Złapał Kozak Tatarzyna
Najjaśniejszy Pan, w wojażach zagranicznych będąc, rzadko kiedy z jakiem inszem monarchą się spotka – już to, bo mu czasu zbraknie, już to, bo całkiem odmienny plan sobie ułoży. Aleć też nie dziwota – wszak wiek każden ma swoje prawa. Dziecięciu prędzej igrce i swawole w głowie, niźli dworska etykieta. Przez to i do nas nieczęsto król jaki, albo cesarz zawita, choć akuratnie za dni parę zjechać ma siła cudzoziemskich posłów. Po co? Dalibóg nie wiem, lecz trapię się, a przecie nie ja jeden, iże przez oblegającą Zamek armię kaleków przedrzeć się nijak rady nie dadzą.
– Ucztę szykować by trzeba, choć pewno gości na niej zbraknie – rzekł do mnie na ten przykład Pan Podstoli, kiedym nie dalej jak wczora napotkał go na dziedzińcu – oblężeniu końca nie widać...
– Strach myśleć, co będzie dalej – odparłem.
– Prawda – przytaknął – każden wroga się lęka, a niektórem lęk ów nawet rozum miesza. By daleko nie szukać, kuchcik jeden zabarykadował się dziś rano w śpiżarni, krzycząc w niebogłosy, że jego głodem nie wezmą. Dźwierza trzeba było wyważać.
– I co?
– Szczęśliwie wyjeść niczego nie zdążył. Wyciągnięto kuchtę za barchatki i wtrącono do lochu. Przyjdzie teraz kogo inszego do pomocy przy warzeniu straw naleźć.
Nie sama jednakoż służba ode zmysłów odchodzi. Pan Marszałek nakazał krużganki wedle swych komnat zagrodzić i halabardników z każdej strony postawić, by go strzegli w dzień i w nocy. Polecił też na dziatwę wszelaką szczególne mieć baczenie, bo przecie z taką nigdy nic nie wiadomo...
– Sądzisz waść, że to nadmiar ostrożności? – spytał Pan Woźniczy spoglądając na mnie podejrzliwie.
– Skądże znowu! – odparłem – Ani mi to przez myśl przeszło.
– Książę Regent pewno by już dawno rzecz całą zakończył, ale nieszczęśliwie niemocą złożon w gorączce leży, a tu każden ma inszy koncept – ściszył głos – każden ku sobie ciągnie, byle więcej dukatów... Wiadomo, kota nie ma, myszy harcują...
– Cóż acan chcesz przez to powiedzieć?
– Nie, nic... Pan Marszałek nakazał wojsko sprowadzić i oblegających pierścieniem otoczyć.
– Oblężenie oblężenia?! A to ci heca! Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma! I co, głodem się ich weźmie?
– Głodem, nie głodem... – ozwał się Pan Miecznik, któren właśnie przechodził mimo i przystanął posłyszawszy naszą pogawędkę – Byle do kanikuły, wyjedziem do letniej rezydencji, a oni znudzą się i sami odejdą, ot co!
– Ale jakiem to sposobem wyjedziem? – spytałem zaskoczony – Wszak nawet mysz się nie prześliźnie!
– Co waść tam możesz wiedzieć... – machnął ręką – Zamek z klasztorem przy rzece tunel łączy, a klasztor już za drugiem pierścieniem. Uciekniem pod osłoną nocy.
– Ach tak!
– I tąże samą drogą wprowadzi się cudzoziemskich posłów, skoro waszmościowie ciekawi.
– Zaiste chytrze obmyślone! – ucieszył się Pan Woźniczy – Chocia... Może by im tak opaski na oczy założyć, iżby drogi nie spamiętali?
– No i iżby oblegających nie obaczyli, bo wstyd... – dodałem.
– Wstyd?! – obruszył się marszcząc brwi – Wszak to nasz kraj i czynim to, co się nam podoba! Wstydzić się czego nie ma i wara komu do tego!
Zaś rzekłszy to, oddalił się w swoją stronę, a wraz z niem Pan Woźniczy. Ja temczasem przystąpiłem do pertraktacyj z halabardnikami Pana Marszałka, probując uprosić ich, iżby mnie przepuścili, atoli widząc, że nic z tego, po chwili dałem pokój i zawróciwszy, okrężną drogą poszedłem do mej komnaty. Złapał Kozak... Kto tu jednak na koniec okaże się Kozakiem, a kto Tatarzynem? – nad tem właśnie przez całą drogę rozmyślał i nadal jeszcze rozmyśla