Kazanie
Wciąż jeszcze czuję w nozdrzach tę woń – z początku woń kadzidła i woskowych świec, kiedy to Miłościwy Pan, odziany w ornat szkarłatny, suto przetykany złotem, odwrócił się od ołtarza i kroki swe skierował ku ambonie, by wspiąwszy się na nią, rozpocząć swą homilię.
– Umiłowani w Panu – rzekł – jakże pięknemi są słowa dzisiejszej Ewangelii! Oto bowiem, jako powiada Święty Mateusz, rzekł Jezus faryzeuszom: będziesz miłował bliźniego swego, jak siebie samego. Pochylmy się więc nad tem przykazaniem – będziesz miłował bliźniego swego, będziesz miłował bliźniego...
Kimże więc jest bliźni? Kimże on jest? Czyliż to ten, kto dzieli się z tobą chlebem? A może i ten, kto czai się za tobą i czyha, by wbić ci w plecy sztylet, skoro nocą ciemną powracasz do swego domostwa? Albo ten, kto zgładził żonę twoją i dziatki, spalił folwark twój, zawłaszczył twą ojcowiznę? I ten, kto rękę podniósł na Majestat? Kto sędzią będąc, jakże niesprawiedliwe ferował wyroki? Czyliż godzien jest zwać się twem bliźnim człek, któren cię ukrzywdził?! – tu Infant krzyknął tak, że aż obudził z drzemki Szambelana.
Skoro uderzy cię kto w prawy policzek, nadstaw mu i drugi, jest napisane w Ewangelii Mateuszowej – ciągnął dalej Król Jegomość spokojniejszem już głosem – nadstaw drugi, albowiem takiem to sposobem przekonasz się do cna o intencjach bijącego. Może być, iże w ciżbie srogiej szturchnął cię jeno niechcący, za co wraz o wybaczenie prosić jest gotów. Nie dobywaj więc szabli, póki w drugi policzek cię nie zdzieli, lecz skoro to uczyni, nie miej litości! Moja jest pomsta – rzecze Pan – tobie zaś danem być pomsty Jego narzędziem!
Bóg jest sędzią sprawiedliwem, któren za dobre nagradza, a za złe karze. Jak bardzo więc przeciwiać się musi woli Jego ten, co czyni na opak! Jakiem zaprzańcem, jakiem wszetecznikiem, zdrajcą, sprzedawczykiem, zbójcą jakiem być musi sędzia, skoro wyroki jego insze są niźli wola Suwerena, którem wszak jest Król, Pomazaniec Boży i Regent, co rządzi w jego imieniu! Pytam was więc, jaka kara spotkać winna takiego sędziego?!
Umiłowani, zda się niektórem z was, iże chrześcijańską cnotą jest, wroga swego poniechać, krwi rozlewu uniknąć, w niepamięć występki puścić. Tak się zda, lecz cóż tedy znaczyłyby słowa janowe: On was chrzcić będzie ogniem? Cóż by one znaczyły?!
Nie, nie takiej cnoty żąda od was Pan! Cena jej byłaby aż nadto wysoka! Powiada przecie Księga Liczb: Nie weźmiecie okupu od tego, któren winien jest krwi. Ten musi zostać zabitem. Oto więc krew krwi się domaga, nie zaś wybaczenia! Krnąbrnych sędziów karać należy śmiercią! Bez litości, bez miłosierdzia! Sine misericordia! – wrzasnął Miłościwy Pan głosem tak potężnem, że wszyscy podskoczyli w stallach i ławach.
W tejże samej chwili po całej Katedrze rozeszła się woń siarki i smoły, świece zapłonęły ogniem potężnem, straszliwem, krucyfiks zaś oderwał się od ołtarza, lecz miast odpaść, obrócił się jeno na gwoździu tak, że Chrystus zawisł głową na dół. Z lękiem podniosłem oczy na ambonę i ujrzałem, jak oplatają ją węże, jak wyłania się spod ornatu i wije czarci chwost. I wówczas Infantem targnął śmiech, śmiech nieludzki, szatański, piekielny, twarz poczęła mu się wykrzywiać w grymas jakowyś, bardziej i bardziej potępieńczy. I widziałem, jak z twarzy z wolna ześlizguje się skóra, ukazując nagą czaszkę, czaszkę kozła z ogromnemi, zakręconemi rogami...
Obudziłem się z onego koszmaru we własnem łożu, zaplątany w pierzynę i od stóp do głów zlany zimnem potem. Serce waliło mi niczem młot kowalski i długo jeszcze nie mogłem przyjść do przytomności, aż w końcu uspokoiwszy się nieco, rzekłem sobie: sen mara, Bóg wiara. Jak dobrze, że sen to był jeno!
Tak, na tem koniec. I jeno wciąż w nozdrzach czuje ową woń, woń siarki i smoły