Błazen Nadworny - Szturm

Spisano dnia 20 października A.D. 2019

Szturm


     Zaczęło się wczesnem rankiem – obudził mnie głośny brzęk tłuczonego szkła i rumor jakowyś okrutny, a żem śnił akuratnie o Pompejach, zdało mi się w tem śnie, iż to Wezuwiusz wybuchł. W istocie jednakoż granat z bombardy wpadł do mej komnaty wybijając okienną szybę; szczęśliwie nie wybuchł, jeno sycząc srodze, potoczył się aże pod piec i tam już pozostał. Odgłosy kilku eksplozyj dobiegły też od dziedzińca – jak się później okazało, były to kartacze, choć i te krzywdy nikomu nie wyrządziły, albowiem o tej godzinie trudno by na podworcu naleźć żywego ducha. Hałas obudził przecie wszytkich wkoło i wraz poczęto bić we dzwony na trwogę, a potem zagrano larum. Rokoszanie zdawali się być tuż tuż.

     – Do broni, hultaje! Na mury, nicponie, ale migiem! – wołał na swych hajduków gromkiem głosem Pan Błyskotliwski – Ruszać mi się, jeden z drugiem! Smoły gotować, a lać ile wlezie!

     – Nie lenić się, hołoto! – wtórował mu Pan Trelemorelski, wykrzywiając się przy tem okrutnie, lecz słowa swe wypowiadał tak cicho, że w całem owem harmidrze i tak nikt go nie słyszał.

     Temczasem jeszcze kilka kul armatnich uderzyło w zachodnią basztę, krusząc tu i owdzie kamienny krużganek, atoli szkód znaczniejszych nie czyniąc. Mimo to Książę Regent przerazić się musiał nie na żarty, albowiem choć we zwyczaju miał wstawać nie wcześniej niż o jedenastej, to przecie zjawił się nie mieszkając na dziedzińcu, w otoczeniu dwunastu halabardników, by samemu, we własnej osobie do walki zagrzewać.

     – Świętej wiary naszej bronić nam trzeba! – wołał – Odpór dać tałatajstwu spod tęczowych sztandarów! Psy bisurmańskie rozgonić! Piętnować gęby zdradzieckie!

     Pomiędzy dworzanami krążył temczasem, niczem duch jaki, imć Pan Rewski herbu Kur i co rusz szeptał komu na ucho:

     – Źle będzie, rokoszanie odbiorą wam wszytko, wszytko wam odbiorą, nic nie ostawią...

     Obaczywszy zaś gromadkę pacholąt, rzucił w ich kierunku:

     – Przyjdzie Rokosz, to was zje!

     Dzieciarnia, i tak już niezgorzej wystraszona, zaniosła się głośnem płaczem, tem więcej wzmagając całe zamieszanie.

     Nareszcie z murów polała się smoła, atoli mało z niej było pożytku, bo też nikt z rokoszan ani myślał pod Zamek podchodzić póki armaty sąsiedniego wzgórza grzmiały raz po raz. Popsuto więc jeno maszynerię zwodzonego mostu, klajstrując ją na amen – cóż, niełatwo teraz przez fosę przedostać się będzie, chyba że wpław. W końcu smoły zbrakło i smołowaniu dano pokój.

     – Gdyby, uchowaj Boże, teraz machiny oblężnicze przytoczyli... – rzekłem do Pana Śpiżarnego, któren akuratnie przechodził mimo, niosąc w wielkiem koszu prowiant dla Księcia Regenta, co już osobiście obroną dowodził.

     – Jedno pewne, głodem nas nie wezmą... – mruknął Pan Śpiżarny w odpowiedzi.

     Po chwili słowa me o machinach niemalże się ziściły, albowiem ostrzał umilkł, a z pobliskiego lasu wybiegły hordy zbrojnych z drabinami, które wnet przystawiono do ścian. Szczęśliwie okazały się przykrótkie i nijak nie szło sięgnąć z nich wieńca murów. Obrońcy temczasem z braku smoły poczęli lać na głowy atakujących pomyje. Było to zresztą nader skuteczne, bo miast sztukować drabiny, atakujący natarcie przerwali i wycofali się jak niepyszni.

     – Victoria! – rozległo się w całem zamku – Victoria! Vivat Książę Regent!

     Książę jednakoż nie uległ owemu tryumfalnemu nastrojowi i miast radować się wraz z całem Dworem, jął wzywać do tem większej mobilizacji, jako że oblężenie wciąż trwało w najlepsze, a po pierwszem szturmie drugi nadszedł niebawem, a potem trzeci i kto wie, jak zakończyłyby się tego dnia owe zmagania, gdyby nie Arcybiskup, któren to we własnej osobie zjawił się konno pod zamkiem, wiodąc za sobą kupy chłopskie zebrane po okolicy, uzbrojone w widły, cepy i co tam popadło.

     – Bij, kto w Boga wierzy! – wołał Ekscelencja głosem donośnem – Naprzód chamy! Ogniem piekielnem wypalim tęczową zarazę!

     To przechyliło szalę zwycięstwa. Serce rosło, gdy spoglądało się w oną godzinę z góry na szlachtę zbuntowaną, pierzchającą gdzie pieprz rośnie.

     – I co? Zwyciężyliśmy. Znów zwyciężyliśmy! – padało raz po raz w tłumie dworzan zgromadzonych na dziedzińcu i jeno Książę jakoś nie był z wiktoryji szczególnie kontent. Może dlatego, że po oględzinach okazało się, że zachodnia baszta znacznie bardziej jest od kul armatnich popsutą, niżby kto przypuścił?

     – Nie inaczej, jeno podkop uczynić musieli, a beczki z prochem podłożyć. Chwalić Boga, zamókł cokolwiek i jeno niczem kapiszon jaki wypalił... – mruknął Pan Kanclerz, Mistrz Mateusz z Moraw, dokonując oględzin – Ze cztery lata reperacja zajmie, jak nic...

     – Jeśli w ogóle zreperować się uda – wtrącił Pan Instygator Wielki Koronny Żebrowicz – waszmość temu nie podołasz, a kto wie, ile może zdarzyć się w cztery lata...

     – Święte słowa – rzekł Pan Głowinowicz czyniąc minę wielce cierpiętniczą – chocia modlić się będę za waszeci ile wlezie.

     I tak dzień ów szczęśliwie dobiegł końca. Zamek ocalał, choć... kto wie, jak bardzo nadwerężył jego mury artyleryjski ostrzał? Zapewne też pojmujecie teraz, czemu w czas walk tak srogich chwili nawet jednej nie nalazł, by słów do Was choć parę skreślić


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.