Błazen Nadworny - Wyprawa na Capri

Spisano dnia 31 maja A.D. 2020

Wyprawa na Capri


     Nie czyńcie mi, proszę, wyrzutów, żem dawno do Was nie pisał, albowiem krzty prawdy w tem nie ma i wcale inaczej zgoła rzeczy się mają. Przebywając w majątku Prazzich, nieopodal Neapolu, czasu mam pod dostatkiem, więc też sporo go przepędzam pochylony nad papierem z piórem w dłoni. A że służba... To już całkiem insza sprawa.

     Nie dalej jak wczora bowiem Hrabiemu zapodziała się kędyś złota papierośnica, a że ani rusz jej naleźć nie szło, podejrzenie padło na niejakiego Filona, lokajczyka, dopiero co sprowadzonego do pałacu. Przeszukano jego rzeczy i choć po prawdzie zguby tam nie było – odnalazł ją koniec końców Hrabia w kieszeni surduta – to jednak wyszło na jaw, że hultaj ów, miast listy moje do Neapolu wozić, pod łóżko je ciskał, sam zasię udawał się na potajemne schadzki z pewną dziewką z okolicy, imieniem Laura.

     Tak więc skutkiem miłostek onych epistoły me nijak do Was dotrzeć nie mogły, a przez to i o mojej wyprawie na Capri słyszeć nie mieliście sposobu. A było tak, że udałem się na wyspę towarzysząc obydwu damom, Hrabinie i Hrabiance, które zapragnęły krztyny rozrywki, gdy Hrabiemu przyszło wyprawić się w interesach do Bari. Wyruszyliśmy więc rankiem ku Sorento, by tam, posiliwszy się południową porą, zamienić powóz na łódź i pod wieczór naleźć się na wyspie.

     Następnego dnia, skoro wypoczęliśmy już po trudach podróży, panie zdecydowały udać się na promenadę, więc niewiele myśląc, zaproponowałem, by obaczyć to, co ostało się ze słynnej Villa Jovis. Projekt mój spotkał się z aprobatą, zaczem najęliśmy bryczkę i udaliśmy się oglądać ruiny. Jechaliśmy powoli, jako że kamienista ścieżka pięła się nader stromo w górę. Przed słońcem chroniły nas jeno kapelusze i koronkowe parasolki dam, albowiem piniowe drzewa rosły tu z rzadka, a jeśli już, to więcej od zachodniej strony. Czas umilaliśmy sobie pogawędkami o tem i o owem oraz podziwianiem krajobrazu – w dole, jak na dłoni widać było zatokę, dalej Wezuwiusza, a nieco na lewo, za delikatną zasłoną mgły, majaczył Neapol.

     Na szczycie, w rzeczy samej, zastaliśmy kupę kamieni gęsto porośniętą krzakami mirtu i jałowca, gdzieniegdzie szczątki murów, albo fragmenty ceglanych sklepień. Może gdyby kto zechciał uczynić w tem miejscu porządki, dałoby się i co więcej obaczyć, jednakoż tak...

     – Jakże tu romantycznie – westchnęła Bianca spoglądając przez swą muślinową woalkę na wapienne skały, opadające stromo w dół, ku morzu – pejzaż całkiem jak z Lorda Byrona, nie uważasz maman? Gdybyż tak jeszcze rozpętała się burza...

     – Hm – chrząknąłem – znaleźlibyśmy się w niebezpieczeństwie. Wzgórze jest nadzwyczaj wysokie, a w naturze gromów leży godzić w to, co się zbytnio wywyższa...

     Bianca spojrzała na mnie marszcząc z lekka brwi.

     – Zachowaj nas Boże od piorunów! – przeżegnała się Hrabina Beatrice – Lepiej opowiedz waszmość coś o tem miejscu.

     – O tak! – klasnęła w dłonie Bianca – Pan tak pięknie opowiadasz! Nie daj się prosić!

     – No cóż – odparłem uchylając słomkowego kapelusza – był to ongi wspaniały pałac, bodaj najznakomitszy z tuzina, jaki posiadał na tej wyspie cesarz Tyberiusz. Ale on sam? Łotr i łajdak jakich mało. Ponury starzec, żądny władzy, podejrzliwy, mściwy i uparty. Przestał bywać w Senacie, porzucił Rzym i przeniósłszy się na Capri rządził stąd całem światem. A poza tem okrutnik i lubieżnik, oddawał się tutaj wyuzdanej rozpuście, co nader szczegółowo opisuje Swetoniusz, lecz...  chrząknąłem ponownie – o tem akuratnie nie uchodzi mówić przy damach.

     Bianca zarumieniła się i uśmiechnęła nieznacznie, jednak matka natychmiast skarciła ją surowem spojrzeniem.

     – Powiedz waść lepiej, jak skończył – rzekła.

     – W istocie tak, jak na to zasłużył i jak zawżdy kończą tyrani: Kaligula wraz z prefektem pretorianów, Makronem, udusili go poduszką w jego własnej sypialni, może nawet tam, gdzie stoi ten kościółek – wskazałem dłonią na niewielką budowlę.

     – Czyż tem sposobem Kaligula pomścił ojca? – spytała Bianca obracając w dłoni swą różową parasolkę – Czytałam, iż to Tyberiusz kazał otruć Germanika.

     – Odebrałaś aśćka nader staranne wykształcenie – odparłem spoglądając z uznaniem na jej śliczną twarzyczkę – zda się, iż tak właśnie było, choć cesarz oskarżył o tę zbrodnię Kalpurniusza Pizona. A czy była to pomsta? Prędzej wyrachowanie. Kaligula pożądał władzy nie mniej niż Tyberiusz.

     – I pewnie nie mniej niż wielu przed niem i po niem – dodała Hrabina – wszędy jeno bezeceństwa i zbrodnie. A ów Germanik? Kimże musiał być, że spłodził takiego potwora jak Kaligula?!

     – O dziwo, był człekiem dobrem i szlachetnem – odparłem – skoro po śmierci Augusta nadreńskie legie podniosły bunt, chcąc właśnie Germanika obwołać pierwszem w Rzymie, a Tyberiusz wściekł się, krzycząc, iż użyje wszytkich środków, by zachować władzę...

     – Wszytkich środków? – spytała Bianca spoglądając na mnie uważnie swemi cudnemi oczętami – Cóż znaczy?

     – Któż to może wiedzieć, mościa panno? – rzekłem – Germanik odmówił. Pragnął powrotu republiki i pewno to go koniec końców zgubiło.

     – Cóż za czasy... – westchnęła ciężko Hrabina Beatrice – Tyberiusz, podły, mściwy, tchórzliwy staruch, co zaszywszy się niczem szczur w tych skałach, trząsł całem światem! Bogu dziękować, że dziś już nie masz takowych niegodziwości.

     – Święte słowa, contessa, święte słowa – zgodził się


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.