Błazen Nadworny - Divide et impera

Spisano dnia 5 lipca A.D. 2020

Divide et impera


     Na nocleg stanąłem w miasteczku Borghi nieopodal Ceseny, więcej z konieczności niźli z ochoty, albo też zrządzeniem losu powodowany, bo jakże inaczej nazwać przygodę, która mi się przytrafiła? Ale po kolei.

     Niemal dwie niedziele zmitrężyłem w Rzymie i pewnie zmitrężyłbym ich jeszcze parę, bowiem Czcigodny Kanonik Prazzi ani rusz nie chciał mnie wypuścić.

     – Powiedzże sam, Giullare, gdzie ci tak śpieszno? – zwykł mawiać, gdym zbierał się w drogę – Wieści z kraju twego, co jedna to osobliwsza. Z listów, coś mi je czytał, wnosić by można, iż tam wszytcy, jak jeden mąż, rozum postradali! To niczem ognia lękają się zarazy, to znów w nią ani rusz nie wierzą. Domostw nie dozwalają opuszczać, a nakazują tłumnie podążać w procesjach. Dalibóg, krzty sensu w tem nie ma! Lepiej poczekaj jeszcze i obacz, co będzie. Dach nad głową przecie masz, a jadła, napitku, tudzież wesołych pogawędek ci u mnie nie zbraknie.

     I tak czekałem i czekałem, lecz przecie w końcu więcej już czekać nie mogłem. Pożegnałem się zatem pewnego ranka z gospodarzem, wyściskałem go, za gościnę z serca całego dziękując, po czem spakowałem manatki i udałem się na Piazza Navona, by wsiąść tam w dyliżans pocztowy.

     Oprócz mnie nalazło się w niem jeszcze miejsce dla trojga pasażerów. Były niemi dwie Włoszki oraz Niemiec. Młodziutka panna Francesca Fiorezzi, zaiste cudnej urody, o śniadej cerze, kruczoczarnych lokach i wesołych oczach, miała nader pogodne usposobienie. Jej ciotka, Hrabina Veneto, zdawała się pod tem względem całkowitem przeciwieństwem siostrzenicy, co zresztą było zrozumiałe, albowiem, jak nam wyjawiła, nosiła żałobę po swem drugiem mężu. Obie damy udawały się do Mediolanu. Nasz współpasażer z kolei mógł mieć jakie trzydzieści parę lat.

     – Doktor Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Privatdozent na Uniwersytecie w Jenie – przedstawił się nam, po czem dodał – celem mej podróży jest Wiedeń. Powracając z Italii pragnę złożyć wizytę przyjaciołom.

     – Czy wolno wiedzieć, jaką też dyscypliną nauki pan się zajmujesz? – spytała niemal natychmiast Francesca.

     – Ach, oczywiście – odparł – filozofią. Nader bliskie są mi koncepcje Platona. Staram się je rozwijać, przeciwny zaś jestem krytycznem stwierdzeniom Immanuela Kanta.

     – To musi być nadzwyczaj trudne – westchnęło dziewczę – a Platon przywodzi mi zawżdy na myśl nieszczęśliwą miłość.

     – Życie nie składa się z samych radości, mia cara – ciotka spojrzała na nią surowo – zaś, jak to powiadają, plaisir d'amour ne dure qu'un moment, chagrin d'amour dure toute la vie.

     – Ach ciociu... – Francesca zmarszczyła brwi – Niech więc ta chwila przyjemności trwa jak najdłużej, albowiem jest tak piękna! Po cóż od razu przywoływać troski? To już lepiej może pan opowie co o Platonie, Dottore?

     Uczony nie dał się prosić, a przyznać trzeba, iż mówił nader interesująco, przywołując dialogi Timaiosa, Kritiasa, czy Teajteta z Sokratesem, rzecz jasna. I tak, ani się spostrzegłszy, opuściliśmy Lacjum i minęli Umbrię, a teraz pędziliśmy obsadzonem cyprysami, białem gościńcem, wijącem się pomiędzy malowniczemi, łagodnemi wzgórzami Toskanii, śród winnic i oliwnych gajów, a słuchaliśmy akurat o cieniach w jaskini.

     – Spójrzcie! – zawołała w pewnej chwili Francesca – Słoneczniki! Jakie piękne!

     Zaiste, za oknami karety rozciągało się pole, wielkie niczem ocean pełen złocistych kwiatów.

     – Jakże wspaniały musi być ów duchowy świat – westchnęła Hrabina – skoro to, co teraz widzimy, jest jeno jego cieniem, może być jakiemś jaśniejszem przebłyskiem pośród mroku smutku...

     – A cóż jest obecnie przedmiotem rozważań waszmości, Herr Doktor? – spytałem, by zmienić temat.

     – Also, meine Herrschaften – zastanowił się – rozmyślam nad tem, jak toczą się dzieje ludzkości. Po jednej epoce następuje druga, która zda się jej zaprzeczeniem. Po antycznem rozkwicie kultury nadeszły mroki wczesnego średniowiecza. Świat tysiąc lat podnosił się z owej zapaści, by w końcu doświadczyć cywilizacyjnego renesansu i znów pogrążyć w zacofaniu i przesądach kontrreformacji. Nam z kolei szczęśliwie przyszło żyć na powrót w bardziej oświeconych czasach. Cóż jednak będzie dalej?

     – W rzeczy samej – wtrąciłem – takoż i po rządach mądrych nieraz nadchodzi tyrania, lecz nie po to przecie, by trwać wiecznie, albowiem, koniec końców, lud buntuje się i tyrana obala.

     – Ujmując to naukowo – ciągnął dalej przytaknąwszy mi ruchem głowy – każda teza ma swą antytezę i wraz łączą się w syntezę.

     Zatrzymaliśmy się na krótko w Montepulciano, by zmienić konie, po czem ruszyliśmy dalej, lecz nie na Florencję, gdzie pono wciąż zalegało morowe powietrze, lecz odbiliśmy na wschód, kierując się ku Rawennie i Adriatykowi. Za Arezzo krajobraz stał się bardziej górzysty i surowy zarazem.

     – Wracając do syntezy, Herr Doktor – rzekłem – czyż nie jest jednakoż tak, iż duch niekiedy miast się spajać, rozpada się na kawałki? Czyliż rozbijanie go nie bywa istotą władania?

     Współpasażerowie spojrzeli na mnie z zaciekawieniem.

     – Cóż masz pan na myśli, Giullare? – spytała Francesca.

     – Divide et impera! – odparłem – Dziel i rządź to bardzo stara zasada. Stosowano ją nader często. Choćby i Cezar, któren pono wyrzekł te słowa, gdy podbijał Galię. Zapewne rzymskie legiony przeważały uzbrojeniem, umiejętnościami i organizacją, lecz przecie nie liczbą żołnierza. Galów było wiele, wiele więcej! Cóż zatem czynił wódz? Można wyczytać to z jego pamiętników: wygrywał plemiona przeciw sobie, zawierał sojusze, brał zakładników, niektórych zastraszał, innych nagradzał, zwąc przyjaciółmi ludu rzymskiego, wspierał jednych w walce z innemi, skoro byli sobie wrogami. Tak właśnie rozbija się narodowego ducha, by zawojować cudzy kraj, a są przecie i tyrani, co podobnież czynią swojem współbraciom, popełniając tem samem wielką niegodziwość.

     – Interessant, daran habe ich nicht gedacht... – rzekł Hegel po niemiecku jakby sam do siebie, lecz nie dokończył, albowiem zatrzęsło tak, że aż uderzyliśmy głowami w sufit, po czem dyliżans stanął jak wryty, przechylając się niebezpiecznie na bok.

     – Mamma mia, porca miseria! – doszły nas głośne przekleństwa woźnicy.

     Z trudem wygramoliliśmy się wraz z panem Heglem z powozu, pomagając następnie wysiąść damom. Kareta utknęła na mostku przerzuconem poprzez niewielką rzeczułkę przecinającą gościniec, gdyż koło urwało się, wpadłszy w dziurę w zmurszałej desce. Coś mnie tknęło i spytałem woźnicę:

     – Senta, come si chiama il questo fiume?

     – Rubicone, signore – odrzekł z rezygnacją, siadając na kamieniu i zdejmując czapkę z głowy.

     – Rubikon! – zakrzyknął filozof – a zatem alea iacta est, kości zostały rzucone, meine Herrschaften!

     Niewiasty powoli dochodziły do siebie, Hrabina ocierała pot z czoła, Francesca zaś poprawiała swą koronkową, białą niczem śnieg suknię.

     – Może i rzucone, ale nie wiem, czyśmy wygrali – mruknęła.

     Woźnica ruszył do pobliskiego miasteczka, zwącego się Borghi, szukać kowala, my zaś wraz z niem, by naleźć jakie miejsce na nocleg. Przy wieczerzy nie wróciliśmy już do rozmów o filozofii. No, może wyjąwszy jeden toast:

     – Cóż, mości państwo, połamaliśmy sobie dziś powóz przekraczając Rubikon. Piję za to, by to samo zawżdy przytrafiało się tyranom!

     A wygłosił go wznosząc szklankę napełnioną krwistem Sangiovese


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.