Błazen Nadworny - Antygona w Norymberdze

Spisano dnia 29 sierpnia A.D. 2021 

Antygona w Norymberdze


     Skoro o zdrowie me pytacie, podziękować, jest z niem cokolwiek lepiej. Można by rzec, dobrzeję powoli, a to oznacza, iż nie tak szybko, jakbym tego pragnął. Ze sztywną nogą w drogę przecie nie ruszę, chocia z drugiej strony, żadną miarą nie wiem, dokąd to właściwie miałbym powędrować.

     – Albo to źle ci w mem domu, mein lieber Narr? – powtarza mi wciąż poćciwy pan Pogner – Pomyślże sam, w Austrii mają cię za szpiega francuskiego, we Francji – za rosyjskiego, w twej własnej ojczyźnie pragną uczynić cię zaprzańcem, a skoro byś nawet udał się do Anglii, niechybnie uznano by, żeś zdrajca i że szpiegujesz na rzecz Francji, Rosji i Austrii razem wziętych. Ostańże więc z nami, jak długo chcesz, aż się wszytko choć trochę uspokoi. Dawnom się tak nie uśmiał, jak przy twojech opowieściach, Martin i Inge bajek twych słuchają z wypiekami na twarzy i nawet Eva jakby cokolwiek poweselała od twojej tutaj obecności.

     Coż, co do gospodarza mego i dziatwy, i owszem, atoli gdy idzie o najstarszą córkę, to aż trudno uwierzyć, bo dziewczę owe przepełniała nieprzerwanie wielka melancholia. Być może przyczyną jej była jaka nieodwzajemniona lub nieosiągalna miłość? Nie mnie wiedzieć. Dość, że Eva uśmiechała się rzadko, a jeśli już, to ledwo dostrzegalnie i zawżdy nostalgicznie. Stroniła od zabaw i rozrywek, które przystoją jej wiekowi, a miast tego czas przepędzała nad powieściami – te w pokaźnych ilościach dostarczał jej zaprzyjaźniony z rodziną księgarz, pan Huber.

     Dziś rano, zaraz po śniadaniu, ujrzałem ją stojącą przy wielkiem oknie w salonie, wpatrzoną, zda się niewidzącem wzrokiem, w dal.

     – Co ci to, aśćka? – spytałem dostrzegłszy, jak dobywa swą białą, koronkową chusteczkę i ociera nią łzy – Stało się co niedobrego?

     – O nein... – odparła lekko zmieszana, odwracając głowę w mą stronę – A jeśli już, to dawno temu...

     – Zaiste? Czyżby która z powieści wprowadziła waćpannę w taki nastrój? Albo może co z poezji, wiersz jaki, albo poemat?

     – Dramat – szepnęła – eine Tragödie.

     – Cóż takiego? Czyli do owego smutku przyczynił się ów słynny Anglik, nazwiskiem Shakespeare?

     – Nie, przeczytałam właśnie Antygonę Sofoklesa – spojrzała na mnie i zaraz dodała – ale w przekładzie na niemiecki.

     – Och, to naprawdę dawne czasy – rzekłem nieco zdumiony, iż sztuka ta, niewątpliwie wybitna, aż tak ją poruszyła.

     – Uważasz pan, wyobraziłam sobie, iż to ja jestem ową Antygoną, że utraciłam kogoś kochanego i że zabroniono mi choćby go pochować. Że ktoś wydał okrutny rozkaz i że zakazał niem najzwyklejszego ludzkiego odruchu, zakazał człowieczeństwa – znów otarła oczy chusteczką.

     – No cóż, prawdą jest, iż Kreon uczynił rzecz niegodną – odparłem – ale też prawdą jest, iż cała historia to mit. Sofokles wymyślił ją, albo raczej oparł na bajaniach ludu, a to z kolei oznacza, że krzty prawdy we wszytkiem tem nie ma. Ergo, nie warto smucić się, ani płakać.

     – Pocieszasz mnie waszmość. To bardzo ładnie z twej strony, ale rzeknij, czyli mógłbyś przysiąc, iż nic podobnego na tem strasznem świecie nigdy nie wydarzyło się, ani się nie wydarzy? Iż nikt nikomu nie wyda niegodziwego rozkazu, że nikt nikogo nie pośle na śmierć za jego niespełnienie?

     – Hm... – chrząknąłem, nie za bardzo wiedząc, co jej odpowiedzieć – Chyba nie mógłbym przysiąc... Zdarza się przecie w czas wojny, chocia i nie tylko, że dowódca wyda swem żołnierzom rozkaz, nawet i zbrodniczy... A wtedy oni...

     – Wykonają ów rozkaz, sami stając się zbrodniarzami – westchnęła.

     – Zawżdy mogą odmówić, lecz wtedy zwykle spotka ich kara, może być, że bardzo surowa. Jednakoż czy warto aż tak przejmować się wszytkiemi przypadłościami tego świata? Przecie jest w niem też coś dobrego. O, spójrz aśćka przez okno na rynek, na całen ten tłum w dole. Pomyśl, że to w większości dobrzy ludzie!

     Przez chwilę milczała przypatrując się barwnem straganom, pełnem wszelakich doczesnych dóbr i zaopatrującem się w nie, radosnem, spokojnem, zadowolonem z siebie i z życia mieszczanom. Potem wzrok jej spoczął na pięknem, gotyckiem Frauenkirche po przeciwnej stronie placu, jakoby w jego samotnej dzwonnicy szukała inspiracji do odpowiedzi.

     – A co stałoby się z temi wszytkiemi dobremi ludźmi – szepnęła w końcu – gdyby kto im wydał zbrodniczy rozkaz? Co by uczynili? Czy takoż staliby się zbrodniarzami?

     – Cóż, trudno orzec...

     – A potem, gdyby odbył się nad niemi sąd, tu w Norymberdze, czy objaśnialiby sędziemu, że palili, rabowali, zabijali lub choćby nie pomogli bliźnim, bo im rozkazano? Czy by ich uniewinniono? I jakże wreszcie wytłumaczyliby się na Sądzie Ostatecznem z tego, iż ludzkie rozkazy przedłożyli ponad Przykazania Boskie?

     Milczałem, zupełnie nie wiedząc, co jej odrzec, aż wreszcie ozwała się ponownie:

     – Na ja, mnie też się zda, iż to, co wydarzyło w owej sztuce, w starożytnych Tebach, może stać się zawżdy i wszędy, takoż w mojem narodzie, jako i w twojem.

     I znów nie nalazł żadnej mądrej odpowiedzi


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.