, iż zgodzą się płacić?

     – Nie ja, jeno sam Książę Regent to wykoncypował – odparł Pan Arkadziński – a on się nigdy nie myli, kiedy układa strategiczne plany.

     –  Na pewno zapłacą – rzucił Pan Woźniczy – już acan tego dopilnujesz!

     – Waszmość? – zdziwiłem się patrząc na Posła.

     – A tak – odparł – za młodu kształciłem się w prawie, bywałem w Padwie, Bolonii, Wiedniu, Paryżu... Mam kancelaryją w stolicy, a w niej z tuzin gryzipiórków, co już zajęli się ową materią. Studiują prawo rzymskie, traktaty, kodeksy, precedensa...

     – Książę Regent raczył wyasygnować na to pięć tysięcy florenów! – wtrącił Pan Woźniczy.

     – Pięć tysięcy florenów?! Ależ to majątek! – z wrażenia omal nie spadłem z ławeczki.

     – Całkiem skromnie – rzekł Pan Arkadziński – zważywszy na to, ile wyniosą same kontrybucje. A księstw niemieckich multum, więc tyleż pozwów przyjdzie nam sporządzić.

     – A któż sądzić będzie, jeśli wolno spytać?

     – Jak to kto?! – obruszył się – Królewscy sędziowie! Chybaś waść nie myślał, iż sprawę tę poddamy niemieckim trybunałom!

     – Co racja, to racja – wtrącił Pan Woźniczy – musim być pewni wyroku. Nawet co poniektórych naszych krnąbrnych sędziów usunie się pierwej z urzędu, na wszelaki wypadek.

     – Wybaczcie waszmoście – rzekłem – iż tu przemawiam niczem ten advocatus diaboli, ale cóż poczniem, skoro nasi adwersarze nie uszanują słusznego werdyktu? Jak ich przymusim?

     – Siejesz waść defetyzm! – obruszył się Poseł – Wcale nie dziwota, skoro błazeństwa ci jeno w głowie! Pomyślże o umiłowanem Księciu Regencie, o Najjaśniejszem Panu, którego skarb się złotem napełni, pomyśl o szlachcie, której być może ulży się w podatkach, o włościanach nawet, którem może nie trzeba będzie wydłużać pańszczyzny! Azaliż nie to jest marzeniem wszystkiego narodu, by w końcu poczęli łożyć nań Niemce? Wstydź się wasze! Zważ, komu się wysługujesz, wypowiadając lekkomyślne słowa! Jesteśże patriotą?!

     To rzekłszy powstał i poprawiwszy poły fraka oraz swój słucki pas, oddalił się bez pożegnania, a wraz z niem, skinąwszy mi głową, dwa kroki pozostając w tyle, również i Pan Woźniczy.

     Pięć tysięcy florenów! – przeszło mi znów przez myśl – Choć może to i w rzeczy samej nie tak wiele, skoro tyle nadziei można za nie kupić całemu Królestwu... Jednak z drugiej strony... Jeśli się moneta koniec końców fałszywą okaże...?

     Pogrążony w takich oto rozważaniach udał się przed siebie cienistą alejką, nadal wypatrując wszędy zielonej parasolki


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.