O tem, co się szczęśliwie nie wydarzyło z Epifanią
Ależ szybko przeszły te Święta, niczem z bicza strzelił! Dopiero co była Wigilia, potem Nowy Rok, a tu anim się obejrzał, a już Trzech Króli! A wszytko to sprawka ośmioletniego Wilhelma i jego o rok starszej siostry, Hannelore – dzieci dokładnie w tem samem wieku, co u państwa Pogner, w Norymberdze. Skoro więc pod sam koniec Adwentu powróciła wraz z niemi z badów małżonka mego gospodarza, Christine Gräffin von Hottentotten, de domo Wittelsbach, wraz przypadliśmy sobie do gustu. A co się naopowiadałem bajek, tudzież inszych historii, to ho, ho! Aż trudno byłoby zliczyć. Siadaliśmy przy tem zazwyczaj na podłodze, pod potężną jodłą przyniesioną z lasu, którą na alzacką modłę postawiono w rogu salonu i przyozdobiono przeróżnemi cudeńkami z kolorowego papieru, zaś na jej gałązkach powieszono cukierki, jabłka i orzechy, zaś tu i owdzie zapalono świeczki. Volens nolens przyznać się muszę, iż siedząc u stóp owego drzewka i poglądając ku górze, sam czułem się niczem pacholę i natychmiast przypominały mi się wszytkie owe dawne Święta w mem rodzinnem domu, któren tak bardzo oddalił się ode mnie i w przestrzeni i w czasie.
Ale powróćmy do rzeczywistości. Otóż trzeba Wam wiedzieć, że mały Willi wykazuje nadzwyczajne wprost zainteresowanie historią naturalną i skoro otrzymał w prezencie gwiazdkowem wielce osobliwą zabawkę, w mig pojął jak też ona działa i zaraz począł wszytkiem w krąg to objaśniać. Zabawka składała się z dwóch kolorowych blaszanych puszek, połączonych ze sobą długą nicią. Wystarczyło rozciągnąć ową nić, choćby i między różnymi pokojami, a następnie szepnąć coś do jednej z puszek, a ten, kto przyłożył ucho do drugiej, szept ów mógł posłyszeć.
– To jakieś czary! – zawołała Hannelore wyprobowawszy wraz z bratem ów instrument.
– Żadne czary, to nauka – odparł poważnie chłopiec – napięta nitka sprężynuje, a dźwięk porusza się po niej tak samo, jak w powietrzu.
– A wiecie dzieci – wtrąciłem się do owej uczonej dysputy – wiecie, iż w niektórych zamkach są takowe komnaty, gdzie starczy szepnąć coś w jednem kącie niby do ściany, a w drugiem kącie wszytko słychać?
– Ich weiss es! Mówiono mi o tem – dziewczynka klasnęła w dłonie – zwą je komnatami szeptów.
– I owszem – odparłem. Dźwięk odbija się od murów niczem od skupiających luster. W istocie konstrukcje takowe służyły dość niecnem celom, a mianowicie do podsłuchiwania tajnych narad, albo też spowiedzi.
– Ciekawe, czy i u nas... – zastanowił się Willi, atoli nie dokończył swej myśli, bo oto zawezwano wszytkich na kulig.
I tak zeszło nam dwanaście kolejnych dni Bożego Narodzenia na opowieściach, zabawach, grach, tańcach, spacerach po zasypanem śniegiem parku, kolędowaniu oraz – rzecz jasna – jedzeniu, piciu i popuszczaniu pasa. Skoro zaś nastało Święto Trzech Króli, jakoś zaraz po obiedzie, gdy już miałem zasiąść przy stoliku kawowem do wista wraz z Hrabią Heinrichem, jego małżonką oraz wujem, Baronem Albrechtem von Heidler, podbiegły ku nam dzieci, nadzwyczaj czemś przejęte.
– Odnaleźliśmy, odnaleźliśmy! – zawołał Willi ciągnąc mnie za rękaw.
– Na, was habt ihr gefunden? – zaśmiał się Hrabia – A przede wszytkiem, co żeście zgubili?
– Nic nie zgubiliśmy – odparła Hannelore – a odnaleźliśmy komnatę szeptów. Tu, w zamku! Szukaliśmy jej od Wigilii!
– Nie może być! Naprawdę? – zdumiałem się.
– Nigdy bym nie przypuścił! – wykrzyknął Hrabia – A to ci heca! Chodźmy zobaczyć!
– Koniecznie! – zawtórowała mu Hrabina podnosząc się z krzesła.
– Ja zostaję – machnął ręką Baron – to nie na moje nogi takie eskapady, chodzić tam i nazad. Wrócicie, to opowiecie mi, jak było.
Ruszyliśmy więc we trójkę za dziećmi, które zawiodły nas nie gdzie indziej, jeno do zamkowej kaplicy. Tam Hannelore ustawiła nas z tyłu, za pięknem, rzeźbionem ołtarzem z lipowego drewna, podczas gdy Willi stanął po drugiej stronie, pod chórem. Nie minęła chwila, a usłyszeliśmy wcale wyraźnie jego szept, dochodzący jednakoż nie od chóru, lecz jakoby od gotyckiego wykusza usytuowanego nieopodal drzwi do zakrystii.
– Unglaublich! To wprost niebywałe... – rzekła Hrabina – Nikt nigdy mi o tem nie powiedział. Nawet Groβmutti, która znała chyba wszytkie tutejsze tajemnice.
– Bo może o tej i sama nie miała pojęcia. Zapewne właśnie tam, pod chórem stał kiedyś konfesjonał – Hrabia był wyraźnie rozbawiony – chciałbym wiedzieć, któren z twoich przodków, mein Schatz, zaspokajał tu swoją ciekawość...
– I co?! Słyszeliście? – Willi podbiegł do nas zaaferowany.
– Każde słowo – rzekłem.
– Wiedziałem! – odparł z dumą, po czem dodał – Ktoś kiedyś wynajdzie taką maszynkę jak z pudełkami, tyle że bez nici.
– Albo taką jak z komnatą, tyle że bez komnaty – zaśmiał się Hrabia – marzyciel z ciebie!
– Byłaby to zaiste nader niebezpieczna zabawka – rzekłem – starczyłoby jedno pudełko włożyć komu niepostrzeżenie w kieszeń...
– O nein, mein lieber Narr! – przerwała mi Hrabina – Wierzajcie mi, iż rzecz taka nigdy nie powstanie, a to dla tej przyczyny, że istnieć nie może. Każden uczony przyzna, iż przeczy to wszytkiem prawom przyrody, jako i zdrowego rozsądku. Równie dobrze ludzie mogliby latać po niebie niczem ptaki.
– A może jednak... – chłopiec posmutniał.
– Pomyśl jeno Willi – ozwała się Hannelore – skoro by na ten przykład Herod podrzucił taki mechanizm Kacprowi, Melchiorowi, albo też Baltazarowi, mógłby ich niepostrzeżenie śledzić, przez co w mig by się zwiedział, gdzie narodził się Jezusek i od razu posłałby tam swoich siepaczy. A wtedy nie byłoby Zbawienia.
Spoważnieliśmy wszytcy na takie dictum i spojrzeliśmy uważnie na dziewczynkę, która poczuła się przez to trochę nieswojo i wyszeptała:
– No przecie... tak by chyba było... czyż nie...?
Na dłuższą chwilę zapadło milczenie, a Hannelore przyglądała się nam niepewnie.
– Twoja matka ma rację. Szczęśliwie nie da się skonstruować instrumentu, któren mógłby aż tak bardzo odmienić bieg historii – zauważył w końcu