Verbum nobile
– A zatem zapraszam na poczęstunek – Przeor wskazał dłonią drzwi refektarza – skromny, aleć i przecie w Wielkiem Poście ucztować nie za bardzo wypada.
Zasiedliśmy za stołem, panowie Piwniczny, Śpiżarny, Woźniczy i ja, a wraz z nami Przeor, Ekonom i Penitencjarz. Luty mróz nieźle dawał się w tych dniach we znaki, więc i w wielkiej sali panował ziąb, a para z ust unosiła się aże pod gotyckie, kamienne sklepienia. Odziani w wełniste habity braciszkowie, którzy nam usługiwali, zakrzątnęli się jednak i wraz przynieśli grzanego piwa z korzeniami, zasię na przekąskę – pieczone przepiórki w tymianku i kuropatwy z szałwią i śliwkami. Przeor zmówił modlitwę i pobłogosławił dary, po czem rzekł do nas:
– Rad jestem widzieć waszmościów w naszych klasztornych murach, atoli smuci mnie cokolwiek fakt, iże wraz z wami nie zawitał w nie Pan Podkanclerzy Głowinowicz.
– Tak – wtrącił Penitencjarz – człek to wielce prawy, a wiodąc świątobliwy żywot, sine indulgentia już pewnie po trzykroć zasłużył na wieczne zbawienie.
– Niestety – odparł Pan Woźniczy grzejąc sobie dłonie nad świecą – wsiadł on do karety wraz z Panem Żebrowiczem, Instygatorem Wielkiem Koronnem, ten zaś konfederatów po lasach się lękając, dłuższą niźli my drogę obrać postanowił.
– Racja to, prudenter agit – powiedział Przeor – skoro szlachta co rusz gdzie popadnie rokosz wznieca, ostrożności nigdy dosyć. Mówcie jednak waszmościowie, jako się też miewa Pan Podkanclerzy?
– Nie chciałbym cię zasmucać, wielebny ojcze – odparł Pan Śpiżarny – atoli Bogiem a prawdą, nie najlepiej. Schudł coś nam ostatnio, sczerniał, choć dziwnie przy tem wyszlachetniał.
– Dobry Boże! – strapił się Penitencjarz – Morbus jakowyś to być musi, przypadłość ciała, boć nie duszy przecie! Skoro się in periculo mortis znalazł, unctio infirmorum niezbędną tu jest, namaszczenia co rychlej udzielić mu trzeba!
– Powód jest wcale inszy i sacramentum nic tu nie pomoże – Pan Piwniczny odstawił kufel i otarł wąsy rękawem kontusza – cierpi ci on niedostatek, nie dojada, głodny chodzi, a i nie dosypia przy tem, boć nawał pracy dzień w dzień ma srogi.
– Jakże to? – zdziwił się Ekonom – Czyliż Najjaśniejszy Pan skąpi grosza swojem urzędnikom? A może skarb królewski pustkami świeci?
– Ani trochę – zaprzeczył Pan Woźniczy – prędzej taka rzeczy przyczyna, iże szlachta nader krzywo patrzy, skoro kto na Dworze godziwą zapłatę za służbę swoję otrzymuje.
Temczasem na stół wjechał żur, tłusty, smakowity, z kiełbasą i jajami. Posilaliśmy się dłuższą chwilę w milczeniu, przegryzając ciepłem jeszcze pieczywem, po czem ozwał się Przeor:
– Toć i waćpanom się nie przelewa. Bardziej pro bono, niźli dla próżnego zysku czynicie swe powinności. Tem większa będzie wasza nagroda w niebie, to prawda, atoli czyż się godzi, iżby na tem łez padole chleba powszedniego zbraknąć wam miało?
– Jam do narzekania mało skory – odparłem odkładając łyżkę – za to, iże tego, albo owego prześmiewam, wikt i opierunek mam, a bywa, że i parę dukatów mi skapnie.
– Podobnież ja głodu nie cierpię – przytaknął Pan Śpiżarny – atoli i mnie Pan Głowinowicz się skarżył, verbum nobile, najświętsze słowo honoru dając, iż mu na utrzymanie nijak nie starcza.
– Pono wiosek parę u Żydów zastawić musiał – westchnął Pan Piwniczny – nie masz sprawiedliwości...
Dwóch braciszków zebrało ze stoła puste już kufle i miski, trzeci wniósł pieczone prosię z jabłkiem w pysku, a potem jeszcze udziec jagnięcy i sarni comber w miodzie, dwóch innych zaś porozlewało wina w stojące przed nami, cynowe kubki.
– In vino veritas! Zdrowie waszmościów! – wzniósł toast Przeor – Hołdując prawdzie wypijmy na chwałę Pana i takoż zdrowia życzmy Podkanclerzemu!
– Ad multos annos! – zakrzyknęliśmy zgodnem chórem.
– In saecula saeculorum – dodał Penitencjarz.
– Przedni węgrzyn! – ucieszył się Pan Piwniczny łyknąwszy trunku – Niczego sobie!
– Właśnie przywieźli nam dwa tuziny beczek – objaśnił Ekonom – i jeszcze gratis przyrzucili dwie beczki mszalnego.
– Wracając jednak ad rem – ozwałem się sięgając po pieczyste – jest przecie nadzieja, iże Pan Głowinowicz nie będzie już musiał honorem zaręczać o swojem ubóstwie.
– Zaiste? – zainteresował się Przeor.
– W rzeczy samej – rzekłem – Pan Kanclerz zechciał był właśnie przyznać sobie i swojem ministrom po siedm tysięcy florenów z królewskiej kasy w nagrodę za gorliwą służbę.
– Cóż... – zastanowił się Pan Śpiżarny – Suma to może nieznaczna, lecz ode śmierci głodowej jak nic szlachcica ocali.
– Deo gratias! Dziękować trzeba Panu, takoż i Królowi! – przeżegnał się Penitencjarz – Chocia każdemu z nas za niebem tęskno, żal by przecie było, gdyby człek równie świątobliwy miał nas przedwcześnie opuścić.
– Amen! – przytaknął Przeor.
Wieczerzaliśmy jeszcze czas jaki zabawiając się rozmową, a przy tem racząc trójniakiem i łakociami i co rusz wołając sursum corda, zasię echo niosło nasze okrzyki po wielkiem, pustem refektarzu. Tak... Skoro dobry Bóg zechciał ocalić Pana Głowinowicza, musi być jeszcze sprawiedliwość na tem świecie. Daje Wam na to swe słowo honoru, verbum nobile