Popielec
– A powitać, powitać! – ucieszył się obaczywszy mnie Pan Piwniczny – Słuch wszelki o waszmości zaginął! Ze dwie niedziele wieści nijakich! Czyliż tak się godzi? W ostatniem liście pisałeś nam acan, jakoście to pod zamczyskiem imć Pana Żebrowicza stanęli, rozwarcia wrót pokornie czekając...
– Boć po prawdzie z warowni onej potężnej ani mysz się nie wyśliźnie, ani tem więcej gołąb pocztowy nie uleci, a to dla tej przyczyny, że go pierwej łucznik wprawny ze szczytu Baszty Oszustów ustrzeli. Przez umyślnego zasię list posyłać nie sposób, gdyż sługi Pana Instygatora Koronnego każde scriptum wielce uważnie czytają i w każdej literze znaków zdrady się dopatrują. Ergo o nieszczęście nietrudno.
– Hej tam, jeden z drugiem! A mieć mi baczenie, boć to przedni węgrzyn! – krzyknął Pan Piwniczny na ludzi toczących beczki po dziedzińcu, po czem na powrót zwrócił głowę w mą stronę – Powiadam waszmości, właśnie z Eger przysłali dwa tuziny. A jakie! Szkoda by choć kropli uronić! Ale gadaj waść czem prędzej, cóżeś tam porabiał? Przyszło ci facecjami zabawiać Księcia Regenta?
– Nieszczególnie – odparłem – dowcip mój Księciu jakoś mało do gustu przypada. Po prawdzie, raz jeden ledwie, w czas narady tajemnej z Panem Żebrowiczem, do Sali Rycerskiej mnie zawezwał, a i to nie ku uciesze. Z duszą na ramieniu halabardników przy dźwierzach mijałem, a skorom wszedł i pokłon oddał, Regent spojrzał na mnie z niechęcią i bez ogródek pyta:
– Acan pono za młodu wojaże odbywałeś po Europie?
Myślę sobie, cóż by tu odrzec? Przyznać się – niedobrze, zaprzeczyć – rzecz się raz dwa wyda, takoż więc, in periculo maximo będąc, mówię:
– Zdarzało się niekiedy, Wasza Miłość, choć przecie bez ukontentowania...
Dobrzem odparł, bo Książę na to:
– Podobnież i ja brzydzę się zagranicą, jako i tamtejszą mową. A w Italii waść byłeś?
– Raz jeden. Może... dwa lub trzy, już nie pomnę... – poprawiam się czując przenikliwy wzrok Pana Żebrowicza, któremu ani chybi i tak o wszytkiem doniesiono. Na ścianach wkoło mnie piernacze, buzdygany, tudzież morgenszterny, albo masłaki ćwiekami najeżone wiszą...
– Jestże więc to prawdą – indaguje mnie dalej Książę – że w mieście o dość podłej nazwie Piza wcale okazała wieża samopas stoi?
– Jako żywo – odpowiadam drżącem głosem, ani rusz nie pojmując, ku czemu badanie owo zmierza – jednakoż budowla ta krzywa okrutnie, boć, jak to zwyczajnie w zagranicach bywa, nader niedbale ją postawiono...
– Krzywa nam na nic – stwierdza sucho Pan Instygator – krętactwa jeno na myśl przywodzi, atoli pono w inszem pożałowania godnem mieście, Bolonii, całe multum wież stoi. Prawda li to?
– W rzeczy samej – mówię już szeptem niemal, zerkając na dwóch barczystych hajduków nieopodal – a dwie z onych wież, nader okazałe, tuż wedle siebie postawione. Jedną wzniósł był ongi ród Asinellich, drugą zaś – Garisendich, by Asinellim na złość uczynić. Obiedwie jednakoż... krzywe, jako i ta w Pizie...
– Krzywemi, a do tego jeszcze wrogiemi sobie, szlachcie się nijak oczu nie zamydli – wzdycha ciężko Książę – jeszcze większy ambaras z tego będzie. Jak nic, sypnąć złotem przyjdzie...
Skończyłem narracją i spoglądałem chwilę w milczeniu, jak dwóch pachołków bierze się nieudolnie za staczanie z wozu beczki po ukośnie położonych deskach, asekurując ją przy tem ledwie jednem sznurem.
– A dopomóż im tam zaraz który, iżby nie upuścili! – wrzasnął widząc to Pan Piwniczny, po czem rzekł do mnie – To ci huncwoty, grzeczne wino by mi popsuli! Ale powiem waszeci, że ani w ząb nic nie pojmuję z twojej opowieści. No, może poza tem, że Książę, co był waszmościną karetę o dzień drogi wyprzedził, wczora wszem i wobec tutaj ogłosił, że szlachcie całe czterdzieści milijonów florenów nie mieszkając rozda.
– Co waść powiadasz?! – ażem się plecami o zamkowy mur z wrażenia oparł – Być nie może!
– Może, może – odrzekł Pan Piwniczny – gaudium z tego wielkie, wszyscy już się radujem. Ot i węgrzyn na świętowanie się nada!
– Czterdzieści milijonów? A skądże, na miły Bóg, wziąć taką sumę? – wciąż nie mogłem uwierzyć, żem dobrze posłyszał.
Pachołcy przetoczyli właśnie ostatnią beczkę, więc Pan Piwniczny wziął mnie pod ramię i kierując kroki ku zachodniej baszcie, rzekł na ucho:
– Powiem waszeci w konfidencyji, że nasz Pan Kanclerz niezrównany, Mistrz Mateusz z Moraw, dni temu parę w swojem alchemicznem laboratorium koniec końców aurum purissimum, najczystsze szczere złoto sprokurował. Pono z piasku, ołowiu, rtęci i kamienia filozoficznego...
– A to ci dopiero!
– No i rzeknij acan – Pan Piwniczny ściszył głos jeszcze bardziej – któż teraz nad wieżami deliberować będzie...?
Niczem obuchem przez łeb zdzielony, dotarłem do swojej komnaty. A to ci dopiero! W przeszłą środę popiołem głowę posypywać przyszło, niby post się zaczął, a tu dziś przecie karnawał w pełnej krasie! Nie inaczej, jeno jeść teraz będzie, pić, weselić się, a w czerwońcach do utraty tchu tarzać