Błazen Nadworny - Egzorcyzm

Spisano dnia 17 października A.D. 2021 

Egzorcyzm


     List ten ślę do Was z miasta Monachium, a ślę go dziś, albowiem dziś dopiero zdołałem dojść do siebie po tem, co przyszło mi na własne oczy ujrzeć w przeszłą niedzielę. Trzy dni, jako mi powiedziano, bez ducha leżałem, a trzy kolejne słabość czułem zaprawdę tak okrutną, że pióra bym w dłoni żadną miarą nie utrzymał. A przecie nie choroba ciała mnie zmogła, nie morbus jakowyś medykom znany, lecz siła insza wcale, ta właśnie, której imię strach wypowiadać przed nocą. Zrelacjonuję Wam jednakoż wszytko po kolei, zaczynając ab ovo, czyli od Norymbergi.

     Otóż więc nie chcąc już dłużej nadużywać gościny poćciwego Pana Pognera, zdecydowałem koniec końców ruszyć w drogę. Rzec łatwo, uczynić trudniej i to nie jedynie przez wzgląd na wciąż jeszcze dokuczające mi cokolwiek kolano, lecz więcej dla tej przyczyny, iż nijak nie wiedziałem, dokąd właściwie udać się winienem. Prawdą bowiem zdawało się, co objaśnił mi ongi mój gospodarz, że w Austrii mieć mnie będą za szpiega francuskiego, we Francji – za rosyjskiego, w kraju rodzinnem zechcą uczynić mnie zaprzańcem, zaś w Anglii uznają, żem zdrajca i że szpieguję na rzecz Francji, Rosji, Austrii i nie wiedzieć kogo jeszcze. Rebus sic stantibus pomyślałem, iż najlepiej zrobię udając się do Monachium, gdzie ma swą rezydencję znajomek mój, Heinrich Lothar Ernst Graf von Hottentotten i gdzie zapewne zechce mnie on przez czas jakiś ugościć. Co dalej zaś – później się obaczy.

     Zaiste długo trwało pożegnanie z rodziną Pogner. Wyściskałem się z mem wybawcą, ucałowałem dłoń jego małżonki, a skoro o dzieci idzie – cóż, mały Martin dzielnie, choć z trudem powstrzymywał łzy, Inge chlipała, zaś Fräulein Eva zdawała się być dużo, dużo więcej smutną niż zwykle. Przyobiecawszy zatem solennie, iż jeśli jeno Bóg pozwoli, zjadę na powrót do Norymbergi i niechybnie ich odwiedzę, wsiadłem w końcu do pocztowego dyliżansu z poczuciem, iż kolejny już raz opuszczam ludzi zacnych, a nader mi bliskich i życzliwych.

     Prócz mnie miejsce w powozie zajęło jeszcze troje podróżnych. Pierwszem z nich był starszy jegomość słusznej tuszy, którego rumianą twarz okalały imponujących rozmiarów bokobrody. Przeczucie mnie nie zwiodło – skoro jeno rozpoczęliśmy pogawędkę, zaraz wyszło na jaw, iż jest on wcale zamożnem kupcem z Lubeki, a nazwisko jego brzmi Buddenbrook. Tuż obok usiadła niewiasta nader urodziwa, o oczach barwy chabru, zaś włosach – dojrzałej pszenicy. Musiała być młodsza od swego towarzysza o jakie trzydzieści lat z okładem.

     – Jesteśmy wraz z małżonką w podróży poślubnej – objaśnił pan Buddenbrook gładząc jej dłoń – udajemy się do Wenecji. Miasto musi piękne, acz droga daleka.

     Trzeci ze współpasażerów, katolicki ksiądz w bliżej nieokreślonem wieku, wysoki, chudy niczem szczapa, twarz miał kościstą, ascetyczną, oczy osadzone głęboko, włosy czarne, obficie przyprószone siwizną, nos zaś długi, przyozdobiony okularami w srebrnych, drucianych oprawkach. Pozdrowiwszy nas słowami Grüss Gott, niemal natychmiast dobył z połów swej sutanny brewiarz i zatopił się w modlitwie.

     Po jakich czterech godzinach stanęliśmy na krótko w Ingolstadt, aby zmienić konie i posilić się w gospodzie, a następnie ruszyliśmy dalej. Konwersacja przestała się kleić i oboje państwo Buddenbrook zapadli w poobiednią drzemkę, którą zresztą ułatwiło im zapewne miarowe kołysanie dyliżansu. Mnie, mimo spożytego kawałka sarniego udźca oraz wypitego słusznych rozmiarów kufla piwa, jakoś osobliwie nie było do snu, podobnie zresztą jak i księdzu, któren zadowolił się był w karczmie jeno kromką chleba i kubkiem wody. Skorzystawszy z tego, iż na chwilę odłożył swój brewiarz, spytałem go o cel podróży.

     – Powracam do Rzymu – odparł – atoli mam jeszcze sprawę w Monachium. Jestem doktor Anton Wagner z Towarzystwa Jezusowego.

     – Błazen Nadworny, do usług – zaprezentowałem się, po czem dodałem – skoro rzekłeś, ojcze, że powracasz, a przecie akcent twój wyraźnie wskazuje, żeś nie Włoch, mniemam, iż musisz być kurialistą, zapewne w godności prałata, nieprawdaż?

     – Ani trochę! – obruszył się – Nie dla mnie kościelne urzędy! Wykładam na Gregorianum.

     – A zatem mam przyjemność z doktorem świętej teologii! Albo filozofii... – uradowałem się licząc na to, że uda mi się wciągnąć go w jaką głębszą dysputę, która sprawi, iż czas podróży upłynie mi niepostrzeżenie.

     – W rzeczy samej jestem teologiem, nauczam zaś egzorcyzmów.

     – Wypędzanie diabła?! – zdumiałem się – Czyliż w naszem, dopiero co rozpoczętem wprawdzie, lecz przecie już dziewiętnastem stuleciu praktyki tego rodzaju są jeszcze użyteczne? Czy wszytkie owe, znane z kart historii przypadki opętań, nie były jedynie chorobami umysłu, które lepiej lub gorzej, atoli leczy współczesna medycyna?

     – Sądzisz waść, iż wskutek rozwoju nauk przestał istnieć szatan? – przyjrzał mi się uważnie – Jestem Niemcem, wierzę w naukę nie mniej niż w Boga, studiowałem niemal wszytkie dzieła, jakie stworzył Philippe Pinel, jednakoż zapewniam waszmości, iż są rzeczy, których nauka żadną miarą objaśnić nie potrafi. I są przypadki, wobec których psychiatria jest bezradna niczem małe dziecię. Taka właśnie sprawa sprowadza mnie do Monachium, a przybywam na zaproszenie nie kogo inszego, lecz samego, jakże sławnego profesora Langermanna z Bayreuth, któren to osobiście konsultował był pacjenta.

     – To nader ciekawe! Możesz rzec co więcej, ojcze?

     – Dobrze, opowiem waszmości o tem przypadku – ściszył głos i spojrzał na państwa Buddenbrook, jakoby chciał upewnić się, czy wciąż jeszcze pogrążeni są we śnie – jesteś cudzoziemcem, więc tem bardziej mniemam, iż nie powtórzysz tego niewłaściwem ludziom, ani w Monachium, ani w całej Konfederacji Reńskiej.

     – Będę milczał niczem grób.

     – A zatem wiedz acan, iż rzecz się rozchodzi o człeka zamożnego i wpływowego, niedawno jeszcze pierwszego ministra w rządzie Króla Bawarii. On to pewnego dnia zawezwał do się swych urzędników i nakazał im murarzy nająć, by całen kraj murem na sześć łokci wysokiem otoczyli...

     – Niepodobna!

     – Słuchaj waść dalej. Aby zgodzić budowniczych i cegły zakupić, polecił podatki podnieść w trójnasób.

     – Być nie może...

     – A jakby nie dość tego, rozkazał wojsku strzelać do każdego napotkanego cudzoziemca, nie pytając nawet, jakowe ma zamiary i nie szczędząc kobiet, ni dzieci. A jeszcze tak owe zbrodnie czynić, by się nikt, ale to nikt o nich nie zwiedział.

     – I cóż się stało? – nie mogłem własnem uszom uwierzyć słysząc takie słowa.

     – A cóż mogło się stać? Zawezwano doń zaraz medyków, lecz zaiste niezwykłe rzeczy poczęły się wyprawiać. Trafił do azylu dla obłąkanych i nikt nie potrafi mu dopomóc, a to, co opisał mi w liście profesor Langermann, świadczyć może nie o czem inszem, jeno o opętaniu.

     – I będziesz, ojcze, odprawiał egzorcyzmy?

     – Nazajutrz, z samego rana.

     – Chętnie obaczyłbym to na własne oczy – wyrwało mi się.

     Znów spojrzał na mnie swem przenikliwem wzrokiem, a jego czarne źrenice, skryte za drucianemi okularami, zdawały się penetrować mój umysł.

     – Niełatwo jest naleźć dostatecznie odważnych ludzi, więc nada mi się ktoś, kto w trakcie obrzędu będzie odpowiadać Amen, atoli wiedz waszmość, iż jeśli nie kieruje tobą miłosierdzie i litość nad owem nieszczęśnikiem, lecz jeno próżna ciekawość, to może cię ona łacno zgubić. Skoro chcesz, udaj się wraz ze mną do klasztoru Ojców Teatynów, którzy chętnie nas ugoszczą i gdzie przepędzim noc na poście i modlitwie.

     Tak też uczyliśmy po przybyciu do Monachium i choć marzyła mi się suta wieczerza, a do niej ze dwa, albo i trzy kufle piwa, tudzież wygodne łoże, toć przecie zadowoliłem się jeno kawałkiem przaśnego chleba i kubkiem wody. Z poszczeniem zresztą, między nami mówiąc, mało kojarzył mi się bogaty, barkowy wystrój kościoła Świętego Kajetana, w którem to przyszło nam się modlić niemal do północy.

     Obudzono nas wczesnem rankiem, o piątej, zaczem po wysłuchaniu trzech mszy pod rząd, z których jedną odprawił ksiądz Wagner, wzięliśmy dorożkę i po jakiem kwadransie, minąwszy Sendlinger Tor, zajechaliśmy na Nussbaumstrasse, gdzie mieszczą się budynki Królewskiej Kliniki Uniwersyteckiej. Obawiałem się, iż obaczę tam, podobnie jak w mem rodzinnem kraju, przepełnione wonią potu i uryny korytarze, w których trzyma się w klatkach biedotę – owych nieszczęśników niebezpiecznych tak dla otoczenia, jak i dla samych siebie, miotających się i bełkoczących niezrozumiałe słowa w nieistniejących językach. Że ujrzę nadzorców uzbrojonych w skórzane pejcze, tudzież spokojniejszych podopiecznych, co przechadzając się tam i sam, w koło Macieju oznajmiają wszem i wobec, iż są królami, cezarami, albo kim tam jeszcze. Nic podobnego! Szpital zdawał się nader nowoczesnem, zaś nas od razu powiedziono do pokoju na drugiem piętrze, w którem przebywał nasz pacjent. Przed samemi drzwiami ksiądz Wagner zatrzymał się na krótką chwilę i spojrzawszy na mnie rzekł:

     – Pamiętaj waszmość, cokolwiek posłyszysz podczas egzorcyzmu, kłamstwem być może, albowiem kłamliwość przymiotem szatana jest nieodłącznem i powie ci to każden teolog, iż diabeł w kłamstwie nie ustaje!

     Wszedłszy do pokoju obaczyliśmy człeka w sile wieku, ze zmierzwionem włosem, odzianego w nocną koszulę i uwiązanego rzemieniami do łoża.

     – Niech pochwalony będzie on i ona teraz i zawsze! – pozdrowił nas w wielce osobliwy sposób.

     Już miałem odpowiedzieć, lecz ksiądz Wagner pochwycił mnie za rękę.

     – Wyjaw nam swe imię! – rzekł rozkazującem tonem.

     – A po cóż ci je znać, klecho? – spytał leżący i naraz zmienił głos na dziecięcy – Czyliż chciałbyś mnie uwieść, księżulu? Przecie tak właśnie czynicie z pacholętami, nieprawdaż? Przecie twoi biskupi...

     – Dość! – zakrzyknął jezuita – Chcę znać twe imię, aby przegnać cię do piekła!

     – Do piekła... – powtórzył tamten i nagle zaśmiał się w jakiś nieludzki sposób – Przecie piekło jest tu właśnie! Buduję je w trudzie i mozole od lat sześciu. I będę budował jeszcze sześć miesięcy i sześć dni. Sześć, sześć i sześć, aż się stanie!

     – Kim jesteś?! Odpowiadaj natychmiast!

     – Kim jestem? – teraz nagle zmienił głos na słodki, niewieści – Jestem Ewą! Pierwszą kochanką, żoną i pierwszą matką. Pierwszą grzesznicą. I wszytkiemi następnemi. Przecie nas już wtrąciliście do piekła. No powiedz, prawda że wtrąciliście, mój ty mały księżulku? A chcesz obaczyć piekiełko? Takie malusie... Chcesz? No to popatrz!

     Uniósł głowę w górę i wywrócił oczyma, a w tej samej chwili uniosły się i zawirowały sprzęty najdujące się w pokoju: krzesło, nachtkastlik, lichtarz ze świecą, miednica oraz dzbanek z wodą do mycia. Zawirowały, a następnie zderzyły się na samem środku i rozleciały we wszytkie kąty. Z mebli ostały jeno drzazgi, zaś woda z dzbanka zalała podłogę, przemieniając się w brudną, obrzydliwie cuchnącą ciecz.

     – Oto jest nowy ład! Bawarski ład! – zakrzyknął leżący, tem razem głosem męskiem, atoli ochrypłem i przykrem dla ucha ponad wszelką miarę.

     Ład? – przeszło mi przez myśl – Jaki ład? Wszak to istny bordel! Porządki zaiste z piekła rodem! Nie wyrzekłem przecie ni słowa, a mimo to tamten spojrzał na mnie i jakoby w myślach mych czytał, zawołał:

     – Bordel? Toż to wierutne kłamstwo! Bezeceństwo! Myśli twe plugawi pogarda i nienawiść! Wszytko, co mówisz, co piszesz, nieprawdą jest! Sądzisz, żem obłąkany? Albo opętany? Przecie to ciebie demon opętał! Tobą owładnął rodakom twem na zgubę! Niezgodę jeno pośród ludu siejesz! Idź precz! Precz gębo zdradziecka! Precz złodziejski pomiocie!

     Nogi ugięły się pode mną i poczułem, jak bezwolnie osuwam się na posadzkę, atoli ksiądz Wagner, choć blady niczem kreda, nie stracił zimnej krwi. Uniósł w górę krucyfiks, któren przez cały czas dzierżył był w dłoni i przemówił uroczystem głosem:

     – Exorcizo te, omnis spiritus immunde, in nomine Dei, Patris omnipotentis et in nomine...

     Nie usłyszałem jednak dalszej części formuły. Przyszedłem do przytomności, jako się rzekło, po trzech dniach dopiero, na pryczy w celi klasztoru Teatynów, gdzie mnie zaniesiono, nalazłszy leżącego bez ducha na podłodze szpitalnego pokoju. Powiedziano mi też, że ksiądz Wagner nie żyje – zmarł biedak na atak serca podczas sprawowania obrzędu, o czem powiadomiono już jego przełożonych z Societatis Iesu w Rzymie. Co do pacjenta zaś, pono cudownie ozdrowiał i zaraz na drugi dzień opuścił klinikę. Jakby na to nie patrzeć, zły duch odeń odstąpił. Czy jednakowoż należałoby go na powrót przywrócić na ministerialne stanowisko? W tej materii pewności nijakiej nie ma


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.