Nawrócenie Judasza
Tego dnia po wieczornej mszy na dziedziniec klasztoru zajechała furmanka pełna ksiąg przeróżnych. Z początku uradował mnie ich widok, jak też i to, że zawezwano mnie ku pomocy, albowiem przyszło mi wraz na myśl, iż wreszcie ujrzę tutejszą librarię. Skoro jednak pokazało się, iż wszytkie zwiezione volumina mają być jeszcze tej nocy oddane na pastwę płomieni, łza zakręciła się w mem oku. I na dodatek ja sam miałbym do owego barbarzyństwa dłoń przyłożyć! Zaiste cięższa to pokuta, niźli dni bez mała czterdzieści o chlebie i wodzie przepędzonych. Nazbyt ciężka...
Nie będąc w stanie wykoncypować nic lepszego, udałem, iż trzewia me dotknęła boleść sroga, co akurat po długiem poszczeniu zdać się mogło rzeczą zwyczajną. Symulując więc morbus i skręcając się niby to z bólu, pobiegłem ku krużgankom, by co rychlej powrócić do swej celi. Współbracia moi w tem czasie rozpalali już ogień, w czem dopomagał im zresztą porywisty wiatr i on to w pewnej chwili porwał i uniósł w górę parę kart papieru, z których jedna szczęśliwie upadła u mych stóp. Przydeptałem ją nie mieszkając sandałem, po czem upewniwszy się, że nikt nie widzi, ostrożnie podniosłem i wsunąłem w rękaw habitu.
W celi mej nie było ni świecy, ni ogarka, więc odczekać musiałem aż do czasu, gdy miesiąc stanął już wysoko na niebie, a snop srebrnego światła oparł się o moją pryczę. Wtedy to począłem czytać manuskrypt, skreślony nader starannie, zapewne wprawną w kaligrafii ręką jakiego średniowiecznego mnicha. Stylem z początku przypominał Actus Apostolorum, atoli im dalej brnąłem przez łacinę, tem większe ogarniało mnie zdumienie. Nie mając pióra, ani też inkaustu, postanowiłem zaraz następnego dnia przełożyć dla Was owe wersy, same będące zapewne translacją z greki. Niestety, powróciwszy po Jutrzni, manuskryptu już nie nalazłem – musi jednak spostrzegł ktoś, jak go chowam, przyszedł do celi pod moją absencją, odszukał, zabrał i ani chybi w ogień cisnął. Rebus sic stantibus, nie mogąc przytoczyć wiernego tłumaczenia, opowiadam Wam całą historię własnemi słowami.
Było późne piątkowe popołudnie. Słońce stało nisko nad horyzontem zwiastując rychłe nadejście szabatu, a ulice Jeruszalaim były już niemal całkiem puste, rzecz jasna jeśli nie brać pod uwagę nielicznych cudzoziemców, głównie Greków i Fenicjan, a także przedajnych niewiast, które naleźć można było zwłaszcza w pobliżu Twierdzy Antoniusza.
Po przeciwnej stronie wzgórza świątynnego, w pobliżu murów błąkał się bez celu młody, brodaty mężczyzna słusznej postury, odziany w szary, wełniany płaszcz. Co raz przystawał, niekiedy zawracał, jakoby nie mógł zdecydować, kędy pójść. W końcu skierował kroki ku pobliskiej bramie i opuścił miasto minąwszy celników, tudzież niewielką grupkę rzymskich żołnierzy. W dolinie Cedronu zastał go zmierzch, atoli miesiąc w pełni oświetlał mu dalszą drogę aż do ogrodu Gat Szemanim, położonego u podnóży Góry Oliwnej.
– Szymonie! – odwrócił się posłyszawszy swe imię – A zatem i ty przybyłeś w to miejsce?
Na kamienistej ścieżce stał Jan, brat Jakuba, najmłodszy z nich wszytkich.
– Och Janie! Modliliśmy się tu ledwie wczora, a teraz...
– Byłem z Niem aż do końca – począł mówić Jan, jakoby nie słuchając słów piotrowych – gdy konał zatrzęsła się ziemia... Józef z Arymatei uprosił Prefekta, by ciała nie rzucono psom, lecz pozwolono złożyć do grobu. Józef kazał ongi wykuć go dla siebie... Musiał sporo zapłacić... Teraz spoczywa tam Rabi... Nikodem dopomógł namaścić zwłoki i owinąć w płótno... To dobry człowiek... Czemu, Szymonie, nie poszedłeś wraz ze mną na Golgotę?
– Czyż nie pojmujesz, Janie?! Nie pamiętasz, jako rzekł w czas wieczerzy, iż się go wyprę? A skoro mówił, że jeden z nas go zdradzi, pytaliśmy siebie wzajem, kto i kiedy miałby odejść, czyż nie tak było? Widzisz? Nikt nie odszedł! To jam go zdradził! Zaprzeczałem, unosiłem się gniewem, a potem ze strachu zaparłem się go po trzykroć przeszłej nocy! Ze strachu, by nie umrzeć tak samo jak On. Jestem tchórzem! Jak mógłbym spojrzeć Mu w oczy, gdy wisiał na krzyżu?
– To ty nic nie pojmujesz, Szymonie – głos dobiegł zza grubego pnia oliwki nieopodal.
– Judasz?! – wykrzyknął Jan – Śledzili cię wczora, przyszli tu za tobą!
Mężczyzna podniósł się ciężko z ziemi i podszedł bliżej.
– Nie śledzili mnie, Janie – rzekł – byli wraz ze mną. A ciebie, Szymonie, On nazwał skałą, nie ty zdradziłeś. Dobądź teraz miecz, którem wczora chciałeś Go bronić i przebij mnie. Zasłużyłem, nie stawię oporu.
Obaj uczniowie trwali bez ruchu, jakoby nie mogąc uwierzyć w to, co posłyszeli.
– Ale czemu? Czemuś to uczynił? – wyszeptał w końcu Jan.
– Niech będzie, że dla pieniędzy – westchnął ciężko Judasz.
– Ile? Ile ci zapłacili? – spytał stłumionem głosem Piotr.
– Trzydzieści denarów.
– I dla garści rzymskiego srebra wydałeś Nauczyciela?
– Dla srebra i dlatego, że dobrze jest być z temi, którzy mają władzę, z Kajfaszem, z Rzymem – Judasz oparł się ciężko o drzewo – a niedobrze z buntownikami, takiemi jak wy, jak On.
– Nie jesteśmy zelotami, przyjacielu – rzekł Jan.
– Za to ja byłem ongi zelotą, alem ich zdradził dla was, a teraz zdradziłem waszego Rabina i was dla arcykapłanów. Nie nazywaj mnie przyjacielem. Jestem zdrajcą.
– Zabiłeś Go, wszytko zniszczyłeś, odebrałeś nam to, co najcenniejsze... – począł mówić Piotr sięgając po sztylet ukryty pod płaszczem, lecz Jan powstrzymał jego ramię.
– Skoro powiadasz, Judaszu, że dobrze jest być z temi, którzy mają władzę, czemu jesteś tutaj? – spytał – Czemu samotnie spędzasz czas za murami, tu pośród oliwek, miast świętować seder wraz ze sługami arcykapłanów?
Chwilę trwało milczenie, po czem Judasz rzekł bardzo cicho:
– Zdawało mi się jeno, iż dobrze jest być z niemi...
Według Ewangelii Mateuszowej tego wieczora Judasz już nie żył, atoli, jako sami widzicie, odczytany przeze mnie manuskrypt, choć na pozór podobnie, to jednak wcale odmiennie rzecz całą przedstawia. Dopiero bowiem następnego dnia po szabacie miał udać się Judasz do Kajfasza i cisnąć mu pod nogi mieszek ze srebrnikami. Ten zaś dowiedziawszy się właśnie o pustem grobie, wpadł w tem większy gniew i wraz kazał pojmać i obwiesić apostoła.
Byłbyż więc Judasz pierwszem męczennikiem? Miałżeby się nawrócić i zostać zbawionem w sam dzień Zmartwychwstania, by wszytkim zdrajcom, których zaślepił splendor władzy i żądza złota wskazywać oto drogę nawrócenia? Zda się, trudno dać wiarę, lecz przecie, czem inszem miałoby być Zbawienie?
O tem to właśnie rozmyśla teraz spoglądając z okna swej celi na rozwiewany wiatrem popiół ze spalonych ksiąg