Pojedynek
Skoro pytacie, wciąż jeszcze czuję ból w plecach po tem, jak wiadome zbiry obiły mnie kijami na krętych schodach południowej baszty. Jestli to prawdą, że nasłał był ich imć Pan Banaszewicz? Tego wiedzieć nie podobna, atoli przecie ktoś nasłać ich musiał!
– Wielu jaśnie wielmożnych ma takowych łotrzyków na swoje usługi – rzekł Pan Piwniczny sięgając po półgęsek – a i wiedz waszmość, że hojnie ich za iniuriae i niegodziwości wszelakie nagradza.
Siedzieliśmy przy stole, jak to zwykle, we trzech, wraz z Panem Śpiżarnem, atoli niezwyczajnie, dołączyły do naszej kompaniji trzy młodziutkie i wcale nadobne dwórki, sprawiając nam swą obecnością wiele uciechy. Co raz która dla byle przyczyny wybuchała śmiechem perlistem, a radość wraz udzielała się pozostałem, jako i nam przecie, mimo iż włosom na skroni siwem auctoritas już raczej przystoi. Tem razem jednakoż spoważniały wszytkie na słowa Pana Piwnicznego, zaś Panna Krystyna wyszeptała:
– To szczera prawda, co waszmość powiadasz.
– Jako żywo najszczersza! – wtrąciła Panna Barbara, zasię Panna Agnieszka dodała:
– Szczera, jak Bóg na niebie!
– A skądże to waćpanny wiedzieć możecie? – zdumiał się Pan Śpiżarny.
– Bo jechałyśmy razu pewnego karetą z Księżną Igielską – poczęła z zaaferowaniem opowiadać Panna Krystyna – droga wiodła przez bór gęsty, a tu naraz zbójcy!
– Zza drzew na koniach wyjechali, ku nam pędzą, na licach każden sadzą umorusany okrutnie, że aż strach! – ciągnęła dalej Panna Agnieszka – A jeden, to był taki, że...
– Sam herszt – wtrąciła Panna Barbara – postawny niby Herkules, z czupryną zmierzwioną, wąs, broda i brew czarna, niczem smoła, a oczy jako dwa węgle! Stangret z bata strzelił, ale co tam, karetę raz, dwa dogonili i konie nasze w mig strzymali.
– I nic złego waćpannom nie uczynili? – spytałem – Musi perły i insze kosztowności zabrali.
– Już myślałyśmy, że nas los gorszy ode śmierci spotka – rzekła rumieniąc się Panna Agnieszka, a jej towarzyszki zachichotały nerwowo – ale gdzie tam... Herszt do karety podjechał, Księżnej się pokłonił, jakoby ją skąd znał, ona zasię list mu jakowyś wręczyła i mieszek, musi pełen dukatów.
– Zaiste? – zdumiał się Pan Piwniczny – Aż dać wiarę trudno! Żeby tak zacna białogłowa...
– Przykazała nic, a nic nikomu nie mówić – szepnęła Panna Barbara kładąc palec na swych ślicznych usteczkach, stropiona własnemi słowy.
– Ale obcem jeno – uspokoiłem ją, dolewając dziewczęciom reńskiego – możesz aśćka relacjonować śmiało, my tu przecie sami swoi.
– Więcej nic już nie było – odparła Panna Krystyna – odjechali i tyleśmy ich widziały.
– To i dobrze! – skwitował Pan Śpiżarny, po czem zwrócił się do mnie – A waść sam widzisz, rebus sic stantibus, za facecje waszmościne, pajacowanie, a uszczypliwości, których tem i owem nie szczędzisz, kijami odpłacać ci będą!
– Lepiej na przyszłość unikać południowej baszty! – wyrwało się Pannie Agnieszce, a obie pozostałe dwórki przytaknęły jej skwapliwie.
– Zechcą, to i przy północnej dopadną – zaśmiał się rubasznie Pan Piwniczny – przy wschodniej, zachodniej, albo w jakiem inszem zakamarku. Ergo, rada moja, miast ganić, chwalić należy, miast szydzić i przedrzeźniać, kłaniać się nisko!
– Ależ carissime! – obruszyłem się – A któż laudacyjom błazna da wiarę? Pochwały i ukłony tem więcej za drwinę weźmie i mocniej jeszcze obić każe.
– Co prawda, to prawda – zgodziła się Panna Barbara – chyba już jeno milczeć waszmości przystoi, chocia milczenie błazna takoż wymownem być może...
– Wcale roztropnie aśćka prawisz – przyznał Pan Śpiżarny – a waszmość ciesz się, że ci za żarty twoje do szabli stawać nie każą. Małoś przecie sprawny w fechtunku, atoli szczęśliwie dla cię, błazna usiec, to jakoś nie honor...
Niewiasty zachichotały słysząc te słowa i jeno mnie wcale do śmiechu nie było. Mało sprawny w fechtunku! Cóż, może to i prawda, lecz... Ej, niejednemu szlachciurze jeszcze bym karabelą wąsa przykrócił! Temczasem służba wniosła prosię pieczone z jabłkami i wszyscy na chwilę prosięciem właśnie się zajęliśmy, nie zaś konwersacyją. Aby jednak nie powrócono już do roztrząsania moich szermierczych umiejętności, rzekłem po chwili:
– A co do pojedynku, doszły mię słuchy, jakoby nasz zacny Pan Głowinowicz samego Mistrza Mateusza z Moraw na ziemię ubitą wyzwał...
– Przebóg! – zawołała Panna Krystyna – A to dla jakiej przyczyny?!
Pan Śpiżarny z wrażenia mało nie zadławił się jabłkiem – musieliśmy go obadwaj z Panem Piwnicznem chwilę dłuższą po plecach klepać, zaczem miodu dać na gardła przepłukanie, by do się doszedł.
– Ano dla takiej – odrzekłem w końcu – że Kanclerz pono, z rtęci i piasku złota nijak zmajstrować nie potrafiąc, daninę nową na szlachtę nałożyć postanowił. A Głowinowicz mu na to twardo: Veto!
– Twardo, acan powiadasz? – zdziwił się Pan Piwniczny – Osobliwe zaiste, boć sam giętkiem się zdaje jako... jako...
Nie dokończył, odchrząknął jeno spojrzawszy z ukosa na panny, a te spłonęły rumieńcem i spuściły skromnie główki, uśmiechając się jeno z lekka.
– Co to ja... tego... – bąknął Pan Piwniczny – A! Że niepodobna... I co niby się stało? Doszło ci do owego duelium?
– Ani trochę – odparłem – owóż Mistrz Mateusz w ostatniej minucie zrejterował.
– A to dopiero! – zakrzyknęła Panna Barbara – Zawżdy tak mężnie przemawiał, wołał, iże wdów, ni sierot ukrzywdzić nie da, dziatek ogniem i mieczem bronić będzie...
– Chocia w gębie mocny ów defensor, zawszeć to coś... – mruknąłem, głośno zaś rzekłem – Powiadają, że sam Książę Regent nakazał Kanclerzowi Głowinowicza poniechać, a to z obawy, że mu Kanclerz nie strzyma. Kto wie, może go sobie samemu, albo raczej swojem siepaczom na później ostawi.
– A danina i tak być musi – ozwał się Pan Piwniczny – skarb pustkami świeci, jeszcze trochę, a nie będzie za co węgrzyna sprowadzać...
– Albo na szafran florenów zbraknie – dodał Pan Śpiżarny – atoli nie frasujcie się waćpaństo, na własnem uszy słyszał, jako Książę Panu Marszałkowi solennie przykazywał, by skoro się szlachta w Sejmie zbiesi i sprawie jakiej przeciwi, głosować rzecz tę należy wciąż i wciąż de novo, aże do skutku.
– Bogu dziękować – westchnęła Panna Agnieszka poprawiając dekolt – przy Księciu, jeśli nie kraj, to przecie choć Dwór zawżdy się jakoś przyżywi...
Rzecz niezwyczajna! Nie dość, że dziewczę urodziwe nad wyraz, to jeszcze i wcale roztropne – pomyślał sobie słysząc te słowa