Błazen Nadworny - Ad maiorem Dei gloriam

Spisano dnia 24 marca A.D. 2019

Ad maiorem Dei gloriam


     Opuściwszy majątek kuzynostwa Orgonowskich, po długiej podróży dotarłem koniec końców do klasztoru Congregatio Sanctissimi Redemptoris, w którem to wyznaczono mi pokutę za mój nieobyczajny żart, deprawujący dziatwę w osobie Infanta.

     Przyznam, że nazwa zgromadzenia, niewiele mi mówiła. Dowiedziałem się tego jedynie, iż zakon założon w Italii jakie pół wieku temu, wcale niedawno sprowadzono do naszego kraju, zasię mnisi zwykli nazywać samych siebie redemptorystami. Jadąc, czy to ścieżkami przez lasy bezlistne jeszcze, czy to gościńcem wiodącem śród pól i łąk, nie przestawałem rozmyślać nad tem, jakąż to regułę wyznaczył swem współbraciom święty Alfons Liguori. Czyliż bliższa jest ona franciszkańskiej, żebraczej prostocie, czy też może bardziej przypomina wyniosłe cokolwiek obyczaje ojców z Ordo Praedicatorum? Albo też – uchowaj Boże – nakazuje pustelniczy tryb życia, jaki wieść zwykli kameduli... Z kolei u wspomnianych dominikanów, albo też benedyktynów nalazłbym pewno wielce ciekawe księgi, skoro jeno za karę nakazano by mi porządkować librarię...

     Wracając jednakoż ad rem, zapadł już zmrok, gdy zakołatałem w bramę. Brat furtian wziął ode mnie list opatrzon królewską pieczęcią i zniknął gdzieś na dobrą godzinę. Noc była nader chłodna, niebo przejrzyste, a miesiąc w pełni rozświetlał równinę nieziemskiem, srebrnem blaskiem, przydając potęgi i tak przecie ogromnej bryle klasztoru. Przemarzłem do kości, nim wreszcie wpuszczono mnie do środka, odziano w czarny habit, przewiązano szerokiem pasem i przywieszono doń długi różaniec. Udałem się następnie do wyznaczonej mi, niewielkiej celi, gdzie utrudzony srodze ległem od razu na drewnianej pryczy. Długom jednak nie był w stanie usnąć, albowiem głód i chłód dokuczały mi niemiłosiernie – owijałem się na wszelakie sposoby kusem, wełnianem kocem, atoli bez szczególnego rezultatu. Nareszcie zmęczenie wzięło jednak górę i zapadłem w sen.

     Szarem świtem obudził mnie dzwon wzywający do kaplicy na poranną część liturgii godzin, po odprawieniu której szczęśliwie udaliśmy się wszyscy do obszernego refektarza. Przyznam, że z zazdrością spoglądałem na wędliny i sery, jakiemi zastawiono stół – mnie, jako pokutnikowi, wolno było pożywać jedynie chleb. Siedzący naprzeciw mnie mnich, widząc jako poszczę, mrugnął do mnie porozumiewawczo, a skoro wstaliśmy od posiłku, spytał:

     – Jako cię zowią, bracie?

     – Tadeusz – odparłem wymyślając to na poczekaniu, albowiem surowo zakazano mi przyznawać się tu do mego stanu, tudzież nazwiska.

     – Piękne imię, bracie Tadeuszu... – rozmarzył się na chwilę – oby przysłużyło ci się dobrze w zdobyciu kościelnych dostojności...

     Jako żywo, odgadnąć nie mogłem, co też miał na myśli.

     – A za cóż to czynisz pokutę? – indagował mnie dalej.

     – Za słowa wielce nieobyczajne, którem wobec dziatwy nieopatrznie wyrzekł – westchnąłem wspominając ów niefortunny żart, opowiedziany Miłościwemu Panu.

     – Zaiste, wielki to grzech, bracie, boć uczynion z własnej i nieprzymuszonej woli, lecz miej nadzieję, że Bóg wybaczy ci, jako i mnie wybaczył, albowiem wielkie jest miłosierdzie Jego.

     – A cóżeś ty uczynił? – zaciekawiłem się.

     – Ach, dałem się zwieść szatanowi – wyszeptał – co pod postacią białogłowy do grzechu mnie przywiódł.

     – Pojmuję...

     – Spójrz sam na ów konterfekt – ciągnął dalej dobywając z połów habita zmiętą kartę papieru – spójrz i przyznaj, jakże niełatwo było oprzeć się złemu duchowi.

     Na karcie widniała, nakreślona węglem wcale sprawną ręką, uśmiechnięta twarzyczka małej dziewczynki.

     – Wszakże to dziecię jeszcze! – zawołałem, lecz on zaraz położył palec na ustach.

     – Przez to i grzech lżejszy – uśmiechnął się – albowiem psoty, za sprawą których mnie tu na pokutę zesłano, więcej są niewinnemi. Pomyśl bracie, gdyby szatan w dojrzałą niewiastę się przyoblekł, doświadczoną, obznajomioną w ars amandi, tedy jej wyuzdaniem do wcale znaczniejszego upadku by mnie doprowadził. De profundis chyba przyszłoby mi wzywać Imienia Pana. Albo gdybyż obrał wiekową matronę o piersiach mało już jędrnych i ciele zwiotczałem, czyn mój lubieżny byłby zaiste contra naturam popełnion...

     – Cóż z dziecięciem onem? – spytałem przerywając ten teologiczny wywód.

     – Multum ich było w rzeczy samej – odparł – demon prześladując mnie coraz to inszą powłokę znajdował, jednakoż Ekscelencja w roztropności swojej nad każdem jednem dziecięciem egzorcyzmy odprawić nakazał, iżby moce piekielne precz ode mnie przegnać.

     – I przegnał?

     – Trzeba mieć nadzieję – złożywszy dłonie spojrzał ku górze – ja już od pięciu niedziel w tem klasztorze przebywam, atoli przyobiecano mi, iże po Świętach Zmartwychwstania jakie insze probostwo zasiędę, a to gdzie daleko, iżby mnie diabeł łacno nie odnalazł.

     Wiodąc naszą dysputę szliśmy mimowolnie krużgankiem ku kapitularzowi, a skoro znaleźliśmy się tuż przy niem – sali zaiste potężnych rozmiarów – przez okno dojrzałem w środku karetę, całą kapiącą ode złota, taką, jakiej nie powstydziłby się ni Infant, ni sam Książę Regent nawet.

     – Wszelki duch! – zakrzyknąłem – A cóż to?

     – Przecie widzisz, bracie – odparł jakby zaskoczon mem pytaniem – powóz Przeora. Przeor po prawdzie mało kiedy w podróż się udaje, lecz owo cudo, stojąc w kapitularzu zawżdy oko jego cieszy, kole zaś tych, co mu źle życzą. Przyznasz, że piękne.

     – Zaiste... A skąd...? Skąd Zakon bierze na takowe zbytki? – nie mogłem się oprzeć pytaniu.

     – I mnie to zaciekawiło, skorom tu przybył – odrzekł – wyjawię ci zatem, bracie Tadeuszu, iże mnisi tutejsi nader biegli są w sztuce kwestowania i poświęcają się jej bez reszty. Lecz przecie nie zbytek to, boć wszytko na chwałę Pana, ad maiorem Dei gloriam.

     To rzekłszy przeżegnał się i oddalił do swych zwykłych zajęć, a więc wraz z innemi zakonnikami opuścił klasztorne mury, by przez cały Boży dzień wspomagać ich w kweście. Ja zaś raz jeszcze spojrzałem na karetę stojącą w kapitularzu, pragnąc nacieszyć cokolwiek oczy jej widokiem. Lecz apage, Satanas! Przecie nie dla mej próżności ją tam postawiono, jeno ad maiorem Dei gloriam! Odwrócił więc czem prędzej wzrok i pokornie udał się na modlitwę, prosić za brata swego, by znów podstępnie nie zwiódł go w dziecię jakie wcielony demon


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.