Ustawka
– Pali się! Pożar! Uciekać! Ogień wszędy!
Kłaść się spać już miałem, lecz usłyszawszy takowe wołanie, jakem stał, w koszuli jeno i w kalesonach, wybiegłem w mroźną, styczniową noc na dziedziniec, a wraz ze mną dworzan siła, a i dam dworu, częstokroć równie nieprzystojnie jak i ja odzianych. Lecz cóż, z ogniem żartów nie ma, więc lepiej czmychać póki czas, choćby i w negliżu. Dopiero po jakiej pół godzinie na jaw wyszło, iż próżno wołano, a w dzwony bito, boć pożaru nijakiego ni rusz nie było. I chwała Bogu, albowiem trzynastego i do tego jeszcze w piątek wszytko wydarzyć by się mogło. A jak było naprawdę? Zaraz o tem opowiem. Zacznę jednakowoż od początku.
A zatem obudził mnie owego feralnego dnia jazgot jakowyś okrutny, któren to, gdym jeno cokolwiek oprzytomniał, dźwiękiem fanfar się okazał. A to dlatego, iż ogłoszono właśnie, że kraj nasz sprzymierzeńca potężnego zyskawszy, nareszcie stał się mocarstwem.
– Jakże to? – spytałem pana Śpiżarnego, któregom napotkał zaraz u progu mej komnaty – Z kimże zawarliśmy sojusz?
– Nic waść nie słyszałeś? – zdziwił się szczerze – Pewno dlatego, iżeś ostatnio na wsi u krewnych się zaszył! Dowiedz się zatem, że pan Podkanclerzy Naszstrzykowski dopiero co z wojaży dalekiej powrócił, nie inaczej jeno z Księstwa San Escobar, gdzie w mieście stołecznem Santo Subito z Księciem don Diego de la Vega herbu Zorro sojusz wieczysty zawarł.
– Jako żywo, nigdym o kraju takim nie słyszał – rzekłem.
– I nie dziwota – odparł – albowiem państwo to, na wyspie położone, otoczone ze wszech stron oceanem, tak małem jest, iż na mapach nijak wypatrzeć go nie idzie.
– Nie może to być! – wykrzyknąłem – Jak więc z jego pomocą przyszło nam stać się mocarstwem i z taką Francją, albo i Anglią w jednem stanąć szeregu?
– A tak – objaśnił – że lud duchem wielki je zamieszkuje i waleczny ponad wszelką miarę. Drżą przed nim narody, więc skoro z nami sprzymierzyć się zechciał, nikt już na nas ręki nie podniesie.
Wstyd mi się zrobiło, nie powiem, iżem o księstwie onem nic a nic nie słyszał, wobec czego nie mieszkając do librarii zamkowej się udałem, by tam czem prędzej ignorancji swojej kres położyć. Niech no zażyczy sobie Najjaśniejszy Pan facecję jaką choćby i o Francji usłyszeć, w której to San Escobar wystąpi, i co wtedy powiem?
Spędziłem więc długie godziny, pierwej nad Atlasem Mercatora, w nadziei, że może co jednak dojrzę, później zaś nad Opisaniem Świata, w którem to dziele zawarto historie podróży Marco Polo i jeszcze, tracąc powoli nadzieję, nad Geographia Generalis Vareniusa, atoli nigdzie wzmianki, choćby i najmniejszej o onem San Escobar nie odnalazłem. W końcu dałem więc pokój, powiedziawszy sobie, że skoro kraj ów tak mało jest znanem, zmyślę to i owo, gdy będzie potrzeba, a i tak się pewno nikt nie znajdzie, kto by mi kłam zadał. No może za wyjątkiem imć Podkanclerzego Naszstrzykowskiego, jednak w jego obecności poprzysiągłem sobie milczeć jak grób.
O wszystkiem tem atoli opowiadam Wam dla tej jeno przyczyny, że czas, nad księgami spędzony, przeszedł mi tak szybko, iż ani się spostrzegłem, jak zrobił się późny wieczór. Zupełnie więc zapomniałem, że na dzień ów Książę Regent Sejm zwołał, by ustawę pewną niewielką co rychlej przegłosowano. W rzeczy samej, tak małą, że aż trudno było gołym okiem treść jej dostrzec i prędzej by już na miano ustawki zasługiwała. Mimo to jednak szlachta jęła się nad nią rozwodzić, dyskursy jałowe prowadzić, w kłótnie wdawać i nie wiedzieć, co jeszcze. Rozzłościło to Księcia nie na żarty.
– Ja ich nauczę parlamentaryzmu, psubratów! – wrzasnął pono, po czem rozkazał pachołkom kijami przepędzić całe towarzystwo i jeszcze psami poszczuć. Potem zaś sam wraz z panem Kanclerzem, Księciem Marcelim oraz kilkoma zausznikami w Sali Kolumnowej się zamknął, ustawkę raz dwa przegłosował i posłał przez umyślnego do Infanta, by ten ją migiem podpisał.
– Budzić Najjaśniejszego Pana! – wołał więc już z daleka posłaniec biegnąc korytarzem – Budzić co rychlej! Ustawka!
Stary Walenty, lokaj królewski, przygłuchy cokolwiek na jedno ucho, nie dosłyszał zapewne, iż o ustawkę chodzi, a widząc człeka pędzącego na oślep i drącego się w niebogłosy by Króla budzić, pomyślał sobie co pomyślał i takoż na całe gardło wrzasnął:
– Pali się! Pożar! Uciekać! Ogień wszędy!
I w ten to właśnie sposób, za sprawą jednej małej ustawki, znalazł się w ową mroźną, styczniową noc na zamkowem dziedzińcu w koszuli jeno i w kalesonach i powtarzał sobie po cichu Byle do wiosny!