W oblężonej twierdzy
Od mego ostatniego listu do Was dnie płynęły mi leniwie na zwyczajnych czynnościach. I było tak aże do wczora, kiedy to rankiem, przy śniadaniu, Pan Pogner spojrzawszy pierwej w okno, później zaś na swe dzieci, rzekł:
– Na schaut mal, meine Kinder, to pewno ostatni tak piękny i ciepły dzień tej jesieni, a więc i w tem roku.
Zaiste, słoneczne promienie nie tyle przesączały się przez firanki, co raczej zdawały się wpadać przez nie z impetem szarżującej kawalerii, by zaraz jasną plamą położyć się na stole, tuż obok srebrnego dzbanka z kawą i wielkiej, kryształowej cukiernicy.
– Musi w Alpach wieje fen, stąd to ciepło – zauważyła rezolutnie Eva i zaraz przyszło jej objaśniać młodszemu rodzeństwu, iż ów górski wiatr miast zimna, właśnie ciepło przywiewa i to aż do Norymbergi.
– Może i ja wykorzystam tę pogodę – rzekłem – i wreszcie wybiorę się na małą przechadzkę po mieście. Szczęśliwie noga już mi mniej dokucza, więc czas najwyższy zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Skoro tak mniemasz, mein lieber Narr... – odparł Pan Pogner – atoli zachowaj ostrożność, by nie urazić kolana, albowiem tu i owdzie bruk nierówny, więc mógłbyś potknąć się i skręcić je na powrót.
– Będę uważał ponad wszelką miarę – zapewniłem go solennie, a mówiąc to napotkałem wzrokiem cokolwiek smutne spojrzenie małego Martina. Zapewne domyślał się, iż poprawa mego zdrowia zwiastuje również nieuchronne nadejście dnia, w którem to przyjdzie mi się pożegnać i ruszyć w dalszą drogę.
Wyszedłszy z kamienicy, przystanąłem na chwilę przed bramą, albowiem już samo stąpanie po schodach okazało się dla mnie sporem wysiłkiem. Postałem chwilę, po czem wspierając się na lasce, ruszyłem przez pełen kolorowych straganów rynek w stronę nieco przyciężkiej, gotyckiej bryły Frauenkirche. W kościele zamierzałem z jednej strony odpocząć, z drugiej zaś – podziękować Bogu za cudowne ocalenie od niechybnej śmierci i równie niechybnej hańby, jakiej doznałbym, gdybym trafiwszy do kraju pod kuratelą owych rosyjskich szpiegów, musiał wszędy wychwalać projekta Księcia Regenta oraz Mistrza Mateusza z Moraw, tyczące się moskiewskiego ładu. Z dwojga złego już lepsza byłaby śmierć – myślałem odmawiając Pater Noster i dziesiątek Ave Maria, a przed oczyma stawały mi kolejno wszytkie etapy mojej tułaczki.
I tak, wspomniałem podróż do Konstantynopola w towarzystwie imć Pana Żebrowicza, Instygatora Koronnego, ucieczkę przed nadchodzącą zarazą okrętem do Wenecji, potem Toskanię, Rzym i pobyt u Hrabiostwa Prazzich pod Neapolem. Dalej, przyjazd do Wiednia, majątek w Neusiedl nad jeziorem, aresztowanie przez cesarską policję, która dzięki mem wiadomem koneksjom z Hrabią von Löwendorf puściła mnie koniec końców wolno, odstawiając jednakoż aż na granicę szwajcarską. Potem był Zurych, Lucerna, górski szałas nieopodal przełęczy Furka, pobyt w Lozannie i nader niefortunne wydarzenie w Bazylei, skutkiem którego nalazłem się w Paryżu, w więzieniu Conciergerie, skąd z kolei uwolnili mnie rosyjscy tajni agenci. A potem jakże miłe dnie, tudzież noce, przepędzone w przybytku Madame Sullier, niechciana podróż do ojczystego kraju i wypadek, skutkiem którego nalazłem się tu, gdzie właśnie jestem. To zaiste multum przygód jak na tak krótki czas, choć z drugiej strony... Jeszcze parę miesięcy i będzie dwa lata, jak opuściłem Ojczyznę... Ileż razy uniknąłem śmierci lub podobnego jej losu! Ilu nikczemników nastawało na mą wolność! Ale też ilu dobrych ludzi przyszło mi z pomocą! Ilu wreszcie nadobnem pannom zakręciła się łza w oku, gdym odjeżdżał... Zaprawdę było więc za co dziękować Przedwiecznemu.
Po wyjściu z kościoła poczułem, iż zaschło mi w gardle, więc postanowiłem naleźć jaką gospodę i ugasić pragnienie frankońskiem winem. Nie przedstawiało to szczególnej trudności, albowiem karczm było ci wkoło dostatek. Wstąpiłem do najbliższej, zwącej się Zum Bären. O tej porze dnia w środku nie biesiadowało zbyt wielu gości, a pierwszem, co rzuciło mi się w oczy, był pokaźnych rozmiarów niedźwiedzi łeb, wiszący, jak na nazwę gospody przystało, na honorowem miejscu, naprzeciwko drzwi. Zaraz jednak przeniosłem zeń wzrok na jegomościa, któren gestykulując nader intensywnie, usiłował porozumieć się z szynakrzem.
Ich essen Wurst – rzekł pokazując na swe usta i zaraz powtórzył – Wurst, Kartofeln, trinken Bier!
Ponieważ jego akcent wydał mi się dziwnie znajomem, podszedłem i spytałem bez ogródek:
– Pozwolisz waszmość, że dopomogę? Czy kartofla ma być gotowana, czy też pieczona?
– Na Boga, ciszej! – syknął zaskoczony niezmiernie i zaraz odciągnął mnie w najciemniejszy kąt izby – Ciszej, powiadam, bo jeszcze nas rozpoznają i obwieszą gdzie na rynku!
– Czemuż mieliby tak postąpić? – spytałem zdumiony – Czyliż uczyniliśmy co złego?
– Złego?! Dość, że pozna kto, skąd jesteśmy! – on na to – Przecie w całej Europie, mało tego, w świecie całem szczerze nas nienawidzą!
– Zaiste? A to dla jakiej przyczyny? Wybacz acan, alem długo w kraju rodzinnem nie był, więc tego i owego mogę nie wiedzieć. A przy okazji: Błazen Nadworny, do usług – skłoniłem się grzecznie.
– Ja jestem tu incognito, pojmujesz waszmość? Nazwiska swego żadną miarą wyjawić nie mogę. Niech ci wystarczy, żem szlachcic, jako i ty, panie bracie – wyszeptał pokazując klejnot na swem palcu – a przybyłem tu na przeszpiegi z rozkazu Księcia Regenta.
– A, skoro tak się rzeczy mają... – odchrząknąłem – Atoli za przeproszeniem waszeci, nie uważasz, iż z mało płynną znajomością niemieckiego w mig cię tu rozpoznają?
– Niech Bóg broni, bym miał znać lepiej ów parszywy język! Brzydzę się niem tak samo jak każden prawdziwy patriota – obruszył się, ale zaraz dodał – w niczem nie ubliżając waszmości, rzecz jasna.
– Więc czemuż...?
– Czemuż? Ojciec mój, nieboszczyk, świeć Panie nad jego duszą, przegrał był w karty całen majątek, więc dzięki protekcyjej stryja szwagra mego wziąłem posadę na Dworze. Szczęśliwie przez rok nie musiałem nic a nic czynić, ale w końcu, jakom rzekł, posłano mnie na przeszpiegi. Skoro by kto pytał, jestem chińskiem kupcem.
– Chińskiem kupcem? – przyjrzałem mu się uważnie – Widziałem ongi dwóch, albo i trzech Chińczyków w Paryżu, ale wszytcy oni byli do waszmości zgoła niepodobni. Włosy mieli czarne i proste, nie zaś ryże i kręcone, wąsy, jeśli już, nie tak sumiaste, oczy bardziej wąskie, niczem szparki i twarze jakby mniej rumiane...
– Tak waść powiadasz? – zastanowił się – Ergo wąsy przyjdzie przerzedzić, a włosy nie mieszkając potraktować czernidłem... Że też mnie akurat musieli tu posłać! Ale z drugiej strony, w takiej sytuacji...
– Sytuacji? Otóż właśnie! Nie wyjawiłeś mi acan, cóż takiego wydarzyło się w naszej Ojczyźnie. A ciekaw jestem okrutnie, czemuż to całen świat ma nas nienawidzić.
On atoli miast odpowiedzieć, palec na ustach położył, albowiem oberżysta przyniósł właśnie do naszego stoła smażoną kiełbasę z kartoflą i gotowaną kapustą, kufel piwa i karafkę wina, którą zdążyłem był zamówić dla siebie w międzyczasie. Dopiero gdy się oddalił, mój interlokutor powrócił do rozmowy:
– Dlaczego nas nienawidzą? Pewno dlatego, żeśmy od nich lepsi, że ich przewyższamy pod każdem względem, a już zwłaszcza gdy idzie o moralność, o przywiązanie do tradycji, wiary przodków, Świętego Kościoła... – przełknął spory kęs kiełbasy, zaczem ciągnął dalej – I pewno dla tej to właśnie przyczyny Czesi psubraty sprzymierzyli się z Napoleonem i teraz żądają od nas kontrybucji...
– Czesi z Napoleonem?! Quo titulo? Jakże to być może? Przecie Czechy z dawien dawna są jeno prowincją w monarchii Habsburgów!
– Widzisz waszmość, a jednak... – uczynił minę wielce tajemniczą – Dość, że stoją za tem księstwa niemieckie z Bawarią na czele, które z kolei skumawszy się z Rosją, pragną zasypać nasz biedny kraj taniem zbożem, zalać piwem, winem i czem tam jeszcze, a wszytko to na zgubę naszą.
To rzekłszy pociągnął spory haust z kufla, ja zaś spojrzałem nieufnie na mą karafkę, nie wiedząc, czyli rebus sic stantibus wypada... Ale skoro on, to i ja. Podniosłem więc w górę kielich i rzekłem:
– Zdrowie Księcia Regenta!
– Zdrowie! – wyszeptał rozglądając się przy tem wokół – Skoroś acan dawno nie był w Ojczyźnie, trzeba ci wiedzieć, iż my tam żyjem niczem w oblężonej twierdzy. Wrogowie ze wszech stron nas otaczają, ante portas stoją i znikąd nie masz ratunku. Ale przecie tanio skóry nie oddamy! Nie wejdziem w żadne sojusze, nie ustąpim ani na krok. Będziem bronić się do ostatniej kropli krwi!
Chciał jeszcze coś dodać, ale że włożył akuratnie do ust kawałek kartofli, zadławił się nią tak srodze, że musiał go dobre parę razy ze wszytkich sił w kark palnąć