Błazen Nadworny - Upita się pali

Spisano dnia 3 czerwca A.D. 2018

Upita się pali


     – Zdrowie Króla Jegomości! – zawołał Kasztelan wznosząc kielich w górę.

     – Zdrowie! – odpowiedziały mu gromkie głosy.

     – Zdrowie Pana Kanclerza, co nie uległ chromym! – krzyknął Miecznik – I Pana Marszałka, co fortel takowy obmyślił, by wziąć ich głodem!

     – Zdrowie!

     – Zdrowie... – skrzywił się lekko siedzący tuż obok mnie Pan Longinus Podbipięta – Ja bym się tak nie cackał, jeno ich raz dwa, panie dzieju i tego..., aleć Księżna Rafaela...

     – Cóż, wiadomo, białogłowy... – westchnął Pan Piwniczny.

     – Siła jadła poszło, by ich wykarmić, póki się Pan Marszałek nie zmitygował – dodał Pan Śpiżarny – teraz rachmistrze liczą, ile florenów trzeba było na to wydać. Lada dzień pośle się im rachunek. Zapłacą kontrybucję.

     – Aleć koniec końców victoria po naszej jest stronie – skwitował Pan Śpiżarny – rozprawilim się z kalekami, jak rządzącem przystało.

     Ucztowaliśmy w jednem z zamków królewskich, położonem malowniczo na skalistem wzgórzu, a zatrzymaliśmy się w niem wraz z całem Dworem w drodze do letniej rezydencji Infanta. W południe urządził Kasztelan na cześć Najjaśniejszego Pana turniej rycerski na dolnem dziedzińcu – zaiste przednie widowisko. Skoro zaś poczęło zmierzchać, zasiedliśmy, jako się rzekło, do stołów zastawionych suto, uginających się pod mięsiwem, które popijać nam przyszło grzecznem węgrzynem z kasztelańskich piwnic. W zwisających u gotyckiego sklepienia żelaznych żyrandolach płonęły dziesiątki świec, rozświetlając wielką salę, a w ich migotliwem poblasku zdawały się ożywać myśliwskie trofea Pana Łowczego, których pełno było na każdej ze ścian: poroża saren i jeleni, wypchane zające i kuropatwy, głowy dzików z wielkiemi szablami, a tu i owdzie nawet niedźwiedzi groźnie szczerzących zębiska.

     Za oknami już dawno zapadł zmrok i zgasły ostatnie zorze wieczoru, jednakowoż teraz na wschodniem niebie, gdzieś ponad lasem, pojawiła się krwawa łuna. Nie ja jeden ją dojrzałem.

     – Cóż, u licha?! – Pan Piwniczny podniósł się z ławy i podszedł do okiennego wykusza – Ani chybi pożoga...

     Niemal w tejże samej chwili rozwarły się dźwierza komnaty i stanął w nich całen zdyszany, niemłody już, wąsaty szlachcic z wysoko podgoloną głową i w cokolwiek wyświechtanem kontuszu.

     – Co tam, Soroka? – Spytał Kasztelan powstając z miejsca.

     – Upita się pali, biją się!

     – Jezus Maryja! – zakrzyknęła Panna Oleńka, nowa faworyta Infanta.

     – Nie bój się, waćpanna... Kto się bije? – spytał Król.

     – Młodzież z mieszczanami, Najjaśniejszy Panie – odparł Soroka kłaniając się niemal do ziemi – w rynku pożar, a ja co koń wyskoczy, bez tchu...

     – O co poszło? – spytał Kasztelan.

     – Jako żywo, o turniej...

     – O turniej?!

     – Ano o turniej, Wasza Miłość, bo skoro na koniec imć Pan Świszczygnat z Bźdźwiągwi kopią swoją tarczę Pana Trzeszczypała ze Świrowa na dwoje rozłupał, po czem z konia go zrzuciwszy w błocie całego utytłał, młódź szlachecka ze świrowskiego powiatu zdzierżyć takiego widoku nijak nie mogąc, poczęła swawolić po okolicy tłukąc kogo popadnie, świnie zarzynając, bydło przepędzając z obór i, za przeproszeniem, chędożąc chamskie dziewki ile wlezie. A jak wparadowali z pochodniami do Upity, łyki poczęły się bronić...

     – Czyż nie czas już najwyższy, by Pan Kanclerz wziął się za takowych rozbójników? – rzekłem po cichu do mych kompanów – By Pan Podkanclerzy Czyścic posłał na nich hajduków? By Pan Miecznik...

     Ale jakoby w odpowiedzi na me wątpliwości ozwał się Mistrz Mateusz z Moraw:

     – Wznosili jakie okrzyki? – spytał.

     – A jakże, Wasza Miłość, wołali: Za Ojczyznę!, Bij, kto w Boga wierzy! i jeszcze Vivat Książę Regent! – odparł Soroka.

     – To się im chwali – wtrącił Miecznik.

     – Mówisz więc waść, iże mieszczanie napadli na onych patriotów? – spytał Pan Czyścic – Toż to raptus, gardłowa sprawa, gwałt, jako żywo!

     – Aleć pożar... – jęknął Soroka całkiem już zbity z pantałyku.

     – Wielkie mi mecyje – rzekł Mistrz Mateusz – zapalili pewno ze dwa domy, iżby sobie poświecić, ot co!

     – Młodość ma swoje prawa, musi się wyszumieć – dodał Pan Podkanclerzy Głowinowicz robiąc przy tem cierpiętniczą minę.

     – Otóż właśnie, młodość – ciągnął Mistrz Mateusz – cóż można jej zarzucić, skoro pro publico bono występując Boga i Ojczyznę ma na ustach? Zawżdy się jednakoż najdą łajdacy, co tego ścierpieć nie będą mogli. Cóż z takiemi uczynić należy?

     – Onych łyków z Upity za injurie takowe przed trybunał stawim, z torbami puścim, do lochu wtrącim, na chłostę, albo i na gardło skażem – zacietrzewił się zaciskając pięści Pan Żebrowicz, Instygator Wielki Koronny – łatwo się z tego nie wywiną! Najdziem powolnych sędziów, już moja w tem głowa!

     – Słusznie prawi – mruknął Pan Podbipięta – zawżdy powiadałem: słabych zdeptać, silnych na swoją stronę przeciągnąć.

     Rankiem, wyruszywszy w drogę, minęliśmy zgliszcza miasteczka. Trochę go szkoda, bo wcale było niebrzydkie, lecz zawszeć pożytek z pogorzeliska taki, że przestrogą teraz  się stanie dla inszych, iżby w drogę nie wchodzić prawdziwem patriotom. Podobnież z dala od nich trzymać się zamierza


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.