Niebezpieczne związki
– Zemszczę się! – syknęła Markiza de Merteuil przechodząc obok Pana Podskarbiego, lecz ten ledwie wzruszył ramionami na te słowa i obrócił się ku swojem faworytom, które nie odstępowały go ani na krok.
– Tak to waść relacjonujesz, jakobyś tam był i na własne uszy słyszał – rzekł Pan Piwniczny sięgając po bochen chleba.
– Nie inaczej – odparłem – traf chciał, żem akurat mimo przechodził, a było to w czas balu, co go Miłościwy Pan wydał zaraz przed adwentem, w dzień Świętego Andrzeja.
– Miałożby się więc to wszytko wydarzyć za sprawą białogłowy... – westchnął Pan Śpiżarny – A to ci ambaras!
Siedzieliśmy swojem zwyczajem we trzech, racząc się przedniem winem, którego właśnie przybyło z Frankonii tuzin beczek i zajadając combrem, szynką i kiełbasami – istną rzeź uczynił Pan Łowczy na ostatniem polowaniu. Wybić mi wszytkie dziki aż do nogi! – zawołał, skoro jeno zagrano Na łowy. Ale ad rem.
– Mnie się zda – rzekłem nabierając chrzanu i żurawiny na talerz – iże Pan Podskarbi lekkomyślnie wzgardził względami Markizy i takoż lekkomyślnie obdarzył atencją owe dwie młódki.
– Wcale gładkie bestyjki! – wtrącił Pan Piwniczny wznosząc kielich – Wypijmy zdrowie niewiast!
Wychyliliśmy ochoczo do dna.
– A pomnicie waszmościowie tę ucztę, co to ją pod koniec lata wyprawił Podskarbi w swojem majątku? Istne Bizancjum! – rzekł Pan Śpiżarny spoglądając tęsknie na nasz skromny półmisek.
Jakże moglibyśmy nie pamiętać! Pałac, którego nawet cesarz by się nie powstydził, ogromna sala lustrzana ze złotemi kandelabrami; zastawione srebrem stoły uginały się pod mięsiwem, królowały na nich przepiórki w płatkach róż, bażanty w szafranie i pomarańczach, kuropatwy z truflami, nie wspominając nawet o sarnich udźcach w miodzie, prosięciach pieczonych w jabłkach, czy wymyślnych leguminach przyrządzonych nader starannie z tureckich bakalii. Najdroższe wina, miody i mocniejsze trunki lały się strumieniami, zasię podlejszem węgrzynem służba spłukiwała posadzkę.
– Boć to i magnat nad magnaty – Pan Piwniczny ściszył głos – chodzą słuchy, że nawet i Książę Regent u niego w kieszeni siedzi...
– Być nie może! – obruszyłem się – wszak Książę imieniem Infanta całem Królestwem administruje, zaczem i skarbiec w jego kurateli pozostawać musi. Gdyby jeno zechciał, mógłby Podskarbiego...
– Ale nie zechce – skwitował Pan Piwniczny i dodał już całkiem szeptem – są tam pono różne stare sprawki, co ongi obydwom bogactw przysporzyły. Któż mógłby pragnąć, by nunc światło dnia ujrzały?
– Tem więcej frasunku musiał Księciu przysporzyć rewanż Markizy – rzekłem.
– No właśnie, gadaj waść dalej! Cóż tam z Markizą? – rzucił Pan Śpiżarny – Ciekaw jestem okrutnie.
– Otóż, jak zapewne waszmościowie wiecie, przybył na Dwór nasz jakiś czas temu Wicehrabia de Valmont, z którem nieraz zdarzyło mi się uciąć pogawędkę. Człek ów światły i błyskotliwy nad wyraz, chocia, jako jest już teraz wiadomem, zepsuty aż do szpiku kości, był ongi kochankiem Markizy de Merteuil. On to, nie dalej jak trzy niedziele temu, pokazał mi od niej liścik. Z początku wzbraniałem się czytać, jednakoż Wicehrabia nalegał.
– Weź go waść i zademonstruj komu zechcesz – rzekł – niechaj wstydzi się ta, co go napisała! Mnie nudzi cette proposition. Cóż może być pociągającego w nazbyt łatwem podboju?
– I masz acan ów list? – zaciekawił się Pan Piwniczny – Nam przecie możesz wyjawić jego treść, nie zdradzim jej nikomu!
Dobyłem z połów kaftana naperfumowany, różowy papier i począłem czytać:
Mon Cher Ami,
Ciekawi mnie nad wyraz, czy zgodzisz się przyjąć me wyzwanie i sprostać projektowi, któren zda się być arcytrudnem. Znając jak nikt inny Twe umiejętności w owej subtelnej materii, mimo to powątpiewam, czyli okażą się one dostateczne.
Jak być może wiesz, Pan Podskarbi wziął sobie niedawno dwie tutejsze szlachcianki, młodziutkie i nader urodziwe, choć niezbyt wysokiego rodu. Z tej też racji nie odebrały starannego wykształcenia i brak u nich należytej ogłady, więc elokwencja Twa zostanie wystawiona na ciężką próbę, a wrodzony dowcip może nie być docenionem i nie zdać się na wiele... Zdołasz więc odebrać Panu Podskarbiemu obydwie gąski?
Écris–moi vite,
Isabelle
– A to ci heca! – zakrzyknął Pan Śpiżarny – I cóż było dalej?
– Jako się rzekło – ciągnąłem – Monsieur de Valmont poczuł się z początku urażonem, że oferuje mu się łatwą zdobycz, suponując przy tem, iż jej nie podoła, lecz Markiza nie dała za wygraną. Poirytowana odmową, szepnęła na ucho to i owo o reputacji Wicehrabiego kilku swojem przyjaciółkom, w największej dyskrecji, rzecz jasna, więc eo ipso, nazajutrz huczało już o tem na całem Dworze.
– Słyszeliśmy i my – zaśmiali się moi kompani.
– Otóż to. Odsądzony ode czci i wiary Valmont, by się zemścić na wszytkich naszych dostojnikach razem wziętych, przyjął wyzwanie Markizy. Obie panny okazały się atoli znacznie więcej nieprzystępne, niż mogłaby sądzić Madame de Merteuil. Nie będąc w stanie pojąć, cóż stoi mu na przeszkodzie, Wicehrabia począł badać rzecz całą bardzo wnikliwie. Sypnąwszy odrobiną grosza rozpytał służbę i tem sposobem zwiedział się, iże Pan Podskarbi wyznaczył swojem faworytom niezgorsze pensyjki z królewskiego skarbca. Francuzowi majątku pewno by nie stało, by je rebus sic stantibus zadowolić, lecz skoro szło mu jedynie o zemstę, postanowił przeprowadzić ją inszem sposobem i teraz on rozpuścił plotki o ekstraordynaryjnych ekspensach Pana Podskarbiego...
– Nic więcej w oczy nie kłuje niźli cudze złoto – westchnął Pan Piwniczny ocierając wąs rękawem kontusza – zwłaszcza skoro ono po dwakroć cudzem jest.
– Bo ani do dam onych, ani do Pana Podskarbiego nie należy – dodałem – a mówił mi nasz Pan Jacek, że w tej materii już scriptum jakoweś Podskarbiemu posłać zdążył, które jednakoż sine responsi pozostało.
– Mnie zaś powiadał Pan Podkanclerzy Głowinowicz – ozwał się Pan Śpiżarny – że skoro Podskarbiemu rzecz całą wytknął i po chrześcijańsku go napomniał, ten w złości wielkiej doradził mu kubeł zimnej wody na swój czerep wylać. A pono sam Miłościwy Pan w czas zabawy w ciuciubabkę żartem rzucił, że takoż rzeczonych młódek, jako ich pensyjek szczerze zazdrości...
– Wicehrabiego niechybnie pojedynek z Panem Podskarbim czeka, a ten, choć szermierzem jest po prawdzie wyśmienitem, lecz jakom rzekł, skutkiem swej lekkomyślności, znacznie twardszy ma teraz orzech do zgryzienia. Takoż i Książę Regent, bo skoro prawdą jest, iż jakoweś niebezpieczne związki łączą ich obu... – zacząłem swój wywód, alem zaraz zamilkł, albowiem moi kompani zgodnie położyli palce na ustach.
Na chwilę zapadła cisza, aż w końcu Pan Piwniczny zażywszy tabaki, kichnął sążniście i rzekł:
– A ja waćpanom powiadam, że wszytko to sprawa francuskich intryg.
– Co prawda, to prawda – zgodził się słysząc te słowa