Błazen Nadworny - Epistula Ovidii albo rzecz o oddalaniu

Spisano dnia 16 lutego A.D. 2020

Epistula Ovidii albo rzecz o oddalaniu


     List ten posyłam Wam z daleka, bo aże znad brzegów Morza Czarnego, ni rusz pewności nie mając, czyli go otrzymacie. Takoż nie wiem i wiedzieć nijak nie mogę, czy poprzednie do Was dotarły. Może więc być, nie czytaliście o tem, jako to imć Pan Instygator Wielki Koronny, Żebrowicz, w podróż na wschód wybrać się postanowił, iżby poznać, jako też insze narody się rządzą, a co lepsze z praw ich wyłuskać i w nasze ustawy zaszczepić. Rozkazał mi przy tem sobie towarzyszyć, chocia nie rzekł, dla jakiej przyczyny. Mniemam jedynie, iż o to iść mu mogło, iżby przez mą czapkę z dzwoneczkami każden łacno poznał, że to przecie ja błaznem jestem, nie zaś kto inszy.

     Jeśli więc listów mojech nie czytaliście, takoż i wiedzieć nie możecie, że najsampierw udaliśmy się do Siedmiogrodu. Łacińska nazwa owej górzystej krainy, brzmiąca, jako wszem i wobec wiadomem jest, Transilvania, zaiste trafną się zdaje, albowiem droga ku niej, dłużąc się niemiłosiernie, gęstemi lasami wiodła, którem kresu widać nie było.

     Dopiero gdy w końcu dotarliśmy do Braszowa, stało się dla mnie jasnem, iż Pan Żebrowicz wielce zaciekawion jest żywotem Hospodara Włada, zwanego Draculea, co się tłumaczy Syn Diabła. Nie bez przyczyny nazwano tak owego okrutnika, albowiem wsławił się wbijaniem na pal swych wrogów jednego po drugiem, a powiadają, że wszytkich razem kazał stracić ich aże czterdzieści tysięcy. Owóż Pan Żebrowicz chciał się na miejscu wywiedzieć, czyli w tenże sam sposób karał on nieposłusznych sobie sędziów. Nie jest mi jednakoż wiadomem, dla jakiej przyczyny, ani co ustalił, albowiem rzeczy te, wagi państwowej będąc, tajnemi pozostają i błaznom nic do tego.

     Miejscowy lud wierzy, iż Drakula nie umarł, lecz zawarłszy pakt z szatanem, zamieszkuje jedno z okolicznych zamczysk, a krążąc nocami na podobieństwo nietoperza, żywi się ludzką krwią i z niej czerpie swą mroczną moc. Odstrasza go jednakoż woń czosnku, a zabić może jeno kula odlana z litego srebra, wystrzelona prosto w serce. Zabobon to rzecz jasna i nic więcej, chocia rzec Wam muszę, iż wcale nieswojo czułem się jadąc nocą przez górskie przełęcze i spoglądając na ośnieżone szczyty z ruinami warowni rozświetlonemi blaskiem miesiąca w pełni, a słuchając przy tem dalekiego wycia wilków. Pan Żebrowicz zasię, siedząc naprzeciw mnie w karecie, drżał całą noc z trwogi i gryzł czosnek aże do białego rana. Twarz miał zlaną zimnem potem, w jednej dłoni dzierżył krucyfiks, w drugiej zaś samopał, musi miast ołowiem, srebrem nabity.

     W ostatniem liście pisałem Wam, jako to pożegnawszy koniec końców Siedmiogród, ruszyliśmy przez Wołoszczyznę ku Dobrudży. Nieświadom z początku celu owej podróży, zlękłem się go potem jeszcze więcej, niźli zamków Transylwanii. Przecie tam już kres Chrześcijaństwa, tam Turczyn, tam Sułtan włada! Chciałżeby Pan Żebrowicz na własne oczy ujrzeć, czem jest prawo szaryjatu? Jam ani rusz nie był tego ciekaw.

     A zatem, jako się rzekło, jestem teraz nad Morzem Czarnem, w mieście, co na cześć Cesarza Konstantyna nazwane zostało Constantia, chocia wprzódy zwało się z grecka Tomoi, po łacinie zaś Tomis. Teraz jednakoż nie do Imperium Rzymskiego przecie należy, jeno do Osmańskiego. Słyszę więc co raz, jak muezzin z minaretu nawołuje wiernych na modły, atoli siedzę już na okręcie, któren lada chwila odbije od brzegu. Jeśli wiatry będą pomyślne, dotrzemy wkrótce do Konstantynopola, mianem urbs fortunata ongi określanego, a teraz nieszczęśliwie będącego Stambułem. Czeka mnie zatem podróż straszna, aże do jaskini smoka.

     Dziś rano udałem się na targ, gdzie handlowano, czem popadnie, zaś kupcy darli się wniebogłosy zachwalając swój towar. Harmider ów rychło mnie znużył i już miałem się oddalić, gdy oto spostrzegłem, iż człek przedający miedziane dzbanki, miał też na swem straganie jakoweś osobliwe zwoje. Podszedłem bliżej – wszytkie poza jednem spisano nieznanem mi alfabetem, musi w niechrześcijańskiem języku, jednakoż ostatni, srodze wyblakły, najpewniej był po łacinie. Od razu rzuciła mi się w oczy wyraźniejsza cokolwiek końcówka pierwszego zdania: ...Horatium Flaccum salutem dicit. Byłżeby to...?! Handlarz chciał całe trzy floreny, więc stargowałem do dwóch. Nie targować się jest w tych stronach niegrzecznie, lecz, jako żywo, dałbym i pięć za coś takiego!

     Właśnie odcyfrowałem większość owego manuskryptu. Zaczynał się słowami: Publiusz Owidiusz Naso pozdrawia Kwintusa Horacjusza Flakkusa. A zatem list Owidiusza do Horacego! Biały kruk, zaiste! To prawda, poeta został wygnany przez Cesarza Augusta właśnie tu, do Tomis i w mieście tem po wielu latach exilium dokonał swego żywota. Musiał zatem nie wysłać owego listu lub też... w ogóle nie miał on zostać wysłanem! Stanowi po prostu zapoznaną część dzieła Epistulae ex Ponto! Pięknem dystychem elegijnem skarży się autor przyjacielowi na swe wygnanie, w ostatnich zaś strofach wspomina, jak okręt jego odbijał z portu w Ostii. Wszytko względnem jest – pisze – Zdało mi się, iże to brzeg morski oddalał się ode mnie, a to przecie ja jeno oddalałem się od Rzymu, od ukochanej mojej Italii.

     Marynarze właśnie podnieśli żagle i odwiązali cumy. Okręt z wolna ruszył ku wschodowi, w stronę Azji, zaś Europa poczęła się oddalać. Albo też, niczem ongi Owidiusz od Italii, teraz począł oddalać się od Europy


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.