Piłat i jemu podobni
Radość ma z nadejścia wiosny okazała się jakże przedwczesną! Znów spadł śnieg i mróz chwycił wcale tęgi, obracając wniwecz zamysły moje, by nareszcie w drogę powrotną do Ojczyzny się udać. Ocieplenie, a i to skromne, nadeszło dopiero około Niedzieli Palmowej, więc wciąż jeszcze pozostaję w Lozannie, na ziemi obcej, choć po prawdzie gościnnej, jako i dom państwa Mercier. Dziś zaś, w Święto Zmartwychwstania, nie mogąc przecie nigdzie wysłuchać katolickiej mszy w owem tak mocno dotkniętem reformacją mieście, sięgnąłem po Ewangelię Mateuszową, by po raz kolejny przeczytać tak dobrze znaną mi historię.
A jednak zawżdy najduję w niej przecie co nowego, co daje mi do myślenia. I tak zatrzymałem się przy słowach: Oto niektórzy z stróżów przyszli do miasta i oznajmili przedniejszem kapłanom wszytko, co się stało. A zebrawszy się z starszemi, naradziwszy się, wiele pieniędzy dali żołnierzom, mówiąc: Powiadajcie, iż uczniowie jego w nocy przyszli i ukradli go, gdyśmy my spali. A jeśli się to do Starosty doniesie, my go namówimy, a bezpiecznemi was uczynimy.
Azaliż tak się to rozegrało? Nie, iżbym nie dowierzał Ewangeliście, lecz czy podobna, by przedniejsi kapłani rzecz wielkiej wagi mieli załatwiać z prostemi żołdakami? Czy żołdacy owi ryzykowaliby ciężką chłostę, boć przecie taka kara groziła w rzymskiej armii tem, co posnęliby na warcie? Czy podobna wreszcie, by nie uzgodniono wszytkiego wprzódy z Piłatem? Ani rusz! I im więcej rozmyślałem nad onem wydarzeniem, tem więcej inszy wcale obraz stawał mi przed oczyma.
I tak ujrzałem przestronną, marmurem wyłożoną salę w potężnej twierdzy Antoniusza, przylegającej do dziedzińca Świątyni Jerozolimskiej, a w niej człeka w sile wieku, o ostrych rysach i czarnych, kręconych włosach, mocno już przyprószonych siwizną. Jego biała toga zdawała się różowieć w promieniach porannego słońca, tak jakby pierwej uprano ją we krwi, a potem opłukano w wodzie.
– Prefekcie, na dole czeka trzech mężów – w drzwiach stał centurion – to saduceusze, delegacja Wielkiego Sanhedrynu, proszą pilnie o posłuchanie.
– Tak z rana? Wczoraj przynajmniej mieli ten swój szabat, więc był z niemi pokój – mruknął Rzymianin – wybadałeś, w czem rzecz?
– Powiadają, że przybyli w sprawie skazańca.
– Skazańca? Przecie dopiero co uwolniłem im tego buntownika, jak mu tam?
– Barabbas, ale nie o niego im idzie.
– O kogóż więc?
– O Galilejczyka.
– A! O tego, co obwołał się królem.
– Nie inaczej.
– I co? Przecie go stracono, tak jak tego pragnęli, czyż nie?
– Nie chcieli wyjawić mi wszytkiego, jednakoż chyba domyślam się, o co może chodzić.
– Tak?
– Pomnisz, prefekcie, że ciała nie rzucono psom, jeno wykupił je pewien bogaty Żyd i złożył w grobie, któren przygotował był ongi dla siebie...
– Prawda – Piłat przesunął dłonią po czole – prosili mnie, żebym przydzielił dwóch legionistów do pilnowania tego grobu przez kilka dni, bo coś tam... Nie wiedzieć po co, ale zapłacili, więc zgodziłem się dla świętego spokoju...
– Zasnęli na warcie, a ciało wykradziono. Kazałem ich uwięzić, oczekują na karę.
– Spili się winem?
– Nie wygląda na to.
– Więc?
– Opowiadają, że widzieli, jak skazaniec wychodzi z grobu...
– Co takiego?! – zakrzyknął Piłat, ale zaraz wybuchnął śmiechem – A to ci heca! Przyprowadź tutaj tych kapłanów, szykuje się niezła zabawa!
Centurion oddalił się, by po chwili powrócić wraz z przybyłemi na spotkanie.
– Bądź pozdrowiony, czcigodny prefekcie! – ozwał się po grecku najpierwszy pośród nich, Józef Kajfasz. Był odziany uroczyście, jakby dopiero co odszedł od świątynnego ołtarza. Miał na sobie przetykany złotem efod z bisioru barwionego karmazynem i purpurą, na jego piersiach spoczywał zdobiony drogiemi kamieniami choszen, zaś zawój na głowie okalał złoty diadem.
– Bądź pozdrowiony, czcigodny arcykapłanie i wy dostojni mężowie! – odparł Piłat – Cóż to sprowadza was do mnie o tak wczesnej porze?
– Sprawa nadzwyczaj delikatna – Kajfasz zdawał się lekko zdumiony, iż Piłat od razu przeszedł ad rem – otóż, jakby to ująć, żołnierzom twojem nie do końca udało się upilnować grobu owego skazańca, któren ośmielił się poddać w wątpliwość władzę Cezara...
Piłat zmarszczył brwi, jakby usiłując przypomnieć sobie jakąś wyrzuconą z pamięci błahostkę.
– Ach, mówisz o tem waszem królu? – rzekł wreszcie – Nie wydaje mi się, żeby naprawdę kwestionował zwierzchność Rzymu, ale ponieważ chcieliście jego śmierci, oddałem wam przysługę.
– Jakże to?! Przecie mówił o swem królestwie! Aby powstało, musiałby obalić...
– Podług mnie bredził. To nieszkodliwy wariat, lecz skoro wam zależało... Jednak przyszliście, jako mi się zdaje, w sprawie żołnierzy. I twierdzicie, iż nie dopełnili swojej powinności, czy tak?
– Prefekcie, to jeszcze nic wielkiego zasnąć na warcie, rzecz w tem, że przyśniło im się, iż ten człowiek wstał z grobu i teraz o tem rozpowiadają na mieście...
– Nic wielkiego zasnąć na warcie?! – Piłat przerwał mu udając oburzenie – Wiesz, Kajfaszu, o czem mówisz?! Otóż powiadam ci, że żaden rzymski legionista za nic w świecie nie poważyłby się na coś podobnego!
– Lecz przecież...
– Skoro twierdzą, iż wyszedł z grobu, oznacza to, że tak właśnie się stało. Objaśnij mi, czemuż miałbym nie wierzyć własnem żołnierzom.
– Ależ prefekcie! Czy słyszałeś kiedy, by kto powstał z martwych?!
Piłat przeszedł się po komnacie tam i z powrotem, przesuwając dłoń po policzku, niczem filozof, któren roztrząsa jaką wielce złożoną kwestię.
– U ludzi to się nie zdarza – wyrzekł w końcu – ale u bogów? Czemu nie? Może po prostu był bogiem. Przecie sam mówiłeś, przyjacielu, że zapowiadał swoje zmartwychwstanie. Sądzę, iż powinniście postawić mu posąg pośrodku waszej świątyni – Piłat uśmiechnął się nieznacznie.
Kajfasz pobladł. Zdawać by się mogło, iż odebrało mu mowę. Temczasem jeden z dwóch towarzyszących mu kapłanów, nie tracąc zimnej krwi, począł mówić bardzo ostrożnie:
– Racz zważyć, dostojny prefekcie, czyliż nie wydaje się jednak więcej prawdopodobnem, iż żołnierzy twych, niczego im nie ujmując, zmorzył sen? Choćby i dla tej przyczyny, że jadło, albo też napitek zaprawiono im jakiemś ziołem?
– A niby kto i po co miałby to uczynić? Nie, to niemożliwe – Piłat pokręcił głową – zadaniem owych legionistów było upilnować, by nie wykradziono ciała. Powiedz mi, Decymusie – tu zwrócił się do stojącego w pobliżu drzwi centuriona – azaliż to dobrzy żołnierze?
– Hm... – chrząknął tamten, jakby się chwilę zastanawiał, ale pojąwszy przecie intencję swego zwierzchnika, odparł – Najlepsi z najlepszych, doświadczeni i zaprawieni w walce. Inszych żadną miarą nie wyznaczyłbym do takiej służby.
– No właśnie – ciągnął dalej Piłat – a zatem sami widzicie, czcigodni mężowie. Upilnowali. Nie wykradziono. Nie inaczej więc, jeno wasz król powstał z martwych!
Na te słowa ozwał się trzeci z przybyszów:
– Dostojny prefekcie, przyjmijmy jednakoż na chwilę, że onym dzielnym legionistom podano jednak jakieś zioła, więc zasnęli nie ze swej winy, a teraz probują się bronić, cokolwiek nieudolnie. Nie można mieć im tego za złe, boć to nie ich wina, jako się rzekło, lecz my bylibyśmy skłonni sowicie nagrodzić tego, co odnalazłby niegodziwca, któren odważył się ich uśpić. Kto wie, może nawet usiłował otruć skrycie? Na cel ów przekazalibyśmy ci tysiąc... – zawahał się spoglądając na Piłata.
– Dwa tysiące denarów – podpowiedział usłużnie drugi z kapłanów – przecie żołnierzy było dwóch.
– Właśnie! – podchwycił tamten – Dwa tysiące denarów aby pokryć koszta śledztwa.
Piłat znów przeszedł się po komnacie, podniósł leżący na cedrowem stole zwój pergaminu, jakoby w księdze onej chciał odleźć odpowiedź, lecz odłożył go na powrót, po czem rzekł, zwracając się do centuriona:
– I cóż ty na to Decymusie? Mogłoż tak być, że jaki zelota, na ten przykład, chciał otruć naszych żołnierzy? Skoro tak, należałoby go co rychlej odnaleźć i ukrzyżować.
– W rzeczy samej – odparł centurion.
– O właśnie, nie inaczej – przytaknął Kajfasz.
– A zatem dobrze – odrzekł Piłat – myślę, że te pięć tysięcy, o których wspomnieliście, byłoby w sam raz. Odszukamy złoczyńcę, zaś tem dwom powiedz, że nic im nie grozi. Nie muszą więcej opowiadać żadnych bredni o zmartwychwstaniu.
Kiedy kapłani, ukontentowani z siebie wielce, opuścili już komnatę, centurion Decymus Flacius zwrócił się do Piłata cokolwiek niepewnie:
– Prefekcie, mówiłem z temi żołnierzami. Obadwaj byli śmiertelnie przerażeni i zgodnie twierdzili, iż na własne oczy widzieli... Czyliż jednak może to być prawdą, że...?
Piłat podszedł do okna i spoglądał przez chwilę w milczeniu w stronę przylegającego do miasta od północy wzgórza, zwanego po grecku Golgota, owego miejsca, gdzie dokonywano egzekucji.
– A co to jest prawda? – rzekł w końcu, po czem odwrócił się – Jakie ona ma znaczenie? Saduceusze zachowają swą władzę, ja otrzymam pieniądze. To jeno liczy się w świecie: władza i pieniądze.
Tak, właśnie tak musiało się to wszytko rozegrać. Atoli, jak pokazał czas, mylił się Piłat co do prawdy, władzy i pieniędzy. I jak zawżdy później czas pokazuje, mylą się też wszytcy jemu podobni, o czem w ów dzień radosny śpieszy Wam donieść