Spisano dnia 22 września A.D. 2019

Spotkanie w Brundisium


     Morze było spokojne tego dnia i jeno przy samem brzegu rozbryzgiwały się białemi grzebieniami niewielkie fale, popychane w stronę lądu lekką, wieczorną bryzą. Słońce skryło się już za dachami domów, choć ostatnie promienie rzucały jeszcze czerwonawy poblask na liście rosnących tu i owdzie wysmukłych palm. Na ulicach miasta Brundisium panował zwyczajny, jak na tę godzinę, ruch – przechodnie zatrzymywali się przy kramach przekupniów, zachwalających na cały głos swoje towary: chleb, ryby, wino, oliwę, cytryny, najprzeróżniejsze przyprawy sprowadzane tu ze Wschodu, podobnie jak tkaniny, ozdoby z brązu, srebra i złota, pachnidła, gliniane amfory, oliwne lampki, jednem słowem wszytko to, co niezbędne jest do życia i to, co stanowiąc przedmiot zbytku, tem bardziej jest pożądanem. Był dwudziesty kwietnia, za konsulatu Marka Antoniusza i Publiusza Korneliusza Dolabelli, a więc w roku siedemsetnem i dziewiątem od założenia Miasta albo czterdziestem i czwartem przed narodzeniem Pana.

     Skoro jeno statek przybił do nabrzeża i zarzucono cumy, zaraz zeszło zeń trzech dwudziestoletnich może młodzieńców. Na ramiona narzucone mieli szare, wełniane płaszcze, zaś ich białe tuniki zdobiły wąskie szkarłatne lamówki, wskazujące na przynależność do stanu ekwitów. Podczas gdy niewolnicy wyładowywali ze statku bagaże podróżnych, oni sami skierowali swe kroki do pobliskiej tawerny. Idąc, przyglądali się stojącem tu co rusz roznegliżowanem dziewkom, jednakowoż nie odpowiadali na ich natarczywe zaczepki – musi co inszego od pospolitych uciech zaprzątało ich myśli.

     Szynkarz, rozpoznawszy swych gości, począł dwoić się i troić, aby im dogodzić. Krzyknął na córkę, by przyniosła co rychlej z piwnicy przedniego apuliańskiego wina, sam zaś starannie wytarł cynowe kubki, postawił na stole fialę z oliwą i bochen świeżego chleba, po czem wziął się za nadziewanie na rożen jagnięciny, obficie natartej ziołami i czosnkiem. Śniade, drobne, dziewczę w błękitnej chustce na głowie, zjawiło się niebawem, z trudem dźwigając wielką dwuuszną amforę. W tejże chwili drzwi tawerny rozwarły się i stanął w nich młodzieniec o ostrych, wyrazistych rysach i czarnych, mocno kręconych włosach.

     – Witajcie, przyjaciele! – zawołał do siedzących.

     – Lucjusz! – krzyknął Marek Agryppa zrywając się od stołu – Masz wieści z Rzymu?

     – Najświeższe! – usłyszał w odpowiedzi.

     – Pozwól mu choć usiąść za stołem, Marku – rzekł spokojnie Gajusz Oktawiusz – zaraz dowiemy się wszytkiego. Lucjuszu, napij się wraz z nami!

     – Za wasz szczęśliwy powrót z Apollonii! – Lucjusz wzniósł w górę kubek, któren pośpiesznie podał mu gospodarz.

     Strząsnęli parę kropel na cześć Marsa, po czem wypili do dna.

     – Przybiegłem, skorom jeno ujrzał wasz statek w porcie – rzekł Lucjusz – konie gotowe, zaraz z rana możemy ruszać do Rzymu.

     – Mów zatem, co się tam dzieje – przynaglił go Gajusz Mecenas.

     – Sprawy tak ważne, że aż trudno w słowa je ubrać. Otwarto testament Cezara, jesteś Gajuszu głównem spadkobiercą, otrzymałeś trzy czwarte majątku, a nadto, Cezar cię usynowił!

     Wszyscy zwrócili oczy ku Oktawiuszowi, on sam zaś wciągnął głęboko powietrze i milczał dłuższą chwilę, jakoby oswajając się z tem, co właśnie usłyszał. Trudno było orzec, czyli w głębi ducha spodziewał się owej wieści, czyli też zaskoczyła go ona przynajmniej po części. Milczenie przerwał w końcu Mecenas:

     – Wypijmy zdrowie siedzącego tu z nami, Gajusza Juliusza Cezara!

     – Nie tak prędko, przyjacielu – powstrzymał go Agryppa – Gajuszu, przyjmiesz spadek?

     – Trzeba to przemyśleć – odparł spokojnie Oktawiusz – powiedz najpierw, co ze spiskowcami, Lucjuszu.

     – Decymus Brutus zbiegł już do Galii Narbońskiej, zaś jego brat, Marek i Gajusz Kasjusz są jeszcze w Rzymie, ale i oni pono lada dzień opuszczą Miasto i ruszą do swych prowincyj. Zabójstwo Cezara spodobało się może paru senatorom, ale nie ludowi, a już na pewno nie weteranom, których wszędy pełno. Gdy podczas pogrzebu Marek Antoniusz pokazał na Forum zakrwawioną togę...

     – Tak, doniesiono nam o tem – przerwał mu Oktawiusz – rzeknij, co teraz czyni Antoniusz.

     Lucjusz zamilkł na chwilę, jakoby nie chciał odpowiedzieć. W sukurs przyszedł mu szynkarz, któren właśnie postawił na stole półmisek z jagnięciną i wszyscy wraz sięgnęli po smakowite mięso. Przełknąwszy kawałek i popiwszy go winem, Lucjusz odrzekł:

     – Powiadają, że Antoniusz zagarnął twój spadek. Było niebezpiecznie, namówił Kalpurnię, by wydała mu złoto, a teraz trwoni je na prawo i lewo...

     – Wiemy, że to hulaka i rozpustnik, ale jeśli zdążył co przepić, to chyba jeno małą część – przerwał mu Agryppa – co insze, gdyby Dolabella...

     – Doszły nas słuchy, że Dolabella będąc konsulem, prowadzi burdele i jeszcze nie płaci od nich podatków – zaśmiał się Mecenas – powinien na domiar otrzymać godność kwestora i cenzora zarazem!

     – Nie w tem rzecz, przyjaciele – odparł Lucjusz poważnie – ostawmy Dolabellę w pokoju, Antoniusz za pieniądze kupuje lud i senatorów, miasta zwalnia od danin, właśnie nadał mieszkańcom Sycylii obywatelstwo rzymskie! Wszyscy go za to kochają, pojmujesz Gajuszu? Skoro przyjmiesz spadek, przyjdzie ci się z niem zmierzyć! Kogóż będziesz miał po swojej stronie?

     Oktawiusz milczał.

     – To proste – uśmiechnął się Mecenas odstawiając kubek z winem – skoro Antoniusz co wypłacił, trzeba więcej wypłacić, skoro co przyobiecał, trzeba przyobiecać więcej! Czyż nie?

     – A jak potem spełnić obietnice? – spytał Lucjusz – Co ze skarbem państwa?

     – Czy to ważne... – machnął ręką Mecenas.

     – I dokądże zaprowadzi taka polityka? – mruknął Agryppa.

     – Do władzy – rzekł cicho Oktawiusz.


     Co było dalej, wiecie pewno z kart historii. Stojąc w Brundisium jeszcze, zażądał Oktawiusz od miasta pieniędzy zgromadzonych na wypadek wojny i kupił sobie za nie parę tysięcy weteranów Cezara, płacąc każdemu, co się doń przyłączył, po pięćset denarów, a kiedy w maju pojawił się w Rzymie, począł obietnicami zjednywać sobie lud i przekupywać legiony Antoniusza. Piętnaście lat później, ostatecznie pokonawszy swego rywala pod Akcjum, ostał się faktycznym władcą ówczesnego świata.

     Lecz nie o tem przecie... Nie po to, by Was uczyć historii Rzymu, rozmowę oną, co się odbyła w portowej tawernie miasta, zwanego dziś Brindisi, przytoczył za zapoznanem tekstem Swetoniusza


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.