Błazen Nadworny - Cnoty niewieście

Spisano dnia 18 lipca A.D. 2021 

Cnoty niewieście


     Mniemam, iż nikt z Was, chwalić Boga, ani dnia nie przepędził w więzieniu Conciergerie. Nie pomyliłem się, prawda? A zatem winniście wiedzieć, iż potężna ta budowla, usytuowana na  Île de la Cité, nieopodal Sainte–Chapelle, nad samem brzegiem Sekwany, służyła w średniowieczu królom Francji za pałac, ale gdy w końcu zdecydowali przenieść się do Luwru, przyjęła wcale odmienną funkcję. Jak wszędy w świecie, takoż i tu panują proste i jasne reguły: który z więźniów ma pieniądze, ten może kupić sobie dobre traktowanie, jako też przestronną celę, z wygodnem łóżkiem i stołem do pisania, tudzież pożywania posiłków. Kto ich nie ma, skazany jest na pożałowania godną egzystencję wraz ze sporą liczbą współlokatorów w pozbawionej wygód sali.

     Moglibyście więc pomyśleć, iż będąc równie zamożnem co i mysz kościelna, trafiłem oto do jednej z takowych komnat dla pospólstwa. Otóż nic podobnego! Przydzielono mi osobną kwaterę, choć zapewne po to jedynie, abym z nikiem nie mógł się komunikować. Jestem wszak więźniem specjalnem, protegowanem, by tak rzec, samego Księcia Fouché de Nantes, ministra policji, któren planuje coś ze mną uczynić, choć przecie ani myśli komukolwiek zdradzać swoje zamiary. Cóż może to oznaczać dla mnie? Koniec końców, zapewne nic dobrego, atoli narazie traktują mnie tu zaiste comme il faut. Pośród strażników rozeszła się nawet wieść, iż jestem jakowemś arystokratą z Prowansji – dla mojego nieco twardego, zdawać by się mogło, południowego akcentu – arystokratą, któren chwilowo popadł wprawdzie w niełaskę, ale skoro jeno się z niej wykaraska, nagrodzi sowicie wszytkich, którzy okazali mu swą przychylność. Ja, rzecz jasna, nie prostuję owej plotki, a nawet raz, czy dwa zdarzyło mi się przebąknąć coś o mem majątku w Bonisson, nieopodal Aix–en–Provence. Skutkiem tego strażnicy poczęli się do mnie zwracać Monsieur le Baron, ja zaś nie zaprzeczam. Jakby na to nie spojrzeć, zdążyli się już przyzwyczaić do obecności w tem miejscu osób wysoko urodzonych, jak choćby nieszczęsna arcyksiężniczka austriacka, a francuska królowa, Marie Antoinette, która przepędziła w Conciergerie ostatnie dni swojego żywota i prosto stąd trafiła na gilotynę. Azaliż przyjdzie mi podzielić jej los? 

     Był wieczór. Przysunąłem akurat zydel do usytuowanego niemal pod samem stropem mej celi niewielkiego okna i wstąpiwszy nań, przyglądałem się sunącem po niebie różowem obłokom i krwawem poblaskom zachodu na lustrze leniwie płynącej Sekwany. Myśli moje powędrowały kędyś w dal, ku Ojczyźnie i ku przyjaciołom, których zapewne nigdy już nie będzie mi dane ujrzeć...

     Z owej nostalgii wyrwał mnie dopiero głośny szczęk klucza w zamku i skrzypienie zawiasów w ciężkich drzwiach. W progu stał w nich strażnik, Jacques, poczciwiec, a tuż za niem postać jakowaś, niewątpliwie niewieścia, w chuście na głowie.

    – Monsieur le Baron, ma pan gościa – rzekł uśmiechając się szelmowsko – pańscy przyjaciele troszczą się o pana. Przysłali panu przedajną dziewkę. Dobrej zabawy!

     To rzekłszy usunął się do tyłu i zamknął drzwi za niewiastą, która weszła do mej celi i od razu zrzuciła z głowy chustę. Mogła mieć jakie dwadzieścia lat i była wcale nadobna. Jej kasztanowe, kręcone włosy opadały na nagie ramiona, które nader wdzięcznie odsłaniała amarantowa suknia z pokaźnem dekoltem. Lekko mięsiste wargi umalowane były intensywnie na karminowo, zaś policzki przykrywała gruba warstwa różu.

     – Mademoiselle... – zacząłem niepewnie, ale natychmiast mnie poprawiła:

     – Madame. Madame Marie Sophie Christine Baroness de Bonisson.

     – Błazen Nadworny... – wybełkotałem oniemiały ze zdumienia.

     – Błazen... Mogłam się tego spodziewać – westchnęła ciężko – któż inny mógłby wymyślić coś podobnego! Wybacz waszmość mój nieprzystojny wygląd, ale jeno w tem przebraniu mogłam się tu przedostać.

     – À votre service... – dokończyłem prezentację, lecz ona nie słuchała, jeno ciągnęła dalej:

     – A zatem rzeknij mi, dla jakiej to przyczyny podajesz się pan za mojego zmarłego męża, świeć Panie nad jego duszą?!

     – To..., to nieporozumienie... – począłem się jąkać – biorą mnie tu za arystokratę z Prowansji, a wymieniłem jeno nazwę Bonisson, albowiem usłyszałem ją przy jakiej okazji i osobliwie zapadła mi w pamięć...

     – Zapadła waszmości w pamięć! A po całej naszej okolicy rozeszła się już plotka, iż małżonek mój wcale nie umarł był przebywając w Paryżu, jeno popełnił jaką niegodziwość, za którą zamknięto go w Conciergerie, gdzie oczekuje na ścięcie! W Marsylii już przymierzają się do tego, by skonfiskować mój majątek. Jeśli masz pan honor, wyznaj co rychlej wszem i wobec, iż nie jesteś żadnem baronem de Bonisson, kimkolwiek tam jesteś w rzeczywistości!

     – Madame la Baroness, uczyniłbym to bez chwili wahania – rzekłem – jeno nie za bardzo wiem, komu mógłbym to wyznać? Chyba strażnikom jeno, ale czy dadzą wiarę? Nie dopuszczają tu do mnie nikogo, ani też nie zamierzają przesłuchiwać. Książę Fouché raczył uznać, żem jest rosyjskiem szpiegiem i dla tej przyczyny...

     – A jesteś pan niem? – przyjrzała mi się uważnie swojemi pięknemi, osadzonemi głęboko, czarnemi niczem obsydian oczyma – Zaraz, przecie ja znam waszmości! Gdyby nie ta skudłacona broda i włosy w nieładzie... Błazen Nadworny! Odwiedziliśmy przecie ongi z mojem mężem nieboszczykiem, świeć Panie..., twój kraj!

     Zaiste, teraz i ja poznałem! Gdyby nie ów nadmiar różu, nieskromna suknia i rozpuszczone loki! A zatem to dla tej przyczyny utkwiło mi w pamięci owo Bonisson!

     – W rzeczy samej, Madame, teraz i mnie wróciła pamięć – rzekłem – to było jakie dwa lata temu, kiedy Książę Regent zdecydował pojednać się z Cesarzem. Małżonek pani, świeć Panie nad jego duszą, raczył przybyć z poselstwem...

     – A waszmość tak niegodziwie to wykorzystałeś! – przerwała mi z wyrzutem – Zmyśliłeś wszytko, przybywszy do Paryża jako rosyjski szpieg!

     – Madame, przyznaję się do zmyślania, jako że jest ono, by tak rzec, nieodłącznem atrybutem mej błazeńskiej profesji, atoli zaprawdę szpieg ze mnie żaden, a już tem więcej rosyjski. Musi być ci wiadomem, jak bardzo kraj mój, a jeszcze bardziej Miłościwy Pan i Książę Regent brzydzą się wszytkiem, co rosyjskie.

     Spojrzała na mnie z politowaniem.

     – Wiem, że nie jesteś pan idiotą, więc albo udajesz, albo zaiste wieści nijakie tu do ciebie nie dochodzą. Nie słyszałeś zatem, iż twój Książę Regent, choć z obrzydzeniem, to jednakże sprzymierzył się z Carem przeciwko Francji i całej Europie?

     – Nie może to być! – wykrzyknąłem.

     – Wiele być może – odparła – siedząc tutaj nawet pojęcia nie masz, jak wiele.

     Chwilę trwało milczenie. Przechadzała się po celi tam i z powrotem, ja zaś skryłem twarz w dłoniach ze wstydu, mniej nawet wstydząc się mej własnej mistyfikacji, a więcej – zdradzieckich poczynań Księcia Regenta. W końcu stanęła tuż przede mną i rzekła:

     – Zawrzyjmy układ. Pan wyświadczysz mi przysługę: wyznasz strażnikom jak na świętej spowiedzi, iż nie nosisz nazwiska Bonisson – bądź sobie jakiemkolwiek inszem francuskiem baronem, skoro chcesz i niechaj ta plotka rozniesie się po całem Paryżu. Ja z kolei sprobuję uczynić coś dla ciebie. Udam się do ministra Fouché i zapomniawszy o niewieścich cnotach, użyję swych niewieścich wdzięków, by cię stąd wydostać.

     To rzekłszy, zastukała we drzwi i w oczekiwaniu na strażnika zmierzwiła dłońmi swe cudne, kasztanowe włosy, zaś chustę narzuciła na nagie ramiona.

     Tak, cnoty niewieście... A czy wy, będąc na mojem miejscu, nie przystalibyście na taki układ? Czy zaiste wybralibyście niewieście cnoty miast wdzięków i wolności? W każdem razie ja dotrzymałem słowa – teraz jestem Baronem de Ventabren. To niedaleko od Bonisson i jeno strażnicy spoglądają na mnie cokolwiek podejrzliwie. A ona? Przekonam się. Jeśli atoli mnie stąd nie wypuszczą, to wtedy tego, iż okazała się baronessą, nie zaś zwykłą przedajną dziewką... No cóż, tego właśnie zacznie żałować

 

Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.