Błazen Nadworny - Polowanie na kuropatwy

Spisano dnia 14 listopada A.D. 2021 

Polowanie na kuropatwy


     A to ci siurpryza! Ale po kolei. Tego dnia wybraliśmy się we trzech, Hrabia von Hottentotten, Pułkownik Clausewitz i ja, rzecz jasna, a więc wybraliśmy się polować na kuropatwy. Jesienny ranek mglisty był i chłodny okrutnie, dlatego zmierzając ku szuwarom, raz po raz rozgrzewaliśmy się wyśmienitem Williamsem, czyli bodaj najlepszą rzeczą, jaką da się uczynić z gruszek. Może zresztą po części za sprawą owego Schnäpschen, po części zaś zalegającej wszędy mgły, niewiele zdołaliśmy upolować. Gdy bowiem spuszczono psy i służba poczęła płoszyć ptactwo, tak Hrabia, jako i ja oddaliśmy po kilkanaście strzałów Panu Bogu w okno. Jedynie Pułkownik, zapewne więcej sprawny we władaniu bronią, zrobił lepszy użytek ze swej fuzji i ustrzelił pokaźnych rozmiarów sztukę.

     Wróciliśmy zatem z polowania w poczuciu częściowego jedynie zwycięstwa nad kuropatwami lub – jeśli wolicie – niecałkowitej klęski. Mimo to – zapewne również dzięki wypitemu po drodze trunkowi – do śniadania zasiedliśmy we wcale dobrych humorach. Towarzyszył nam, jak zawsze, wuj Hrabiego, Baron Albrecht von Heidler. Ów czerstwy staruszek, posiadający swój rodzinny majątek całkiem blisko, choć już w granicach Monarchii Habsburgów, pod Braunau am Inn, od przeszłej niedzieli gościł u swego siostrzeńca, w zamku Blutenburg.

     – Ha, ha! Das ist ja aber gut! A zatem łowy niezbyt udane! – zaśmiał się teraz wysłuchawszy naszej relacji, po czem machnął ręką – Cywile! Jedynie oficer uratował honor waszej kompaniji, ot co!

     Przełykałem akuratnie kęs wyśmienitej polędwicy wołowej i już miałem zażartować, iż co prawda strzelec ze mnie kiepski, lecz wcale dobrze robię karabelą, która niestety mało jest skuteczną na kuropatwy, kiedy oto we drzwiach salonu pojawił się lokaj, podszedł ku mnie i skłoniwszy się, podał na srebrnej tacy list, mówiąc:

     – Jakiś człowiek przywiózł dla wielmożnego pana.

     – Być nie może! – zakrzyknąłem rozpoznając na lakowej pieczęci herb Pana Piwnicznego – Toż to wieści z Ojczyzny! Taka siurpryza! Musi pismo owo trafiło na poste restante do Regensburga, a żem zawiadomił poćciwego Pognera z Norymbergi o mem nowem adresie... 

     – Czytajże kochaneczku! Czytaj na głos nie mieszkając! – przerwał mi Baron – Jestem okrutnie ciekaw nowin ze świata!

     – Eben – rzucił Hrabia – jeśli to nie jakie sekreta, bądź tak uprzejmy, przyjacielu i podziel się z nami dobremi, albo też, nie daj Bóg, złemi wiadomościami.

     – Ależ skądże by tam sekreta! Co najwyżej zwyczajne dworskie nudy... Lecz skoro jeno macie waszmościowie chęć – odparłem przełamując pieczęć, zaczem rozłożyłem papier i począłem czytać:

     Drogi Błazenku!

     Wiele już niedziel minęło od kiedy ostatni Twój list szczęśliwie do nas dotarł. Ani więc wiemy, czyżeś zdrów i cały, ani odgadnąć możemy, gdzie też przebywasz, czyli w Bawarii jeszcze, czy też w jakiem inszem księstwie niemieckiem.

     Tu opuściłem fragment, w którem rozpisywał się Pan Piwniczny kwieciście o tem, jakże podłemi są wszytkie owe księstwa i jak plugawem język, którego się w nich używa i ciągnąłem dalej:

     Kiedy Ty błąkasz się po owej pożałowania godnej Europie, my tu wraz z Panem Śpiżarnem i całem Dworem nader miło spędzamy czas. Ot, nie dalej, jak wczora świętowaliśmy kolejną rocznicę dnia onego, w którem to kraj nasz umiłowany z gruzów, a popiołów niczem Feniks był powstał. Miód i okowita lały się tedy strumieniami. Miłościwy Pan przemowę wygłosił, wyuczywszy się uprzednio pilnie na pamięć tego, co mu Książę Regent sprokurował, a następnie patentów oficerskich, jako też orderów wręczył co niemiara. Na vivat jeno nie strzelano, albowiem proch zamókł był od dziury w dachu prochowni, co to jej zapomniano załatać. Młodzież temczasem, zachęcona przez Pana Żebrowicza, w miasto poszła, wołając w głos: „Śmierć wrogom Ojczyzny!”, „Bij, kto w Boga wierzy!”, albo też po prostu „Won!”. Niejeden rad by dla podniesienia splendoru święta ten lub ów dom, zdrajcom albo zaprzańcom przynależny, jako to drzewiej bywało, z dymem puścić, atoli najsurowiej zakazał był Mistrz Mateusz takowych patriotyzmu manifestacyj, a to z obawy, by się insze kamienice, zaczem i Zamek ogniem od tego nie zajął.

     – Słusznie uczynił. Pożar miasta rzecz ciężka do opanowania – wtrącił Clausewitz, atoli ujrzałem na jego twarzy wyraz jakowejś konsternacji.

     Wystaw sobie jednakoż, mój Błazenku – kontynuowałem – iż w pewnem miasteczku, nazwy nie pomnę, młódź zaiste przednią wyprawiła sobie zabawę. Oto bowiem zdarzyło się parę wieków temu, iż pewien bezrozumny książę zrównał był w prawach mieszkających tam katolików i Żydów. Wierzyć się nie chce, lecz rzecz taka pono zaiste miała miejsce! Teraz więc odnaleziono pergamin z owem przywilejem i publicznie spalono na rynku, zaczem żydostwo całe przegnano precz. Powiedz sam, czyliż to nie pyszne?

     – W rzeczy samej, pyszne! – klasnął w dłonie Baron – Dem Feuer übergeben! W ogień! Tak właśnie czynić należy! 

     – Dobrze chocia, że documentum jeno spalono, nie zaś ludzi – mruknął Hrabia krzywiąc się lekko i poglądając znacząco na Clausewitza.

     – No cóż, wstyd mi srodze, mości panowie... – zacząłem, lecz Baron przerwał natychmiast:

     – Wstyd?! A czegóż tu się wstydzić?! Och, gdybyż taki duch był i w naszem narodzie! Gdybyśmy my taką młodzież mieli! Żydków, co wszędy się panoszą, precz przegnać, ot co! A wiesz ty, kochaneczku – nachylił się ku mnie i zmienił ton głosu ma konfidencjonalny szept – wiesz ty, że pono Napoleon też jest Żydem?

     – Ależ wuju! – obruszył się Hrabia – Przecie to Korsykanin! A w ogóle, skoro jest nas czterech, co byście powiedzieli, gdyby tak po śniadaniu zagrać w wista?

     Baron nie dał się jednak zbić z pantałyku i poirytowany ciągnął dalej:

     – Korsykanin, nie Korsykanin, a ja ci mówię, że to Żyd! I jeszcze ci mówię, iż nadejdzie czas, że i u nas ktoś się najdzie, kto zrobi z niemi porządek. Od czegoś trzeba zacząć. Pierwej spali się ich księgi, potem synagogi, a na koniec ich samych!

     Staruszek uderzył otwartą dłonią w stół, zaczem trzęsącą się ręką ujął porcelanową filiżankę z kawą i uniósł ją do ust. Na chwilę zapadło kłopotliwe milczenie, które przerwał wreszcie Hrabia:

     – Zaś jutro, przyjaciele, jeśli jeno nie będzie mgły, wyprawim się rano w insze miejsce. Jak szczęście dopisze, ustrzelim z tuzin.

     – Jawohl! – ucieszył się Pułkownik Clausewitz – To będzie istna rzeź!

     – Ale czemże właściwie zawiniły nam kupropatwy? – ozwał się trochę bez ładu i składu


Wasz
Błazen Nadworny

 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.