La Contessa
Konstantynopol opuściliśmy nagle i niespodziewanie, a przy tem w niebywałem pośpiechu. Pan Instygator Wielki Koronny Żebrowicz miał wprawdzie zamysł wcale długo w mieście pozostać, a to iżby poświęcić się dogłębnem studiom tutejszego prawa, jako i obyczajów, jednakoż nadzwyczajne okoliczności plan ów odmieniły. I nic to, że zgodził się przyjąć go na posłuchaniu Kalif, nic to, że i u samego Sułtana, może być, audiencji po miesiącach paru by się doprosił, nic to wszytko, skoro wieść się rozeszła, iże w Stambule zaraza. Nie mieszkając wsiedliśmy więc na nasz bryg i co rychlej od brzegu odbili. Musi, morowe powietrze kędyś z głębin Azji przyszło i teraz ku chwale Pana boleść srogą, a śmierć wyznawcom Mahometa przyniesie.
Zimowa pora nie sprzyja żeglowaniu, więc skoro jeno wypłynęliśmy na Morze Egejskie, całkiem znienacka nadciągnął od zachodu sztorm okrutny. Zewsząd biły gromy, potężne bałwany białemi grzebieniami pian rozbryzgiwały się o pokład, załoga ze wszytkich sił starała się walczyć z żywiołem o własne, nasze i statku przetrwanie, my zaś odmawiając w mesie Ave Maria i Sub tuum praesidium, z lękiem przyglądaliśmy się wiszącej u powały oliwnej lampie, która przechylała się na przemian to w jedną, to znów w drugą stronę i słuchaliśmy huku fal, w nadziei, iż rychło osłabnie. Cierpiały też nasze żołądki, choć zda się, mój wytrzymalszem się okazał niźli Pana Żebrowicza, albowiem wcześniej jeszcze, przy wcale dobrej pogodzie na własnem oczy widział, jako raz po wieczerzy w lustro spojrzawszy, migiem na pokład wybiegł i zwrócił morzu spożyty posiłek. Teraz zasię drżał całen, czy to z choroby więcej, czyli z trwogi okrutnej – nie wiem, a jego krągła i zawżdy rumiana twarz dziś barwą podobna była woskowi.
W końcu wicher ucichł i jeno lekka bryza pchała nasz okręt naprzód i tak, choć ze złamanem fokmasztem, jednakoż bez większych już przygód okrążywszy Grecję, poprzez Adriatyk dopłynęliśmy do brzegów Republiki Weneckiej. Zacumowaliśmy tuż przy Palazzo Ducale, a gdy po długiem rejsie postawiłem nareszcie swe stopy na Piazzetta San Marco, serce me przepełniła radość. Oto bowiem znów stąpałem po chrześcijańskiej ziemi, mogłem do woli raczyć się winem i delektować specjałami tutejszej kuchni. Nie mniej zapewne radował się i Pan Żebrowicz, jako że w Wenecji właśnie miała go czekać, poślubiona dopiero co, piękna Gräfin von Kotten, która przybyła do nas ongi z Wiednia.
Niemal zapomniałem Wam rzec, żem w czas podróży żywo zaprzyjaźnił się ze sternikiem. Ów niemłody już Genueńczyk, imieniem Fabrizio, mimo niskiego urodzenia człekiem był nader rozumnem, a przy tem pogodnem, wielce życzliwem i życie znającem od podszewki. Przyrodzona jego gadatliwość ani rusz mnie nie nużyła, albowiem co raz wytrzepywał niczem z rękawa wcale ucieszne historyjki.
– Caro amico! – rzekłem mu więc skoro przybiliśmy do brzegu – Udaj się wraz ze mną na wieczerzę do jakiej tawerny! Wszakem błazen, więc muszę ci jakoś odpłacić za twe opowieści, z których niejedną przecie powtórzę kiedy na królewskiem dworze. Żołd mój błazeński lichy po prawdzie, lecz starczy jeszcze srebra, byśmy we dwóch napili się i zjedli do syta.
Ruszyliśmy zatem przed siebie i już mieliśmy skręcić w lewo przy Campanilli, gdy oto mój towarzysz stanął jak wryty i wyszeptał:
– O Santa Madonna! A kimże jest owa niewiasta obok naszego dostojnego pasażera?!
Odwróciłem głowę – Basilica San Marco była wszak na wyciągnięcie ręki, a u jej wrót stał Pan Żebrowicz i rozprawiał o czemś ze swoją małżonką.
– Hrabina von Kotten – rzekłem cicho – Pan Instygator poślubił był ją przed paroma miesiącami.
– Przysiągłbym... – rzekł Fabrizio przyglądając się uważnie, a przy tem zasłaniając twarz rękawem płaszcza – Tak! Mogę przysiąc na Świętą Katarzynę, patronkę mej ukochanej Genui, że znam tę kobietę.
– A niby skąd? – zdumiałem się.
– To nie żadna hrabina, jeno zwykła ladacznica!
– Chcesz rzec, kurtyzana? – chrząknąłem i ująwszy go za ramię powiodłem w stronę Rio Orseolo.
– Nie kurtyzana, lecz pospolita dziewka przedajna – odparł – widywałem ją nieraz w porcie. Gatta – tak na nią mówiono dla jej urody i dzikiej drapieżności. Powiadają, że potem została kochanką pewnego holenderskiego pirata, zwanego Brodaczem. Wraz z niem trudniła się rozbojem u brzegów Hiszpanii, słynąc z bezwzględności i okrucieństwa. Ponoć później zdradziła Brodacza i wydała go Anglikom, zaś sama zbiegła z jego złotem i słuch wszelaki po niej zaginął. A teraz proszę – La Contessa!
– To niebywałe – rzekłem – jesteś tego pewien, przyjacielu? Miłościwy Pan dopiero co odznaczył ją wysokiem orderem.
– Giullare! – spojrzał na mnie z największą powagą – Nigdy nie zapominam twarzy mężczyzn, z któremi walczyłem na noże i twarzy kobiet, z któremi spałem i które mnie okradły.
Na Orseolo wsiedliśmy do gondoli i popłynęliśmy w stronę Rialto. Gondoliere, spytany o dobrą tawernę, uśmiechnął się znacząco, skinął głową i rzekł: Calle Agnello, a następnie przepłynąwszy przez Canal Grande, skierował łódź w jakoweś zaułki. Ponte delle Tette – rzucił w pewnej chwili wskazując dłonią na niewielki mostek. Unieśliśmy głowy – na niem, jako też w oknach okolicznych kamienic stały niewiasty z obnażonemi piersiami i nachalnie zaczepiały przechodniów. Skoro jednak nikogo nie napadały, nie kradły, nie rabowały, to choć trochę nieładnie, lecz przecie ućciwie zarabiały na chleb.
Czyliż zatem być może, iż Fabrizio miał słuszność? Czyliż Pan Żebrowicz...? Nie, przenigdy w to nie uwierzy