Błazen Nadworny - Winkelried

Spisano dnia 30 sierpnia A.D. 2020

Winkelried


     Wierzajcie, żadna to rozkosz naleźć się między młotem a kowadłem, a i pożytek z tego niewielki. Zdać by się mogło, Szwajcaria, kraj mały, spokojny i nie wadzący potęgom tego świata, jednakoż o tem, w jakiem przyszło mi tu naleźć się położeniu, wraz uświadomił mnie kupiec pewien, zwący się Urs Schwäzli, któren to rychło potem, jakeśmy się poznali w owej gospodzie w Fuβach, zaoferował mi przyjaźń swą, jako też gościnę. Przepędziłem tedy, skoroście ciekawi, dwie niedziele z okładem w domu jego, w Zurychu, przy Kapellergasse, nieopodal Fraumünster.

     – Mein lieber Freund – rzekł mi zaraz na początku, skorom rozmyślał, jako też list Wam posłać – nie czyń tego póki co, albowiem kraj nasz, tak wielce do wolności przywiązany, wolnem przecie być przestał i wszędy się w niem Francuz panoszy. Ostrożność zatem zachować winieneś, albowiem skoro by list twój wpadł we francuskie ręce, rychło by cię zdradził i na głowę twą, jako też i moję nieszczęście niechybnie ściągnął.

     – Jakże to? – zdumiałem się – Czyżbym co złego uczynił Francji, albo Cesarzowi?

     – Ani trochę, jak mniemam – on na to – atoli tak, jak Austriacy wzięli cię za szpiega francuskiego, tak Francuzi niechybnie wezmą cię za austriackiego. Trafisz na sznur, albo na gilotynę, a skoro by ci się nawet upiekło, odstawią cię zapewne do Austrii, zaś tam...

     Nie musiał kończyć. Pomny na swój przypadek z wiedeńską policją, tudzież przestrogę Hrabiego von Pergen, postanowiłem wstrzymać się od pisania aż do czasu, gdy jaki bezpieczniejszy sposób dostarczenia Wam listu się najdzie. I nalazł się.

     – Jutro wybieram się w podróż do Lucerny, w interesach – rzekł mi pewnego dnia Urs, przecierając jedwabną chusteczką swoje okulary w złotych, drucianych oprawkach – skoro masz jeno ochotę, możesz mi śmiało towarzyszyć. Zabawię tam dni parę, a przy tem będę się widział z człowiekiem, co akurat wybiera się do Wiednia, a potem dalej, w twe rodzinne strony. Skoro zechcesz, list Twój ze sobą weźmie i komu należy, bezpiecznie do rąk własnych odda.

     Uradowałem się niepomiernie. Nazajutrz, zaraz po śniadaniu, wsiedliśmy do powozu i ruszyli Stadthausquai w dół, ku jezioru, a opuściwszy miasto, jechaliśmy czas jakiś wzdłuż Zürichsee, z lubością wpatrując się w zalane słońcem, malownicze wzgórza na drugiem brzegu.

     – Zaiste, piękny macie kraj – rzekłem, zaś Urs zadumał się na chwilę skubiąc swoją krótko przystrzyżoną, siwą brodę, po czem odparł:

     – Tak... Gdyby jeno ostawiono nas w pokoju, samem sobie...

     Potem odbiliśmy nieco na zachód i minąwszy wieś, zwącą się Adliswil, wjechaliśmy w wąską dolinę, by po pewnem czasie znów skręcić w kierunku zachodniem i krętą drogą wspiąć się na przełęcz, a następnie zjechać z niej do położonego nad niewielkiem jeziorem Türlen. Stąd droga wiodła do Zugersee, a potem dalej, prosto do Lucerny. Słońce stało już wcale wysoko na przejrzystem niebie, skwar wzmógł się, zaś koła powozu turkotały po gościńcu miarowo i sennie.

     – Czy wiesz, przyjacielu – ozwał się w pewnej chwili Urs, budząc się z lekkiej drzemki – czy wiesz, że jakie dziesięć mil stąd jest wieś, zwąca się Sempach?

     – Zaiste? – spytałem, nie bardzo pojmując, jakie rzecz ta mogłaby mieć znaczenie, lecz towarzysz mój, jakoby odgadując me myśli, mówił dalej:

     – Cztery wieki temu z okładem rozegrała się tu bitwa, w której wojska kilku naszych kantonów pokonały armię Księcia Leopolda von Habsburg.

     – Nigdym nie słyszał o owej bitwie – przyznałem ze wstydem – opowiesz mi co więcej o tem wydarzeniu?

     – Z chęcią! – ożywił się jeszcze bardziej – Wystaw sobie zatem jezioro, zwące się jako i ta wieś, Sempach, podobne tem, które mijaliśmy po drodze. Nad jeziorem zaś głów ludzkich mrowie, wojska najemne, zaciągnięte przez Leopolda w księstwach niemieckich, opłacone sowicie i rwące się do walki. Samej jazdy rycerskiej, ciężkozbrojnej, wiele tysięcy, a do tego piechota. My mieliśmy ledwie dwa tysiące żołnierzy, zebranych po miastach i wsiach.

     – Zatem mniej znacznie.

     – Eben! A był gorący, lipcowy dzień, jako i dziś – westchnął i otarłszy chustką pot z czoła, ciągnął dalej – skoro jeno obaczyli naszą straż, wraz sformowali na wzgórzu szyk bitewny: na froncie cztery rzędy piechoty z długiemi włóczniami, za niemi zaś konni. Nasi z kolei utworzyli jakoby klin i natarli, chcąc rozbić ową formację. Jakże jednak mogli temu podołać, będąc w mniejszej liczbie, bez zbroi prawie, za broń zaś mając ledwie halabardy? Nie dali więc rady i straciwszy wielu, musieli się cofnąć. Szala zwycięstwa już przechylała się na stronę Leopolda, gdy oto przypuszczono drugi szturm. A poprowadził go dzielny Arnold von Winkelried. On to, krocząc na czele, schwycił długie lance habsburskich piechurów, zgarnął je niczem snop zboża i na własną pierś wziął uderzenie. W ten sposób poległ, zaś dzięki jego poświęceniu, nasi przełamali szyk i wdarłszy się wgłąb linii wroga, poczęli gromić wraże rycerstwo, które w ciężkich zbrojach, strudzone upałem, nie podołało przecie halabardom i wielce sromotną poniosło klęskę. Spadłszy z konia, poległ też sam Książę Leopold, a wszytko to za sprawą jednego człowieka, któren nie zawahał się życia oddać za rodaków.

     – W rzeczy samej, niezwykłe! Takie poświęcenie!

     – Otóż właśnie. A dziś co? Czy byłby kto jeszcze zdolny do podobnych czynów? Szczerze wątpię. Peter Ochs całkowicie uległ Napoleonowi, zaś La Harpe zbiegł do Rosji. Zresztą, i tak marzyła mu się dyktatura. Cóż, takich właśnie dziś mamy przywódców, a za plecami tych, co na świeczniku, skrywa się cała masa pomniejszych, ale nie mniej, a może i więcej nawet podłych ludzi. Jeno władza im w głowie i pieniądze, nic ponadto, czyż nie?

    Skoro tako rzeczesz, zapewne. Szczęśliwie, nie masz czegoś podobnego w mojej ojczyźnie – rzekł z dumą w głosie


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.