Tajny Błazen Nadworny
A zatem w końcu, chwalić Boga, doszedłem do zdrowia. Tem razem już nie we śnie, lecz na najprawdziwszej jawie. A skorom jeno nabrał sił, nie mieszkając ruszyłem w drogę, czyli ma się rozumieć, do stolicy Monarchii. Podróż dłużyła mi się cokolwiek, albowiem nie miałem nijakiego towarzystwa – miast zwykłem pocztowem dyliżansem, powieziono mnie zaprzężoną w cztery konie, czarną, arcyksiążęcą karetą z herbem Habsburgów na drzwiach. Mogłem jeno do woli podziwiać widoki, a więc pierwej po prawej niezwykłe jezioro Mondsee z wyłaniającemi się zeń górskiemi szczytami, potem zaś coraz bardziej oddalające się i zasnuwające mgłą Alpy Styryjskie.
Kierowaliśmy się lekko na północ, by na nocleg zatrzymać się w Linzu, zaś rankiem dnia następnego ruszyliśmy brzegiem Dunaju na wschód. Oczy me cieszyły teraz łagodne krajobrazy krainy Wachau, południowe stoki wzgórz pokryte winnicami oraz wioski malowniczo rozrzucone po obu brzegach spokojnie płynącej rzeki, która niegdyś stanowiła granicę Imperium Rzymskiego.
Pod wieczór stanęliśmy w miasteczku Melk, pod bramą wspaniałego opactwa Benedyktynów, gdzie zresztą natychmiast zaoferowano mi gościnę – herb Habsburgów otwierał, rzecz jasna, każde drzwi. Skorzystałem ochoczo, tem więcej, iż miałem wielką chrapkę na pobieżne choćby obejrzenie tutejszej, jakże sławnej biblioteki. W efekcie zmitrężyłem cały następny dzień w pięknej, barokowej sali, pełnej uczonych ksiąg, lecz powiadam Wam, było warto!
Tak więc do Wiednia dotarłem dzień później, niż zamierzałem. Stanąłem w gospodzie przy Kärtnerstrasse i od razu kazałem się zawieźć do Hofburgu, gdzie oddałem komu trzeba wiadomy list. Na reakcję nie przyszło długo czekać – już na trzeci dzień przyszła wiadomość, iż Cesarz wyznaczył mi audiencję. Aby za żadne skarby nie spóźnić się, przybyłem jaką godzinę wcześniej i czekałem cierpliwie, aż w końcu rozwarły się drzwi sali audiencjonalnej i jakiś majordomus zapewne zaprosił mnie do środka. Monarcha siedział przy pięknem rokokowem biurku w barwach bieli i złota, odziany w wojskowy mundur obwieszony orderami, zaś tuż obok niego stało czterech, bez wątpienia wysokich urzędników. W jednem z nich rozpoznałem Hrabiego von Metternicha, ministra spraw zagranicznych.
– Ah so, to pan jesteś owem przyjacielem mego brata – na pociągłej twarzy władcy pojawił się delikatny uśmiech.
– Jawohl Eure Majestät – odparłem kłaniając się nisko.
– Jak tam jego zdrowie?
– W najlepszem porządku, Majestät, wyjechał niedawno do Würzburga.
– Ano tak. Pierwej władał Toskanią, potem Salzburgiem, a teraz Würzburg. Jak się ten świat zmienia...
W tejże chwili jeden z urzędników nachylił się i szepnął coś na ucho Cesarzowi, któren skinął głową, zaś do mnie rzekł:
– Also herzlich wilkommen in Wien, Herr Geheimhoffnarr.
– Danke, Eure Majestät – skłoniłem się ponownie i na tem skończyła się audiencja. Geheimhoffnarr! A zatem otrzymałem posadę Tajnego Błazna Nadwornego na wiedeńskiem dworze! Opuściłem nie bez żalu rodzinny kraj, do którego potem usiłowali przemocą sprowadzić mnie moskiewscy agenci, bym czynił rzeczy, których ani rusz czynić nie miałem zamiaru, a teraz taka odmiana! Czyliż Cesarz Franciszek łaskawszem uchem słuchać będzie moich dykteryjek niż Infant w mej Ojczyźnie? O Księciu Regencie nie wspominając? Z drugiej strony, czemu stanowisko me utajniono? Gnębiło mnie to pytanie czas jakiś, lecz wkrótce pojąłem, iż nie ma w tem nic nadzwyczajnego. Wiedeń aż roi się od Geheimhofratów – tajnych radców, nadradców i kogo tam jeszcze. Czasami odnoszę wrażenie, iż jawni są tu jedynie Cesarz, no i może ministrowie. Chociaż czy wszytcy? Któż to wiedzieć może?
Wyznaczono mi skromną pensyjkę, za którą jednak bez trudu wynająłem sobie niewielkie, dwupokojowe mieszkanie przy Petersplatz. Każden kto zna Wiedeń, wie iż do Hofburgu można stąd dojść piechotą w jaki kwadrans, atoli przecie nie wypada... Biorę więc fiakra i skręcamy w prawo, w Grabengasse, następnie w lewo, przebijamy się przez zatłoczony Kohlmarkt, by następnie przejechawszy Michaelerplatz znaleźć się u wrót pałacu.
– Grüß Gott, gnädiger Herr Geheimhoffnarr – pozdrawiają mnie lokaje; pomyślcie, tyle słów aby błazna nazwać błaznem!
Przechodząc zatem do tematu błazeństwa, dałbym sobie głowę uciąć, iż powinnością mą będzie towarzyszyć Najjaśniejszemu Panu i zabawiać go przeróżnemi żartami, jako to jest we zwyczaju. Objaśniono mi atoli niezwłocznie, że ten rodzaj błazna jest już passe. Może sto, dwieście lat temu i owszem, lecz przecie mamy już Rok Pański 1811 i – by tak rzec – nie uchodzi. Cóż zatem winienem czynić? Otóż przydzielono mi niewielkie, choć z niebywałem kunsztem wykonane biurko w rogu jednej z komnat. Na biurku położono papier, atrament, gęsie pióro oraz nożyk do jego zastrugiwania. Zadanie moje polega więc na spisywaniu tego właśnie, czem zabawić bym chciał Cesarza.
Wziąłem sobie to do serca i już na pierwszy dzień najbardziej kwiecistem niemieckiem, na jaki jeno mnie było stać, spisałem dykteryjkę o tem, jak to jedna przekupka drugiej jajca przedawała. A to się Najjaśniejszy Pan ubawi! – pomyślałem sobie – wszak nawet Infant pojął był ongi ów żart! Niestety, nie do Monarchy trafiła ma pisanina, lecz do tajnego radcy, Pana Schatzmana, któren to na jej podstawie sporządził raport o tem, iż drobiarstwo w okolicach Wiednia ma się nadzwyczaj dobrze. Raport trafił dalej do równie tajnego nadradcy, Aloisa Stuffena, a ten wyciągnąwszy odpowiednie wnioski, napisał z kolei w swojem raporcie do Pana Ministra Wojny, iż w całej Górnej i Dolnej Austrii żywności nie zbraknie, co się zaś tyczy Czech, Moraw, Węgier i Galicji, to przypuszczać należy, iż sytuacja ma się podobnie. Skutkiem powyższego Najjaśniejszy Pan usłyszał, iż pod względem aprowizacji Monarchia przygotowana jest do wojny jak należy. Pomyślcież sami, wszytko to skutkiem mojej anegdoty! I cóż teraz będzie, jeśli Cesarz naprawdę na wojnę wyruszy? Jeśli za moją przyczyną żołnierzom głodować przyjdzie? A wszak żołnierz, kiedy głodny, nie za bardzo rwie się do walki, a gdy go nieprzyjaciel miską zupy skusi, gotów jeszcze poddać się i pójść w niewolę. Czyżbym zatem jedną, niewinną opowiastką Austrii klęskę zgotował? Przecie tak nie wolno!
O czemże zatem napisać jutro? Może o kominiarczyku i pannie służącej? Zda się nic takiego, jednak... A jeśli skutkiem onej dykteryjki Najjaśniejszy Pan uzna, iż wróg do cna osłabion i armię austriacką kwiatami witać będzie? A to dopiero piwa by nawarzył