Azincourt albo koniec karnawału
– Unglaublich..., wciąż jestem pod wrażeniem tej sztuki... – rzekła Hrabina von Hottentotten wpatrując się w wartki nurt Salzachu. Potem podniosła wzrok i spojrzawszy w prawo, na łagodne, pokryte śniegiem stoki Alp, powtórzyła – unglaublich...
W tem miejscu winien Wam jestem wyjaśnienie. Otóż gospodarze moi, Hrabiostwo von Hottentotten, postanowili odwiedzić skoligaconego z niemi Arcyksięcia Ferdynanda III von Habsburg, zaś dobrem pretekstem po temu stał się bal, któren to w ostatniem dniu karnawału zdecydował był wydać Arcyksiążę w swojem zamku Herrnau nieopodal miasta Salzburg. Przybyliśmy więc z Monachium kilka dni wcześniej i akurat wczora wybraliśmy się wszytcy wespół, a więc Arcyksiążę, Hrabiostwo i ja, na premierę do teatru. A wystawiano dramat Williama Shakespeare'a, zatytułowany „Henryk V”. Dziś z kolei, w nieco mroźny, choć słoneczny, niedzielny poranek zapragnęliśmy zażyć spaceru brzegiem rzeki, w stronę centrum miasta.
– A o czem była ta sztuka, Mutti? – spytała mała Hannelore.
– O angielskiem królu, któren żył w piętnastem wieku – odpowiedział jej Hrabia.
– O okropieństwie wojny... – westchnęła jego małżonka uwalniając dłoń z futrzanej mufki, by poprawić woalkę osłaniającą jej twarz przed promieniami zdradliwego zimowego słońca.
– A wojna jest okropna? – zdziwił się Willi, brat dziewczynki – Chyba nie, jeśli się ją wygra!
– Każda wojna jest okropna – rzekł Arcyksiążę i pogładził go po ramieniu – nawet jeśli jest sprawiedliwa. So ist es...
Zdumiały mnie te słowa, wypowiedziane, jakby nie było, przez syna Cesarza Leopolda i jednego z pretendentów do wiedeńskiego tronu. Dopiero po południu wyjawił mi Hrabia, iż Ferdynand jeszcze rządząc Toskanią, dał się poznać jako pan dbający o swych poddanych i nade wszytko miłujący pokój. Rozmawiając z niem zresztą przy obiedzie sam miałem okazję przekonać się, jak rozumnem i światłem jest człowiekiem.
– Ale z kim i o co właściwie była ta wojna? No ta z tej sztuki? – dopytywał Willi ugniatając w dłoniach śnieżną kulkę.
– No cóż – odparłem – wynaleziono jakiś niemądry powód, jakiś kruczek prawny, dzięki któremu Król Henryk zgłosił swe pretensje do tronu Francji. I właśnie tak usprawiedliwił wojnę.
– Mnie zaś najbardziej zapadła w pamięć owa scena – rzekła Hrabina – kiedy w noc przed bitwą pod Azincourt Henryk zmaga się ze swem sumieniem. Kiedy w przebraniu zwykłego rycerza odwiedza obóz, gdzie ucina sobie pogawędki z żołnierzami. I gdy tak będąc incognito słyszy od jednego z nich, iż to właśnie jego, króla, obciąży śmierć tych, co polegną, jeśliby polec mieli w złej sprawie. Że pozostawszy wierni rozkazom, staną kiedyś na Sądzie Ostatecznem, by oskarżyć go przed Bogiem.
– A to oznacza, że każden, co sprawuje władzę, zaiste wielki ciężar bierze na swe barki – dopowiedziałem.
– Święte słowa, mein Freund – zgodził się Arcyksiążę – lecz, jak powtarzała moja małżonka, świeć Panie nad jej duszą, najgorszem jest, iż nie każden odczuwa owo brzemię.
– Czy mam rozumieć, wuju, że lepiej nie być władcą? – spytała rezolutnie Hannelore.
– Aber nein, moja panno – Arcyksiążę uśmiechnął się nieznacznie – dla takich jak my sprawowanie władzy jest obowiązkiem, a od obowiązków uchylać się nie wolno. Trzeba je wypełniać sumiennie i mądrze, nicht Wahr?
Dziewczynka skinęła głową spoglądając na niego poważnie.
– A ja wypowiadam wojnę wróblom! – zawołał Willi i cisnął śnieżką w stronę drzewa, na którem przysiadła gromadka ptaków. Trafił w konar i na ziemię posypał się biały puch. Wróble wzleciały w powietrze, lecz zaraz na powrót usadowiły się na gałęziach.
– No cóż, chyba niewiele osiągnąłeś w tej walce! – zaśmiał się