Zapomniany fragment Ewangelii
Nie mieliście już ode mnie wieści czas jaki, atoli skoro kto z Was pomyślał, iżem znów w celi więziennej owe dwie niedziele przepędził, w błędzie jest. W rzeczy samej nie więzienna bowiem, jeno klasztorna cela była mi w te dni domem, a to z powodu boleści, jaka mnie dotknęła. Być może ode chłodu na gorączkę zapadłem, być może dla jakiej inszej przyczyny, lecz koniec końców, rady bym nijak nie dał wraz z towarzyszami memi w dalszą drogę za Miłościwem Panem ruszyć. Ostałem więc w klasztorze, by do Infanta dołączyć, skoro ze swej wojaży powracać będzie, a kiedym już cokolwiek wydobrzał, postanowiłem – co odgadnąć łatwo – obaczyć tutejszą librarię.
Jak na Zakon Świętego Benedykta przystało, w wielkiej, na barokową modłę urządzonej sali zgromadzono setki, a może i tysiące w skórę oprawnych filozoficznych i teologicznych traktatów. Ja jednakoż, nie zważając szczególnie na owe uczone dzieła, odnalazłem pośród nich całkiem przypadkiem pewien niepozorny, lecz arcyciekawy, choć nad wyraz zniszczony manuskrypt. Skąd się tu wziął, jako żywo nie wiem – może go kto przywiózł z Ziemi Świętej w czas jakiej wyprawy krzyżowej? Dociec zaiste trudno, pewnem jest jeno to, że go tu nie studiowano, albowiem o jego istnieniu nikt nie miał pojęcia. Już pierwsze słowa zdają się natomiast wskazywać, iż wyszedł on spod ręki nie kogo innego, jeno samego Świętego Łukasza Ewangelisty. Uważnie przeczytałem więc cały ów tekst, z wielkiem trudem odcyfrowując co poniektóre słowa, a potem, zafascynowany znaleziskiem, postanowiłem przełożyć go dla Was z greki i przytoczyć jak następuje.
Muszę przyznać Ci rację, Dostojny Teofilu, iże w pismach moich nie dość objaśniłem przyczynę, dla której Pana Naszego na śmierć skazano. Chcąc zatem błąd swój naprawić, postanowiłem rzecz całą zbadać bardziej dogłębnie i tak odnalazłem pewnego człowieka, któren to za młodu służył był w domu Arcykapłana, zasię w owe dni przypadkiem stał się tam świadkiem ważnego spotkania. Twierdzi, iż posłano go po wino, a skoro je przyniósł, powodowany ciekawością, miast oddalić się do swej izby, stanął w niszy przy schodach, gdzie nie dostrzeżony przez nikogo, mógł każde słowo posłyszeć głośno i wyraźnie. Oto więc, jak wedle niego przebiegła rozmowa:
– A zatem Józefie – rzekł Annasz, syn Setiego – najlepiej byłoby oskarżyć tego człeka o co błahego i przegnać precz z Jeruszalaim. Mogłoby to być choćby zaśmiecanie miasta – skoro w dzień po szabacie minął bramę, tłum począł rzucać mu pod nogi gałęzie palm. Można by mu równie dobrze zarzucić prowokowanie zbiegowisk, albo też wszczynanie awantur, gdyż na dziedzińcu Świątyni przewrócił pono kram jakiego kupca.
– O coś błahego? – zdziwił się Kajfasz – A to czemu?
– Tak jest znacznie zręczniej, niźli zarzucić mu wprost, iże chce odebrać nam władzę – odparł Annasz.
– Nie wiem, czy to wystarczy, mój drogi teściu, sprawy zaszły już za daleko. Niby to zwykły rabin z Galilei, jednakoż jest z nim wielu. Mógłby powrócić z jeszcze większem tłumem. Najlepiej byłoby nająć kogo, by skrycie poderżnął mu gardło sztyletem.
– Odradzam – rzekł spokojnie Annasz – tem sposobem uczynisz zeń męczennika, podburzysz lud, wywołasz zamieszki. Któż mianował cię arcykapłanem?
– Wszak wiesz, Waleriusz Gratus.
– Rzymski prefekt. A teraz inny prefekt, Poncjusz Pilatus najpewniej zechce cię złożyć z urzędu. Czyż po to oddałem ci rękę mej córki? W Rzymie nie lubią rozruchów, cenią sobie spokój i podatki. Lecz... może masz rację, że sprawy zaszły za daleko... Gdyby więc – zawahał się – urządzić proces i w majestacie prawa skazać go na śmierć...
– Lecz przecie tego Sanhedrynowi czynić nie wolno! – obruszył się Kajfasz.
– Gdyby – ciągnął dalej Annasz – wydać go Rzymianom? Niby zarzucić mu zwykłe bluźnierstwa, lecz tak misternie poprowadzić sprawę, by Prefekt badając go, sam przyszedł do przekonania, iż nauczaniem swem zagraża Cezarowi?
– Proces przyciągnie tłumy – zastanowił się Kajfasz – oskarżą nas o zdradę, powiedzą, iż przed Rzymem padamy na kolana...
– Lud jest ciemny, mój zięciu, kupi co zechcesz mu przedać. Nawet i to, że właśnie powstajemy z kolan. Za parę sztuk złota najmie się krzykaczy, a tłuszcza wraz wołać będzie to, co i oni. Trzeba rzecz całą tak przygotować, by nic nie wymknęło się nam spod kontroli. Jedno, czem się trapię, to jak ująć owego Jeszuę z Nasrat. Jak to uczynić bez wrzawy, walki, bez rozlewu krwi? Zawżdy otaczają go ludzie.
Na chwilę zapadło milczenie, po czem ozwał się Kajfasz:
– Parę dni temu przywiedziono tu pewnego człowieka imieniem Juda. Chciał ze mną mówić. Jest jego uczniem, lecz nie pochodzi, jak inni, z Galilei. Urodził się w mieście Keriot, więc zwą go Iskariotą. Za trzydzieści denarów gotów jest wydać swojego rabina. Obiecał pocałunkiem wskazać go mem sługom której nocy, gdy w gaju oliwnem samotnie uda się na modlitwę.
– Cena nie jest wygórowana, Józefie. Czy to nie zasadzka?
– Kazałem wywiedzieć się o tem człeku w jego mieście. Tu nikt tych spraw nie zna, lecz tam mówią, iż to łajdak jakich mało. Gdy ludzie skrywali buntowników, brał od nich pieniądze za to, że nie doniesie Rzymianom.
– To dobrze – rzekł Annasz – takich właśnie nam trzeba. Są zawżdy niezbędni sprawującem władzę, zaś ty i ja...
W tem miejscu niestety urywa się manuskrypt – zwój papirusu jest wyraźnie nadpalony – znać, że dalsza jego część nie ocalała ongi z pożogi. Zapewne szkoda, iż go zapomniano i że nie stał się on częścią Ewangelii, chocia z drugiej strony, czy wnosi wiele nowego? Kapłani, co miast religii czynią politykę? Zdrada sprawujących władzę? Lud ciemny i głupi? Na koniec władza, której tak bardzo potrzeba łajdaków oraz łajdacy, co zawżdy garnąć się będą do władzy? Cóż, na dobrą sprawę, nie ma tu nic, o czem nie wiedziałby już wcześniej