Pogadanka o Europie
Nareszcie zdjęto z mej nogi łupki, któremi usztywnił był ją tutejszy medyk. Myliłby się atoli, kto by sądził, iż mogę już swobodnie chodzić. W istocie stąpam nader ostrożnie, wspierając się na lasce i uważając ponad wszelką miarę, by jakiem mało frasobliwem ruchem nie uszkodzić ledwo co zagojonego kolana. Nie byłoby to zresztą trudne, albowiem mięsień uda zwiotczał od długiego bezruchu i – jak wyraził się medyk – ledwo co trzyma popsuty staw.
– Mein lieber Freund – rzekł do mnie słysząc te słowa Pan Pogner – sam widzisz, iż musi minąć jeszcze parę niedziel nim będziesz w stanie ruszyć w dalszą drogę.
A potem zaraz dodał, iż nie jestem dlań żadnem ciężarem, wręcz przeciwnie i że wszytkich domowników nadzwyczaj raduje moja obecność, a już chyba najwięcej małego Martina, któren opowieści mych słucha z wypiekami na twarzy. Chłopiec akuratnie dwa dni temu obchodził zresztą urodziny i otrzymał z tej okazji multum rozmaitych prezentów. Nalazł się pośród nich jeden, zaiste niezwykły, podarowany mu przez chrzestnego ojca, wielce zamożnego i zacnego norymberskiego bankiera. A był ów prezent słusznych rozmiarów globusem, niezwykle pięknem, osadzonem w mahoniowem stelażu o rzeźbionych nogach. Kiedy wczora pod wieczór, jak zawsze, cała trójka rodzeństwa zebrała się, by wysłuchać mej baśni, Martin podszedł do stojącego w rogu salonu, tuż obok palmy, globusa i rzekł:
– Lieber Narr, pokaż mi, gdzie leży twój kraj!
Zbliżyłem się więc i ja do owego cacka i obróciwszy je odrobinę, przysunąłem bliżej lichtarz ze świecą, a następnie wskazałem palcem:
– Widzisz, o tu. A tu jest Królestwo Bawarii.
– Tak blisko?! – zdumiał się chłopiec – A ja myślałem, że gdzieś aż na końcu świata!
– Na końcu świata to są Chiny, głuptasie! – docięła mu Inge.
– No co też wy pleciecie? – zareagowała na te słowa Eva – Przecie nie ma żadnego końca świata! Nie widzicie, iż Ziemia jest okrągła?
– Okrągła, nie okrągła, ale Chiny są bardzo daleko – Inge dotknęła globusa – w tem miejscu, o! A Europa jest tutaj.
– A gdzie się kończy Europa? – spytał Martin.
Już miałem wskazać łańcuch Uralu, ale zawahałem się chwilę i rzekłem:
– W rzeczy samej... granice Europy zmieniały się na przestrzeni wieków.
– Cóż pan powiadasz? – zdumiała się Eva – Przecie kontynent nie mógł się przesuwać!
– Zapewne – odrzekłem – lecz było tak, iż w czasach dawnego Rzymu granice Imperium wyznaczały rzeki Ren i Dunaj i na nich właśnie zdaniem starożytnych kończyła się Europa. Dalej zaś rozciągało się Barbaricum, czyli ziemie zamieszkałe przez barbarzyńców, w skład których wchodziła takoż i Germania.
– Więc i Frankonia? – spytała Inge przyglądając mi się uważnie.
– Nie inaczej, mein liebes Kind – odparłem.
– Jawohl! Jestem dzikim barbarzyńcą! – zawołał Martin i począł biegać wkoło stołu, wymachując rękami i pokrzykując na tyle głośno, że drzwi do salonu na moment rozwarły się i obaczyliśmy w nich wystraszoną twarz służącej.
– Byłeś barbarzyńcą. Na całe szczęście już nie jesteś i możesz sobie usiąść – uśmiechnęła się nieznacznie Eva – bo przecie ucywilizowaliśmy się w końcu, nicht wahr?
– Przecie! I nawet nazwaliście się Świętem Cesarstwem Rzymskiem! – odparłem – Aż do niedawna, bo Napoleonowi, od kiedy sam ogłosił się cesarzem, więcej podoba się „Konfederacja Reńska”.
– Czyli że granice Europy przesunęły się na północ – rzekła Inge wpatrując się w globus – i trochę na wschód. A ty jesteś Europejczykiem?
– Cóż – westchnąłem – mam taką nadzieję... W każdem razie nie uważam się za barbarzyńcę.
– Na klar! Przynajmniej nie ganiasz dookoła stołu – mówiąc to Inge spojrzała z ukosa na brata, któren nieco zdyszany usiadł w końcu na podłodze wedle palmy.
– A skoro granice Europy przesuwają się w jedną stronę, to czy może się wydarzyć, iż przesuną się również w drugą? – zamyśliła się Eva – Byłoby to bardzo smutne zjawisko... Jak pan sądzisz?
– Zapewne, Fräulein Eva – przyznałem jej rację – cała nadzieja w tem jeno, iż się nie wydarzy. Zda mi się, iż Europa to nie jeografia, lecz raczej stan człowieczego umysłu. To szacunek ludu dla władcy i władcy dla ludu, któremu przecie służy i to niezależnie od tego, czy lud go obrał, czy też tron swój odziedziczył. To dobre prawo, które poważa takoż lud, jak i władca, nawet wówczas, gdy je sam stanowi. To tolerancja dla tych, co są od nas odmienni, co inaczej wierzą, inaczej czują. To wreszcie wolność myśli i mowy dla każdego, także wtedy, gdy władcy zdaje się nieporęczną. Tam, gdzie rządzą te proste reguły, tam jest Europa, a gdzie rządzić przestają, tam i Europa się kończy.
– Pokażesz mi na globusie? – spytał Martin.
– Na globusie? No cóż... Nie, wolałbym jednak tego nie robić. Już lepiej opowiem jaką bajkę – odparł pomyślawszy o swojej Ojczyźnie