Infamia
Minęło południe – dopiero co zadzwoniono na Anioł Pański – my zaś, znaczy Panowie Piwniczny, Śpiżarny i ja, zmówiwszy pacierze, zasiedliśmy pod rozłożystą lipą w klasztornem ogrodzie, by ochłodzić się nieco piwem, warzonem przez tutejszych mnichów. Żar lał się z nieba, powietrze zastygło w bezruchu i jedynem dźwiękiem, jaki dało się słyszeć, było brzęczenie pszczół uwijających się pracowicie ponad naszemi głowami. Gęste listowie dawało miły cień, niebo było przejrzyste i jeno w dali, od zachodu, poczynały piętrzyć się ku górze kłębiaste obłoki, niczem strome, górskie szczyty, okryte białem śniegiem.
– Ani chybi pod wieczór będzie burza – rzekł Pan Piwniczny – przyjdzie braciszkom we dzwony bić i gromnice palić.
– Nie inaczej – odparł Pan Śpiżarny podnosząc dłoń do czoła i zmrużonemi oczyma wpatrując się w nieboskłon – oby tylko Miłościwie Nam Panujący zdołał wraz ze Dworem całem naleźć w czas jakie przyzwoite schronienie.
W rzeczy samej wszyscy ruszyli wczora w dalszą drogę i jeno nam trzem kazano czekać parę dni w klasztorze, a to, by w razie czego powitać Księcia Regenta, skoro do letniej rezydencyji królewskiej wybrać się postanowi. Po prawdzie, mało kto chyba na to liczył, bo w przeciwnem razie nie nas by do owego powitania wyznaczono – każden z dworzan gotów byłby dać się zasiec za to, by jako pierwszy Księciu się pokłonić. Regentowi zasię podagra wciąż jeszcze srodze dokuczała i wszytko na to wskazywało, iż lato całe w Zamku pod okiem najpierwszych medyków przepędzi. Mimo to Książę władzę w ręku nieprzerwanie dzierżył i ani myślał ją komu oddać, choć przecie nie brakowało chętnych, by się miast niego Infantem zaopiekować.
– Myślicie waszmościowie – spytałem nawet pewnego wieczoru moich kompanów, a mieliśmy już wówczas trochę w czubie – myślicie, że to imć Pan Podkanclerzy Czyścic sukcesorem się ostanie?
– Sukcesorem? Wypluj waść to słowo! – skarcił mnie Pan Śpiżarny – Rozpowiadając takowe rzeczy mało że sam siebie na niebezpieczeństwo narażasz, toć i Panu Czyścicowi niedźwiedzią wyrządzasz przysługę.
– Silentium aurum est – skwitował Pan Piwniczny kładąc palec na ustach, więc choć język mnie świerzbiał, dałem już pokój tem rozważaniom.
Wracając jednak ad rem, siedzieliśmy sobie w najlepsze pod lipą, kiedy to od gościńca dało się słyszeć tętent kopyt, potem zaś rżenie konia i zaraz kołatanie we klasztorną furtę.
– Ki czort? Kogóż tutaj niesie? – spytałem spoglądając na mych towarzyszy, jednak ciekawość ma już po chwili miała zostać zaspokojona.
– Wincenty Trzepałkiewicz herbu Jelita, do usług waszmościom – przedstawił się mizernej postury niemłody już, wąsaty szlachcic z wysoko podgoloną głową – Woźny Trybunału.
– Tfu! – splunął siarczyście Pan Piwniczny – A niechże waści diabli! Z pozwem acan przybywasz?
Trzeba wam wiedzieć, że druh mój miał ostatnio zatarg z niejakiem Szczebrzyńskiem, pożałowania godnem hrabią, noszącem się z niemiecka. Kareta hrabiego o powóz Pana Piwnicznego na gościńcu zaczepiła, jeden woźnica drugiego batem zdzielił i tak się zaczęło. Od słowa do słowa, aż przyszło do szabli, a potem... Szkoda język strzępić...
– Nie z pozwem nijakiem do waszmościów przychodzę, jeno z deklaracyją. Owóż wiedzieć wam trzeba, iż z woli Księcia Regenta Trybunał imć Pana Longinusa Podbipiętę herbu Zerwikaptur na infamię skazał.
To rzekłszy dobył z kieszeni kaftana pergamin i akt całen, jako się przynależy, po łacinie odczytał. Kiedy zaś skończył i skłoniwszy się podążył w dalszą drogę, ozwał się Pan Śpiżarny:
– Będzie w przeszłą niedzielę, jak my wespół z Panem Podbipiętą przy stole siedzieli racząc się węgrzynem z kasztelańskich piwnic.
– Jako żywo – odparłem – żeby tak imć Longinus... Mąż zda się bez skazy i zmazy, wzór cnót rycerskich, a tu, patrzcie waszmościowie, infamis, z urzędów wszytkich złożon, praw pozbawion... Cóż on teraz pocznie, nieboga?
– Słyszałem ja o tej sprawie już wcześniej – ozwał się ponurem głosem Pan Piwniczny pociągając łyk piwa – alem o niej rozpowiadać nie chciał, bowiem oszczerstwem podłem jeno mi się zdała, a szlachcicowi, co mi o niej doniósł, mało brakło, bym wąsa karabelą przykrócił.
– Jestże więc to prawda? – spytałem.
– Tako się zdaje sądząc po onem wyroku – westchnął ciężko – Pan Podbipięta mienił się był zawżdy przykładnem mężem i ojcem, a tu masz! Wziął sobie kochanicę, całkiem na francuską modłę i jeszcze przyobiecał damą dworu ją uczynić, a złotem z królewskiej kasy obficie sypnąć. Co też mu do łba strzeliło?
– Amor nie wybiera – rzekłem – a skoro strzała kupidyna kogo w serce ugodzi, wraz i rozum traci. Ale żeby zaraz infamia?
– Musi Księciu Regentowi podagra akurat srodze dopiekła w ten czas, gdy się o rzeczy całej zwiedział – rzekł Pan Śpiżarny.
– Albo też czas takowy starannie dobrano, by mu ją wyjawić... – zastanowiłem się, zaś oni zgodnie skinęli głowami.
Milczeliśmy chwilę sącząc piwo, po czem ozwał się Pan Piwniczny:
– I to jeszcze powiedział mi ów szlachcic, że pono takoż i Infant miewał schadzki potajemne z oną białogłową, dla jej dzikości panterą zwaną, atoli wraz mu się znudziła i przez to już jej więcej na Dworze widzieć nie chciał. Skoro zaś się i nasz poćciwy Longinus zmitygował, zapałała pantera żądzą zemsty i poczęła wszem i wobec rozpowiadać...
– Szkoda rycerza – stropił się Pan Śpiżarny – nieprawości wszelakie u rokoszan skwapliwie tropił, ślubował, iże jako prapradziad jego trzy łby zakapturzone jednem cięciem miecza z karków zrzucił, tak on za jednem zamachem podłość i przewrotność trzech zdrajców obnaży. A teraz? Na nic śluby...
– Pójdźmy do refektarza posilić się cokolwiek – rzekłem odstawiając kufel, albowiem głód poczynał mi już doskwierać. Im chyba takoż, bo nie ociągając się, wstali i tak wszyscy trzej zgodnie ruszyliśmy w stronę klasztoru.
Niebo temczasem całe zaciągnęło się już chmurami, a coraz to mocniejsze porywy wiatru zwiastowały zbliżającą się burzę. Nadejść miała więc wcześniej niż się jej spodziewaliśmy i takoż nadeszła, sroga niczem spojrzenie Księcia Regenta, któren powstawszy z łoża boleści, rozglądał się groźnie na prawo i lewo, tropiąc spiski pośród swych podwładnych.
Lękając się gromów, skrył się potem owego czerwcowego popołudnia w najciemniejszy kąt klasztornej celi