Lalka
W rzeczy samej nie mieliście wieści ode mnie nijakich niedziel parę, atoli nie przez gnuśność pospolitą listów Wam nie słałem, jenom milczał dla wcale inszej przyczyny. Oto bowiem dni wiele bez przytomności w gorączce przeleżałem i cudem jeno do świata żywych powrócić mi przyszło.
Aby jednakoż objaśnić Wam rzecz całą ab ovo, wspomnieć najsampierw należy, iże pewien młody szlachcic, którego nazwisko przez gardło przejść mi żadną miarą nie chce, ucztę przednią na cześć Ojczyzny w swojem pałacu wyprawić zdecydował, a Miłościwego Pana na niej ugościć. Król Jegomość zasię pierwej zaproszenie przyjął, potem jednakoż zdanie odmienił, by koniec końców ogłosić, iż w tenże dzień on sam podobną ucztę dla całego Dworu wyda. Zaiste trudno niekiedy pojąć kaprysy Infanta... Dość, że szlachcic rzeczony rozsierdził się okrutnie, a traf chciał, iż zagniewany srodze, krużgankiem zamkowem krocząc, minął akurat mnie i z lekka ramieniem trącił.
– Ejże! – usłyszałem po chwili idąc dalej w swą stronę – Szturchnąłeś mnie acan!
Nie pragnąc zwady, obróciłem się i rzekłem:
– Skoro tak waszmość mniemasz, pokornie o wybaczenie proszę.
– Skoro tak mniemam?! – on na to – Imputujesz więc waść, że było inaczej, zaś mniemanie moje nijak się ma do rzeczywistości? Czylim więc ślepy, albo niespełna rozumu?
– Ani trochę, mości panie – odparłem widząc, iż rzeczy zły obrót biorą – zda się prędzej, że to mnie wzrok zmylił.
– Wzrok waszeci myli skoro na mnie patrzysz? Kogóż więc widzisz? Może zda ci się, iżem nie jest prawdziwem patriotą, iże Ojczyzny mej, Najjaśniejszego Pana, albo Księcia Regenta nie miłuję szczerze?
– Przez myśl mi to nie przeszło...
– Cóż więc przeszło acanowi przez myśl, kiedyś mnie szturchał? Cóż później, kiedyś spoglądał na mnie z pogardą? Kiedyś przemawiał do mnie nienawistnie? Zda się, nienawiść z pogardą są waści rzemiosłem! Dobądź czem prędzej pałasza, bym mógł cię rozumu i szacunku nauczyć!
Ujrzawszy błysk ostrza jego karabeli, wzniosłem dłonie w górę i zawołałem:
– Jako tu stoję, takem wszak bez szabli! Gołemi rękami przyszłoby mi cięcia i sztychy waszmości odpierać!
– A, łotrze, renegacie, sprzedawczyku podły! – krzyknął – Pragniesz mnie zatem zgładzić gołemi rękami?! Mnie, patriotę?! Za mą wierność Ojczyźnie?! Bóg mi świadkiem, że bronić przed tobą się muszę!
Pomnę jeszcze ból ostry, kłujący, gdzieś w piersiach, a potem obudziłem się we swojem łożu. Nachylał się nade mną mój poćciwy Wojciech.
– O, jakie to szczęście! – zawołał widząc, że otwieram oczy – Śpieszę zaraz wezwać jaśnie panów, jako mi przykazano!
I pobiegł ku drzwiom. Nie przeszły trzy pacierze, a stanęli w progu Panowie Śpiżarny i Piwniczny.
– Witajże waszmość! – rzekli niemal zgodnem chórem – Witaj pośród żywych!
– Witajcie przyjaciele – wyszeptałem czując okrutny ból w piersiach przy każdem słowie – Cóż się ze mną stało?
– Fortuna nie opuściła waszeci – odparł Pan Piwniczny – sztych miast w serce, poszedł pod obojczyk, aleś przeleżał parę dni bez ducha. Nasz dobry doktor Sorpreso leczył cię swemi miksturami, ale teraz my miodem i winem już do cna wykurujem.
– Zaiste niezwykłą masz waść umiejętność młodzież prowokować – pokręcił głową Pan Śpiżarny – a skoro wydobrzejesz, winieneś chyba na pielgrzymkę dziękczynną do Świętego Jakuba się udać...
W tejże chwili dostrzegłem i trzecią postać, słusznej postury, z papierowem pudłem w dłoniach, przybliżającą się ku mnie ode drzwi lekko chwiejnem krokiem.
– Wszelki duch – szepnąłem – czyli to majaki, czy też...?
– Suzin we własnej osobie – objaśnił Pan Śpiżarny – zjechał tu wczora z Moskwy i bardzo się przejął waścinem przypadkiem, chocia i sam ma niemałe zmartwienie.
– Zdorowia żełaju gospodin Nadwornyj! – rzekł przyglądając mi się uważnie – rana, ja słyszał, głęboka, ale, da Bóg, może się rychło zagoi.
Uśmiechnąłem się kwaśno i łyknąłem wody, którą podał mi w cynowem kubku mój poćciwy Wojciech – wargi musiałem mieć nader spierzchnięte od gorączki.
– A co też dolega waszmości? – spytałem cicho spoglądając na kupca.
– Co dolega? – rzekł siadając na zydlu u wezgłowia łoża – Ot, cełyj majątek uszedł, uletieł kak dym!
To powiedziawszy dobył z portfela banknot, po czem sięgnął po cygaro, by swojem zwyczajem odpalić je pięciorublówką od świecy, jednakoż zmitygował się i powąchawszy jeno tytoniu, schował na powrót za pazuchę.
– Za odin rubl! – pokręcił głową – Za odin rubl wziął Imperator pałace, pieniądze, sklepy...
– Jakże to być może? – zdumiałem się.
– A tak! Ja znaju, trzeba temu i owemu wziatku dawać od czasu do czasu. Wszyscy w łapę biorą... Ale otkuda mnie brać, skoro takoj czynownik mówi: sorok milionow?! Sorok, czterdzieści po waszemu! Nu, kak eto wozmożno?
– Niebywałe! – rzucił Pan Śpiżarny – Czterdzieści milionów rubli, albo...
– Tak oni zrobili ukaz, znaczit carskij dekret – ciągnął dalej Suzin – i wsio, co u mnie było, zabrali. Wziali za rubla! Ot, to mi się jeno ostało, nic więcej...
To rzekłszy zdjął wieko z pudła i ze łzami w oczach dobył zeń dziecięcą lalkę – porcelanową, zaiste wielce misternej roboty, w jedwabnej sukni z koronkami.
– Takije ja prosto z Paryża sprowadzał dla carskich księżniczek – dodał – a tiepier... Wsio proszło, ukradli...
– Smutna sprawa zaiste... – zamyślił się Pan Piwniczny – lecz przecie coś tam masz waszmość jeszcze po zagranicach, tego nikt nie zabierze. Osiądźże u nas, sklep z galanteryją otwórz, sprowadzaj lalki z Paryża, fraki z Londynu, kapelusze z Wiednia i co tam jeszcze...
– Tak, tak właśnie waść uczyń. U nas cię podobna przykrość na pewno nie spotka – rzekł bardzo słabem głosem