Błazen Nadworny - Wszytkie barwy tęczy

Spisano dnia 12 maja A.D. 2019

Wszytkie barwy tęczy


     Klacz moję udało mi się szczęśliwie odzyskać, a to tem sposobem, że wykupił ją od Klasztoru druh mój serdeczny, Damazy Hrabia Kociubiński, zaś uczyniwszy to, na powrót mię podarował. Zapomniałem Wam o tem donieść w ostatniem liście, a donoszę teraz, iżbyście się nie zdumieli, skoro powiem, żem się oto na przejażdżkę wybrał.

     Był późny majowy poranek, kiedym to w pełnem słońcu opuszczał zamkowe mury, a udałem się ku zachodowi, galopując pierwej wzdłuż rzeki, by potem odbić na południe. Gościniec wił się tu coraz więcej i więcej, klucząc pośród wzgórz radujących oczy soczystą zielonością łąk, wyżej zasię porośniętych świerkowemi lasy. Jeszcze jeden zakręt i oto w dali przede mną zamajaczyła wioska. Przyszło mi wraz do głowy, iż może najdę tam jaką karczmę, a że po długiej jeździe pragnienie poczęło mi już srodze dokuczać, myśl o kuflu zimnego piwa, a też i o strawie, stawała się wcale natrętną.

     Nie przeszły trzy pacierze, jakem oto zwolniwszy do stępa minął pierwszą chatę. Na chylącem się ku ziemi płocie wisiały świeżo uprane, lniane koszule, świniak taplał się w błocie, lecz w obejściu nie było nikogo i jeno stado wron przysiadło na porośniętej mchem strzesze. Jechałem dalej, mijając kolejne domostwa, potem młyn nad potokiem i kuźnię z wygasłem paleniskiem, jednakoż nigdzie uświadczyć nie szło żywej duszy. W końcu obaczyłem tył kościoła, małego, drewnianego, z lichą dzwonnicą, krytego poczerniałem od starości gontem i właśnie naonczas uszu mych dobiegł niezgorszy harmider. Objechawszy budowlę wkoło, obaczyłem jako przed nią dwie, spore grupy włościan okładały się ile wlezie kułakami, baby zasię, stojąc po obu stronach, wrzeszczały wniebogłosy. Bijatyka stawała się temczasem coraz to zawziętsza. Jakiś parobek chwycił za cep, inszy sięgnął po widły i pewno zaraz krew polałaby się strumieniami, gdybym nie krzyknął gromkiem głosem:

     – Stójcież ludzie! Jakże to, Boga w sercu nie macie?! Przed samem domem Jego walkę takową toczyć?!

     Zapadła cisza, jakby kto makiem zasiał, a wszyscy spojrzeli w mą stronę.

     – Cóż wyrabiacie, pytam, tu przed samem kościołem?! – zawołałem ponownie.

     – A, boć to, jaśnie panie, religijna wojna miendzy nami – odparł ściągając z głowy czapkę chudy staruch, stojący z boku.

     – Ano tak, dobrze gadacie Wojciechu, religijna, za przeproszeniem jaśnie pana – dodał sapiąc barczysty chłop, któren dopiero co rozbił nos jakiemuś wyrostkowi.

     – Religijna? A cóż to, innowiercy? – zdziwiłem się wskazując na drugą grupę chłopstwa.

     – Uchowaj Boże! – odparł osiłek – Rzymscy katolicy, jako i my!

     Tamci pokiwali głowami.

     – Więc o co wam poszło? Bo przecie nie o dogmaty wiary...

     – Juści nie, jaśnie panie...

     – Więc?

     – Gadaj Macieju – rzucił ktoś z tyłu.

     – Niech Wojciech powiedzom – wykręcił się osiłek – on tu ma w głowie najwiency oleju.

     – No?

     – No wienc było tak – zaczął mówić tamten – że złapalimy czarownice...

     – Co takiego?!

     – Złapalimy, a tera jedne gadajom, coby jom spalić, drugie znowu, coby w rzece spławić, wienc sie pobili.

     – Rzeka płytka! – rzucił ktoś z lewej strony – Przydzie północ, wypłynie i wode w studniach zatruje!

     – A ogień z diabła jest! – odpowiedział znowu ktoś z prawej – Swój swego nie ukrzywdzi! Wróci kie jeno grom uderzy i całom wioske z dymem puści!

     I znów zaczęli pokrzykiwać i brać się do bijatyki, alem zawołał ponownie:

     – Cisza! Gdzież ona?

     – A dyć tutaj – jeden z chłopów wskazał mi rosły dąb naprzeciw kościoła.

     Dopierom teraz ujrzał, że przywiązano doń młode dziewczę w samej jeno koszuli. Miała rozpuszczone, kruczoczarne włosy, a w jej oczach malowało się nieme przerażenie. Jakiś cherlawy chłopina założywszy jej na szyję pętlę z powroza począł się jąkać:

     – A a a a mo mo może by obwiesić?

     Nikt jednak na niego nie zważał.

     I niby skąd wiecie, że to czarownica? – spytałem – W czem wam zawiniła?

     – Juści, jaśnie panie, widziano, jako znaki jakoweś na ziemi kreśliła wkoło figury, co na skraju wsi stoi. Dyć to obraza Najświentszy Panienki, a i nas wszytkich, jako my tu przyszli.

     – Kto widział? – spytałem, ale nie padła odpowiedź, za to po chwili jakaś baba krzyknęła:

     – Kury sie bez niom nie niosom! Krowy mleka nie dajom!

     – Juści prawda! – wrzasnęła insza, po czem zawtórowały jej kolejne i znów uczynił się jazgot nie do wytrzymania.

     – Stulić gęby! – musiałem trzeci raz przerwać ów rejwach – Jakie znaki? Niech gada ten, co widział!

     – Łaski sie dopraszam jaśnie wielmożnego pana – odrzekł ów Wojciech – my tu wszytkie niepiśmienne, organista jeno, aleć niemocom złożon leży, a dobrodziejowi zmarło sie dwie niedziele temu, kościół pusty stoi...

     – Skoro nikt nie widział i nikt nie wie – począłem mówić, lecz oto dał się słyszeć turkot kół i na plac wjechał wóz drabiniasty, a wraz z niem sześciu hajduków konno i takoż w siodle, opasły mnich odziany w biały habit Zakonu Świętego Dominika.

     – Gdzież ona niewiasta?! – zawołał donośnie.

     Włościanie rozstąpili się i oto stał już naprzeciw dziewczęcia.

     – Na wóz z czarciem pomiotem – rzucił do hajduków, którzy w te pędy wzięli się gorliwie za wykonywanie rozkazu, szarpiąc nieszczęsną i targając jej koszulę.

     – Rzeknijcie nam jeno, ojcze – ozwał się starzec do mnicha – iżby niezgody już pośród nas wiency nie było, czy na stos pódzie, czy do rzeki? Bo my tu chcieli raz dwa...

     – Sprawiedliwy proces ją czeka przed trybunałem Świętego Oficjum – objaśnił zakonnik – pierwej przymusim ją, by wyznała swe winy, potem zaś sędziowie orzekną, czyli skuteczniejszem w jej przypadku okaże się ogień, czy woda. Dobrze, żeście samopas nic nie uczynili, bo czyniąc nierozważnie, tem większe byście mogli sprowadzić na się niebezpieczeństwo. Tę noc na dziedzińcu klasztoru więzić ją będziem, wodą święconą ziemię wkoło wozu pokropiwszy, rankiem zasię zabierzem do Zamku na sąd.

     Wracałem przygnębiony i przybity tem, com ujrzał. Cóż jeszcze mogłem począć? Z Inkwizycją, wiadomem jest, żartów nie ma... Niebo temczasem zachmurzyło się i – jak to wiosną – nadciągnęła burza. Skryłem się przed nią w napotkanej, przydrożnej gospodzie, atoli tak piwo, jak i baranina zdały mi się całkiem bez smaku. Gdy przestało grzmieć, ruszyłem w dalszą drogę. Od zachodu przejaśniło się i znów zaświeciło słońce, stojące już nisko nad horyzontem, a że siąpił drobny deszcz, ujrzałem oto przed sobą tęczę. Długo mogłem podziwiać wszytkie jej barwy, albowiem oddalała się wciąż ode mnie i nijak nie szło jej dogonić. Może i po drugiej stronie był inszy, lepszy świat, tyle że dotrzeć doń, widać, nie sposób. Rozmyślając tak, wspomniałem na słowa z Księgi Genezis, które to Bóg po potopie wyrzekł do Noego: Łuk mój położę na obłokach i będzie znakiem przymierza między mną, a między ziemią. Gdybyż tak jeszcze mógł on być znakiem przymierza między ludźmi!

     Wróciwszy o zmroku do Zamku, spać co rychlej ległem, lecz mimo zmęczenia długom jeszcze usnąć nie mógł tej nocy, a skorom nareszcie w sen zapadł, śniły mi się bez ustanku jakoweś koszmary. Obudziłem się, gdy słońce stało już wcale wysoko, a opuściwszy komnatę, w krużgankach napotkałem Pana Piwnicznego, któren to nie omieszkał mię ostrzec:

     – Nie wejdź waść jeno w drogę Panu Czyścicowi, bo zły okrutnie od samego ranka chodzi i już trzech dworzan do szabli wyzwał.

     – A czemuż to? – spytałem.

     – Pono nocą zbiegła w drodze jego hajdukom jaka dziewka o czary oskarżona – odparł – wczora ją ujęto, a dziś sądzić miano. Pan Czyścic bardzo rad był na stosie ją ujrzeć.

     A więc zbiegła... Nie upilnowali... Jakież to jednak szczęście, że w kraju naszem nikt nic do końca porządnie uczynić nie umie – pomyślał sobie Bogu za to dziękując


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.