Sen o zimnem piwie
Najsamprzód winienem Wam wyjaśnienia. Otóż choroba, która mnie dotknęła, nie minęła ani trochę, lecz powróciła ze zdwojoną siłą. Temczasem zaś, tuż przed Wielkanocą, Arcyksiążę Ferdynand opuścił zamek Hernau i udał się do Würzburga, pozostawiając mnie troskliwej opiece kilkorga służby, tudzież doktora Lindenholzschnabel, któren każdego dnia przyjeżdża do mnie z pobliskiego Salzburga i leczy miksturami smakiem przypominającemi krowie łajno – w każdem razie tak właśnie smak krowiego łajna sobie wyobrażam. Mikstury atoli pomagają, albowiem z wolna nabieram sił, zaś już samo nazwisko doktora, pono najlepszego w całem mieście, wprawia mnie w dobry nastrój. Pasuje zresztą doń jak ulał – jego zasuszona twarz w rzeczy samej przypomina dziób z lipowego drewna.
Dodam jeszcze, iż Arcyksiążę przed wyjazdem pozostawił mi list do swojego brata, Cesarza Franciszka, a wręczając mi go rzekł:
– To polecenie zapewni Ci, mein lieber Freund, przyzwoitą posadę na wiedeńskiem dworze, zaś pieczęć Habsburgów na mem piśmie uchroni przed zakusami Barona von Pergen i jego tajnej policji.
Wróćmy jednak ad rem. Otóż pewnego poranka poczułem się już na tyle dobrze, iż postanowiłem wybrać się do miasta. Stangret zawiózł mnie bryczką na Getreidegasse, gdzie obaczywszy pewną Stüberl, postanowiłem wstąpić do niej na kufel zimnego piwa. Usiadłem tedy przy stoliku, a gdy karczmarz postawił już przede mną upragniony, złocisty trunek, z lubością zanurzyłem wargi w białej pianie i poczułem cudowny smak chmielowej goryczki. Tego właśnie było mi trzeba po długiej chorobie! Rozejrzałem się po izbie i oto spostrzegłem, iż przy sąsiedniem stoliku człek jaki wznosi swój kufel w górę i uśmiecha się do mnie życzliwie. Gestem dłoni zaprosiłem go do siebie z myślą, iż pogawędka nie gorzej mi przecie zrobi niż piwo.
– A witajże Panie Nadworny! – pozdrowił mnie przysiadając się, a uczynił to – o dziwo – w mojem ojczystem języku.
– O! Miło spotkać rodaka w tych stronach – odparłem – jako żywo nie mogę sobie jednakoż przypomnieć ni twarzy, ni nazwiska waszmości, więc zaiste nie wiem, z kim mam honor. Wybacz mi, może to być jednakoż skutkiem długiej choroby, która wymęczyła mnie ponad wszelką miarę.
– Nazywaj mnie acan swojem Przyjacielem, albowiem jest to zaiste miano ze wszytkich najodpowiedniejsze.
– Będę to czynił z radością – rzekłem – albowiem dobrze ci z oczu patrzy, objaśnij mi jednakoż, czemu zawdzięczam to niezwykłe spotkanie.
– Cóż, do tej pory widywałeś waść głównie moją, by tak rzec, konkurencję...
– Konkurencję?!
– Nie inaczej. Zapewne pomnisz jeszcze ową tajemną wizytę, jaką przed laty zaszczycił cię pewien profesor czarnej magii, jego osobliwy pomocnik, tudzież czarny niczem smoła kot. Albo też całkiem niedawne egzorcyzmy...
– Zaraz, Przyjacielu! Czyżbyś był aniołem? – zdumiałem się niepomiernie.
Na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech. Uniósł w górę kufel i pociągnął spory haust piwa, a następnie rzekł:
– Spodziewałeś się skrzydeł i aureoli? Tamci nie mają rogów, ani chwosta. Choć... – zastanowił się – szukaj ich pośród koronowanych głów, tam gdzie wszytko kapie od złota. Diabeł uwielbia pławić się we złocie. Szukaj pośród ministrów takich, co w życiu nie powiedzieli ni słowa prawdy. Każden teolog rzeknie ci, iż diabeł kłamie z samej swej natury.
– A On? On na to pozwala? – spytałem poglądając w górę, lecz zaraz poprawiłem się – Wiem, pojmuję, jeśli Ktoś zajmować się musi całem Wszechświatem, ma na głowie wszytkie te gwiazdy i planety...
– Mój drogi – przerwał mi – spójrz jeno na tego człeka przy sąsiednim stoliku. Ile lat może sobie liczyć?
– Sześćdziesiąt?
– Wystaw więc sobie, że spisano całe jego życie, a na każdą godzinę poświęcono jedną kartę księgi. Wiele będzie z tego tomów?
– Marny ze mnie rachmistrz, ale spodziewam się, że owo dzieło, może niezbyt pasjonujące, zajmie kilka pokaźnych półek w bibliotece.
– Zlicz więc wszytkie litery i odejmij od nieskończoności. Co ci wyjdzie?
– Nieskończoność!
– A to właśnie Jego atrybut. Pomnóż tera owe litery przez liczbę wszytkich ludzi, którzy żyją lub kiedykolwiek żyli na świecie. Pomnóż i na powrót odejmij od nieskończoności.
– Wciąż zdaje się pozostawać nieskończoność... – wyszeptałem zdumiony.
– Sam więc widzisz, że nie zbraknie Mu czasu ni sił, by myśleć o każdem z was, lecz nie sposób pojąć Jego planów tak samo, jak nie da się pojąć nieskończoności.
– A piekło...? – spytałem bardzo cicho – Czy istnieje? Czy On je stworzył?
– Niestety istnieje, przyjacielu, ale to nie Jego dzieło. Piekło stworzył człowiek. Obacz z bliska którą z wojen, obacz płonące wioski i przysiółki, martwe ciała dzieci szarpane przez psy. Posłuchaj krzyków gwałconych kobiet, albo jęków rannych na polach walk, błagających, by ich kto dobił. Trzeba ci więcej piekła? Imaginuj sobie okrucieństwo, jakie jeno zechcesz, a na pewno je tam odnajdziesz.
Milczałem. On wychylił swój kufel do dna, po czem otarłszy pianę z ust rzekł:
– A jednak wam zazdroszczę...
– Zazdrościsz? Czegóż anioł może zazdrościć człowiekowi?
– Wolnej woli. Wolnej woli czynienia dobra lub zła w każdej minucie życia. Nam była ona dana jeno raz, na samem początku, ale wy wciąż możecie wybierać. Czy wiesz, jak wielkiem skarbem jest wolność?
Obudziłem się. Obudziłem się w swej komnacie w zamku Hernau. Przez uchylone okiennice przesączało się światło poranka, me ciało trawiła gorączka, zaś w głowie wciąż kłębiły się owe myśli – myśli o diable, któren pławi się w złocie i w kłamstwie, o człowieku, któren stworzył piekło i o wolności, która nie ma ceny, której zazdroszczą nam nawet aniołowie.
Och, jakże chętnie wychyliłby teraz kufel zimnego piwa