Błazen Nadworny - Hannibal ante portas

Spisano dnia 27 marca A.D. 2022 

Hannibal ante portas 

     

     Musiał zwolnić, albowiem jego koń, którego zmienił był przecie pod Neapolem, zdawał się już niemiłosiernie utrudzony. Niemal całą Via Appia przemierzył galopem, stając ledwie trzy razy na krótki popas. Było późne popołudnie, lecz gorące, sierpniowe słońce, które wciąż wznosiło się wysoko na nieboskłonie, żadną miarą nie ułatwiało podróży. Dobrze, że chocia rosnące po obu stronach wybrukowanego gościńca rozłożyste pinie zapewniały odrobinę cienia. Od Kann do Neapolu jechał nocą, więc było łatwiej i to mimo, iż sama droga, wyboista i pełna wykrotów, pozostawiała tam wiele do życzenia. Szczęśliwie przez cały niemal czas oświetlał ją miesiąc zbliżający się teraz ku pełni. Tak, Via Appia była zdecydowanie dogodniejsza, gdyby nie ów skwar...

     W końcu ujrzał przed sobą mury Miasta, potężne, kamienne, tak wysokie, iż czterech ludzi stojących jeden na drugiem nie dosięgłoby ich wierzchołka, wzniesione z rozkazu Senatu przed półtora wiekiem w tem samem miejscu, gdzie w dawnych czasach król Serwiusz Tuliusz polecił był usypać ziemny wał. Czy jednak zdołają zapewnić obronę przed wrażą armią? Czy zwycięski wódz nie zechce wziąć mieszkańców głodem?

     – Hannibal! Hannibal ante portas! – zawołał do pilnujących bramy i w oczach owych, niczego nieświadomych jeszcze strażników, ujrzał przerażenie. Takie samo przerażenie malowało się potem na twarzach ludzi, których mijał oznajamiając im straszliwą nowinę. Przeciskał się wąskiemi i zatłoczonemi uliczkami Rzymu, pełnemi kramów, przekupniów, rzemieślników, kuglarzy, nierządnic i przechodniów, których na codzień pochłaniały ich zwykłe sprawy, a którzy teraz pierzchali z lękiem do swych domów, by jak najrychlej powiadomić bliskich, że oto wróg stanął u bram.

     W końcu dotarł na Forum, przeciął Via Sacra i zatrzymawszy się w pobliżu mównicy, zeskoczył z konia, po czem wbiegł po wysokich schodach do wyłożonego białem marmurem gmachu Kurii, wznoszącego się u stóp Kapitolu.

     – Czcigodni ojcowie, przynoszę złe wieści! Bitwa przegrana! – wykrzyczał zdyszany do zebranych w wielkiej sali senatorów – Konsul Emiliusz Paulus nie żyje! Z całej naszej armii ocalała jeno garstka! Nikt już nie powstrzyma Hannibala przed marszem na Rzym!

     – Co takiego?! – zawołał Lucjusz Postumiusz Albinus zrywając się z ławy – Jakże to być może?! Przecie posłaliśmy osiem legionów! Do tego sprzymierzeńcy z całej Italii, razem jakie sto tysięcy ludzi! Kartagina nawet w połowie nie mogła mieć tylu zbrojnych!

     – Wciągnięto nas w pułapkę...

     – W pułapkę... – westchnął Kwintus Fabiusz Maximus zwany Kunktatorem, jako że otrzymawszy władzę Dyktatora Rzymu niczem ognia unikał był otwartej walki z wojskami punickiemi i miast stoczyć wielką bitwę, ledwie nękał je, choć wytrwale i nieustannie, w drobnych potyczkach. Tem zresztą zaskarbił sobie niechęć obywateli, do których raz po raz dochodziły wieści o tem, jak to Hannibal systematycznie pustoszy Italię.

     – Tak, w pułapkę.

     – Tego właśnie zawżdy się obawiałem, ale koniec końców przestano mnie słuchać. Jak brzmi twoje imię, centurionie?

     – Tytus Gallus, dostojny senatorze.

     – Zatem usiądź Tytusie i na spokojnie opowiedz nam o bitwie. Gdzie to się stało i na czem polegała owa pułapka?

     – Mogę rzec jeno tyle, ile sam widziałem – odparł Gallus siadając na trójnogu – było to nieopodal miasteczka Kanny, skąd już całkiem blisko do wybrzeża Adriatyku. Ja walczyłem na prawej flance pod wodzą konsula Paulusa, zaś lewą dowodził konsul Warron, któren miał pod sobą jakie pięć tysięcy jeźdźców z całej Italii. Nas było ponad dwa tysiące rzymskiej jazdy. Środkiem poszli piesi i właśnie ich wciągnięto w zasadzkę. Hannibal począł tam bowiem celowo wycofywać swe wojska i jeno udawać opór, zaś całe siły rzucił na skrzydła, przeciw nam. Walczyliśmy, ale wrogowie byli ze trzy razy liczniejsi. W ten sposób rozbił naszą konnicę, a następnie okrążył legiony, którem jeno zdawało się, iż zwycięsko parły naprzód. Zaatakował je od tyłu burząc szyk. Wybił niemal wszytkich do nogi, a oszczędził jeno tych, co pilnowali obozu.

     – Cóż za podstęp! – zawołał Tyberiusz Semproniusz Gracchus.

     – Cóż za nieostrożność... – skwitował Fabiusz Maximus wpatrując się w przedstawiającą porwanie Europy kolorową mozaikę na posadzce.

     – To koniec, bogowie odwrócili się od nas, Rzym upadł... – dało się słyszeć szepty płynące z dalszych ław.

     Wtedy to właśnie powstał z miejsca Marek Juniusz Pera i poprawiwszy swą togę uniósł prawą dłoń w górę, po czem zaczął mówić:

     – Koniec?! Powiadacie, iż Rzym upadł? To prawda, Rzym poniósł największą klęskę w swoich dziejach, stracił najpotężniejszą armię, atoli nie upadł! Na Jowisza! Nigdy nie upadnie! Chyba że pierwej uwierzy w to Senat i Lud. Ale czy uwierzy? Czcigodni senatorowie, sformujemy nowe legiony, tu w Italii powrócimy do sprawdzonej taktyki Fabiusza Maximusa, a następnie uderzymy na Kartaginę tam, gdzie Hannibal się tego nie spodziewa! Uderzymy w Hiszpanii, w Afryce, zmusimy go do odwrotu! Wypędzimy najeźdźcę z naszego kraju! Chwała Rzymowi!

     Aż trudno uwierzyć, jak bardzo prorocze były owe słowa. Tragiczne wydarzenia, o których tu mowa, rozegrały się w roku 216 przed Narodzeniem Pana, a już cztery lata później wojskom rzymskiem pod wodzą Marka Klaudiusza Marcellusa udało się odzyskać utraconą uprzednio Sycylię. Wielce owocną okazała się też kontrofensywa w Hiszpanii, aż wreszcie, po kolejnej dekadzie walk Publiusz Korneliusz Scypion Starszy, nazwany Afrykańskiem, ostatecznie rozgromił Hannibala w bitwie pod Zamą. Kartagina już nigdy nie zdołała odbudować swej potęgi, zaś siedemdziesiąt lat po owej sromotnej klęsce, poniesionej przez Rzymian pod Kannami, została przez nich zdobyta i zrównana z ziemią. Sic transit gloria mundi... A przypomniał sobie o tem wszytkiem akurat teraz, dochodząc do zdrowia po ciężkiem zapaleniu płuc, które przeszedł był podczas pobytu w zamku Herrnau nieopodal Salzburga – a więc przypomniał sobie o tem zupełnie nie wiedzieć czemu


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.