Portret Doriana Graya
Zaiste, chwili nawet nie nalazłem, by skreślić do Was choć parę słów w przeszłą niedzielę, za co niniejszem pokornie o wybaczenie proszę. Zawżdy bowiem tak bywało, że z końcem kanikuły pierwej Dwór całen z letnich włości królewskich do stolicy powracał, ja zaś później dopiero, z resztką służby, która popakować i zabrać miała to, czego w rozgardiaszu zapomniano. Miałem więc dzień jeszcze, albo dwa, by już to w samotności przechadzki zakosztować, już to przejażdżki konnej, już to przy sekretarzyku usiąść i w ciszy zabrać się do pisania.
W tem roku stało się jednak inaczej.
– Jutro wracasz waść z nami, moją karetą – rzekł do mnie Pan Podkanclerzy Błotnicki – Cesarz na Zamek przybywa.
– Cesarz?! We własnej osobie? – zdumiałem się niepomiernie.
– No przecie, że we własnej! A w czyjejże miałby przybyć? – obruszył się Podkanclerzy, po czem dobywszy z połów kontusza jakoweś papiery, wręczył mi je – Tu masz acan facecje, wcale zgrabnie ułożone przez gryzipiórków z mojej kancelaryji. Wyucz się ich nie mieszkając i przepowiadaj od rana do wieczora, byś się czasem przy Cesarzu nie zbłaźnił. A swojego nic nie przyrzucaj!
To rzekłszy spojrzał na mnie spode łba i pogroził palcem. Począłem co rychlej uczyć się roli, wiedząc, że z Panem Błotnickiem, mecenasem sztuk wszelakich, żartów nie ma, że niejedno już teatrum dla zabawki w perzynę obrócił i niejednego artystę na cztery wiatry przegnał, skoro go jeno kaprys takowy naszedł. Ale Cesarz...?
Przybywszy do Zamku, spostrzegłem, iż porządki trwały już w najlepsze – rychtowano wiwatówki, szorowano ługiem dziedziniec i mury, powlekano pozłótką wielki herb Księcia Regenta ponad główną bramą, pożółkłą od letniego słońca trawę na wzgórzu skrapiano obficie zieloną farbą, zaś rosnące tu i owdzie świerki srebrzono z wielką starannością.
– No, przyjmiemy Cesarza po cesarsku – rzekł do mnie Pan Piwniczny przyglądając się owem przygotowaniom.
– Opłaci się – dodał stojący tuż obok Pan Podkanclerzy Głowinowicz, a uczyniwszy, jak to miał we zwyczaju, minę wielce zbolałą, ciągnął dalej – Książę Regent w mądrości swojej niepomiernej armaty od Cesarza kupić przyobiecał, a i dzwony, iżby bić w nie na trwogę, skoro nieprzyjaciel ante portas stanie.
– Toć już nie lepiej u naszych ludwisarzy one obstalować? – wyrwało mi się, ale w porę pojąwszy niedorzeczność swojej uwagi, zmitygowałem się i rzekłem – Prawda, przecie wraz z armatami i dzwonami Cesarz puszkarzy swojech i dzwonników przyśle...
– W sile stu, a może i dwustu zbrojnych, jak Bóg da – dokończył Pan Głowinowicz. Skoro jeno godnie go przyjmiem... Cesarz wielce był kontent, gdy Miłościwy Pan gród warowny pobudować przyobiecał, a cesarskiem imieniem go nazwać.
We czwartek wszytko było już zapięte na ostatni guzik. Ja facecje Pana Błotnickiego, choć po prawdzie mało uciesznemi mi się zdawały, umiałem tak dobrze, że skoro by mnie kto w północną godzinę ze snu obudził i recytować na wyrywki kazał, nie przekręciłbym ni słowa. I oto w piątkowy poranek hiobowa wieść rozeszła się po Zamku – w noc poprzednią zastukał do bram umyślny, by obwieścić, że Cesarz nie przybędzie...
Siedzieliśmy w mej komnacie, jak zawsze we trzech, topiąc smutki w węgrzynie.
– Pono niestrawność jakowaś Cesarza dopadła – rzekł Pan Piwniczny – wiatry okrutne miewał.
– Tak, a do tego ów konterfekt do cna się już popsuł... – westchnął Pan Śpiżarny.
– Konterfekt? – zdziwiłem się.
– W rzeczy samej – odparł mój kompan – powiadają, iż wymalowano mu ongi portret, co z dnia na dzień starzeje się i brzydnie wciąż bardziej i bardziej, przysparzając Cesarzowi eo ipso frasunku. Choć ma to i swe dobre strony, albowiem monarsze, zda się, lat nie przybywa.
– Niebywałe! – zawołałem – Któż potrafiłby dzieło takowe stworzyć?
– Anglik – odparł Pan Śpiżarny – zwano go Dorian Gray lub jakoś podobnie, lecz słuch wszelaki po niem zaginął.
– No cóż, ów Dorian i wiatry... Skoro tak, trudno zaiste, by Cesarz do nas zjechał. Zabawić się raczej winien i o troskach zapomnieć. Ale może choć na budowę warowni onej złota przyrzuci?
– Nie przyrzuci – rzekł Pan Piwniczny z rezygnacją. Wieści nadeszły, że Cesarz murem kraj swój chce otoczyć, a na taki projekt grosza nigdy dosyć. I jeszcze wszedł z carem w komitywę... Nam z tego bieda i jeno konterfekt jeszcze bardziej zbrzydnie...
Tak... Chciałem opisać Wam wszytko to w sobotni poranek, lecz skorom jeno wstał z łoża, zawezwano mnie zaraz do kancelaryji Księcia Regenta. A to dla tej przyczyny, że Książę, chcąc odpisać Hrabiance Emilii, odnalazł przypadkiem parę setek inszych listów, co od miesięcy na respons czekały, ergo sprawę całą za jednem zamachem pióra zakończyć postanowił. Rebus sic stantibus, piór trzeba było wielu, więc wraz z inszemi, ku pomocy zawezwanemi dworzany, przyszło mi zająć się korespondencją.
I tem to sposobem na pisaniu, choć niestety nie do Was, całe dwa dni przepędził