Spisano dnia 18 lutego A.D. 2018

Order Narodowej Chwały


     Szczęście to, czyli też nieszczęście, albo może szczęście w nieszczęściu – zaiste trudno orzec. Choć chyba jednak szczęście, boć przecie de novo blisko dwie niedziele w lochu przepędziwszy, przez co też pisać do Was nie mogłem, nie dość, żem na wolność koniec końców wyszedł, tom jeszcze i order z rąk Najjaśniejszego Pana otrzymał.

     A zaczęło się od tego, że wybrałem się w miasto, by obstalować sobie nową gałkę do mego błazeńskiego kaduceusza, albowiem stara obluzowała się była jakiś czas temu, a potem wpadła gdzie w śnieg i tylem ją widział. Szedłem zatem przez gwarny rynek, przeciskając się między kramami, między kupującemi i przekupniami, aż nagle znalazłem się w samem środku wielkiej ciżby. Ktoś pchnął mnie od tyłu, ktoś inny od boku, ktoś znów zastąpił drogę i anim się obejrzał, jak po mojej sakiewce nie zostało ni śladu.

     – Łapaj złodzieja! – zakrzyknąłem odruchowo i natychmiast ugryzłem się w język. Za późno jednakoż, bo w tejże samej chwili przyskoczyło ku mnie dwóch halabardników i nie przeszły trzy pacierze, jak tkwiłem już oto w ratuszowem lochu.

     Byłoż mi pamiętać, iż oto z woli Księcia Regenta Infant dopiero co ustawę sejmową sygnował, tęże samą, o której Wam już przecie pisałem! Nie masz wedle niej złodziejstwa w naszem narodzie, a każden, kto by inaczej suponował, w kajdanach przepędzi ni mniej, ni więcej, jeno lat trzy. Biada mi więc – myślałem i rozpacz ma, jako się rzekło, blisko dwie niedziele trwała. Po kilku dniach przewieziono mnie jednakoż na Zamek i tam do ciemnicy wtrącono, jako że dworzaninem będąc pod jurysdykcją Króla Jegomości podpadałem. Gdzież było milej przebywać? Zaiste nie wiem. Podobnie zgniły wiecheć słomy leżał na ziemi, podobnie spleśniały chleb mi dawano i podobnie zatęchłą wodę – widać, więzienia mało różnią się od siebie. W ostatniem dniu mego pobytu spotkała mnie jednakoż pewna atrakcja – oto do celi mej wtrącono nowego więźnia, nie pierwszej już młodości. Na pierwszy rzut oka spostrzegłem, iż to nie żaden cham, lecz człek szlachetnie urodzony.

     – Frasuję się okrutnie – rzekł mi od razu zamiast powitania.

     – I nie dziwota – odparłem – wszak trudno się radować otrzymawszy takowe locum.

     Spojrzał na mnie cokolwiek zaskoczony i powiedział:

     – Frasuję się losem Rzeczypospolitej, zasię więzienie mi nie pierwszyzna.

     – Przebóg! Czyliż waść nie jesteś...? – spytałem przyglądając mu się uważnie, bo w wątłem świetle ogarka trudno było rysy twarzy rozpoznać.

     – W rzeczy samej – odrzekł – we własnej osobie.

     – Lecz przecie waszmości prześladowano w czasach..., zda się, na zawsze minionych?

     – Mogłoby się zdawać – on na to – atoli czasy one widomie wracają, skoro za nieposłuszeństwo Panu Żebrowiczowi, Instygatorowi Wielkiemu Koronnemu, raz dwa zakuto mnie w żelaza. Rzecz w tem, że nijak przyznać nie chcę, iżem sam jeden, gołemi rękami, na ziemię rzucił dziewięciu hajduków.

     – Toż to niepodobna... – zacząłem lecz w tej samej chwili drzwi celi rozwarły się i stanął w nich strażnik, po czem bez słowa za kark mnie schwycił i potężnem kopniakiem wyprosił na zewnątrz. Jeszcze chwila i znalazłem się przed obliczem Pana Miecznika.

     – No, masz acan szczęście – rzekł do mnie – ujęto owego złodzieja, co skradł waszmości sakiewkę.

     – Zło... jak? Kiedy go ujęto?

     – Zaraz potem, a szczęście waszeci, bo hultaj ni słowa w naszem języku wyrzec nie potrafi. Przybył tu bodaj z Siedmiogrodu, albo skąd inąd, kto wie? Już go obwieszono.

     – Więc jestem niewinny?

     – Więcej nawet! Najjaśniejszy Pan we własnej osobie wręczy waszmości order. A to w tem celu, by całen świat się dowiedział, iże złodziejskiem rzemiosłem parają się u nas jeno ościenne narody, my zaś cnót wszelkich jedynie możemy być wzorem.

     – Jeśli wolno spytać – rzekłem – czemuż zatem tak długo trzymano mnie w lochu?

     – Długo? A dajże acan pokój! – zniecierpliwił się – Cóżeś to taki w gorącej wodzie kąpany?! Wszak jakby nie było, jesteś zamieszany w kradzież! Pan Żebrowicz, musiał wszytko sprawdzić, wyjaśnić pro publico bono... Pomyśl jeno, co by stać się mogło, gdyby skutkiem niedopatrzenia całkiem niesłusznie waszmości na wolność wypuścił?

     Zaiste, trudno było nie przyznać mu racji. W każdem razie, na drugi dzień w południe otrzymałem Order Narodowej Chwały – nie żeby się skarżyć, lecz cokolwiek lichy – z blachy miedzianej tandetnie wykuty i mało starannie pokryty pozłótką. Stałem zaś w jednem rzędzie z Mistrzem Mateuszem z Moraw oraz panami ministrami, także i temi, co właśnie odeszli byli z Kancelarii, a każden z nich w nagrodę dostał ni mniej, ni więcej, jeno siedm tysięcy florenów! Mój Boże! Co tam order, gdybyż tak choć na jeden dzień ostać się jakim ministrem, a potem zaraz pójść precz, krzywdy nikomu nie czyniąc! Choć na jeden dzień! Mógłby sobie wówczas kupić trzy wsie i dusz pewno ze dwieście


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.