Błazen Nadworny - Uczeni w piśmie

Spisano dnia 5 lutego A.D. 2017

Uczeni w piśmie


     – Jak wam wiadomo, bracia – zaczął Ojciec Szarosław, Inkwizytor Wielki Koronny, zwracając się do siedzących wokół niego mnichów – jak wam wiadomo, są sposoby, by człeka każdego do dowolnego wyznania nakłonić. Tem niemniej, Zakon nasz z duchem czasu podążać musi, ergo ideały Oświecenia w życie wdrażać, czy się one komu podobają, czyli też nie. Dziś obaczycie, jako oskarżonemu o czary, iście naukową metodą winy można dowieść, zaczem rzecz całą rozgłosić i szubrawca na stos skazać. Pytajcie śmiało, skoro jeno za tokiem myśli mej nie nadążycie, albowiem o to wszak idzie, abyście wiedzę niezbędną posiedli i później, w powszedniej pracy swojej użyć jej umieli. Verba docent, exempla trahunt, jako mówią, a więc i my na słowach samych nie poprzestaniemy, lecz za przykład weźmiemy księdza pewnego, którego plugawego imienia wymawiać nie będę, a któren o paktowanie z diabłem oskarżony, w lochu siedzi i ani rusz do zbrodni swojej przyznać się nie kwapi. Jest jednak w sprawie onej dowód, a to cyrograf, któren pacholęciem jeszcze będąc, krwią własną podpisał.

     Tu uniósł Inkwizytor w górę pergamin i przybliżywszy doń lichtarz okazał zakonnikom, a żółty blask świecy rzucił na ceglany mur kapitularza monstrualny cień zakapturzonej postaci oraz straszliwej karty, którą ongiś mieć musiał w posiadaniu sam szatan.

     – Documentum owe – ciągnął dalej Ojciec Szarosław – nielicho nadgryzione zębem czasu, jak łatwo poznać, liczy już sobie ponad pół wieku. Z góry upalone, nie inaczej, jeno od ognia piekielnego, zaś zawijasy pisma do rogów kozła podobne, które to sił nieczystych wiadomem są atrybutem.

     – Spisał go był delikwent własną ręką? – spytał jeden z braci, mizernej postury, siedzący tuż przy wykuszu.

     – Jest to niemożliwością – odparł Inkwizytor – dziecięciem jeszcze będąc duszę swą zaprzedał, więc i pisać ledwo co umiał. Litery te, wymyślne wielce, stawiał diabeł we własnej osobie, zaś manu propria jeno podpis złożony.

     – Każda linia rozmazana, sens słów odcyfrować trudno – rzekł mnich, co zajął miejsce w samem środku i teraz, uniósłszy się z ławy, przybliżył twarz do karty.

     – I nie dziwota – Inkwizytor spojrzał nań groźnie – pergamin przed lekturą obficie wodą święconą skropiono, nader ostrożnie to jednak czyniąc, tak iżby od niej ogniem się nie zajął i nie spłonął, na zawsze grzebiąc drzemiącą w niem tajemnicę. Czytało go jednak z uwagą wielką trzech braci uczonych w piśmie i ponad wszelką wątpliwość stwierdzili oni, iż jest to piekielny cyrograf.

     – A jakiem sposobem, jeśli spytać wolno – ozwał się ktoś z drugiego rzędu – dokument ów w posiadaniu Zakonu naszego się znalazł?

     – Pytanie to – rzekł głosem donośnem Ojciec Szarosław – tego jeno dowodzi, iż pytający zasad dialektyki ni w ząb nie pojmuje, a do tego człekiem małej wiary być musi, skoro tak łatwo zwątpienie go naszło. O wytrwałość więc z całego serca modlić się winien, a pokusy zwątpienia jako grzechu śmiertelnego unikać. Mając jednak litość i zrozumienie dla słabości ludzkich, odpowiem. Oto więc delikwent święcenia kapłańskie przyjąwszy, egzorcystą został i cały swój nędzny żywot wypędzaniu złych duchów rzekomo poświęcił. Rzekomo, powiadam, albowiem w istocie pakt z szatanem zawarłszy, jemu jednemu służył. I tak raz zdarzyło mu się przegnać wyjątkowo paskudnego demona, co z ciała nieszczęśnika wyszedłszy, w popłochu upuścił to, co dzierżył był w szponach – nie inaczej, jeno rzeczony cyrograf. A teraz spójrzcie braciszkowie na podpis i porównajcie go z literami z tego oto dzieła!

     Tu Inkwizytor uniósł w górę manuskrypt, w skórę oprawny, a na wierzchu złotemi literami stało: De satanis natura. Otworzył go na pierwszej stronie, ukazał wszystkiem, po czem rzekł:

     – Traktat ów teologiczny, dopiero co ukończony przez owego wszetecznika, dowodem stał się właśnie przeciw niemu. Wystarczy bowiem krój liter porównać z tem oto podpisem krwawem na cyrografie, by ponad wszelką wątpliwość orzec, do kogóż on należy!

     – Nie mógłże charakter pisma zmienić się cokolwiek przez te wszystkie lata? – spytał ktoś z najciemniejszego kąta kapitularza.

     – Zamilcz bracie! – wrzasnął Inkwizytor – Zamilcz, albowiem słowa twe nierozważne i ciebie na stos zawiodą! Trzech uczonych w piśmie rzecz tę badało. Trzech uczonych! I wszyscy jako jeden mąż pod przysięgą zeznali, iż cyrograf sygnował egzorcysta, autor dzieła tego! I niechaj nikt się nie ośmieli w słowa ich wątpić!

     Tak właśnie było, a Was ciekawi pewnie, skąd wiem o całej sprawie? Otóż opowiedział mi o niej jeden z owych braci zakonnych, zebranych naonczas w kapitularzu, krewniak mój daleki, choć po prawdzie, piąta woda po kisielu. Podzielił się on też ze mną nurtującemi go pytaniami, których to jednakowoż wówczas zadać się nie ośmielił.

     I tak, primo, dziwnem cokolwiek się zdaje, iż ktoś pakt z diabłem zawarłszy, egzorcyzmami następnie się parał i to przecie wcale z dobrem skutkiem.

     Secundo, niezwykłem zaiste zrządzeniem losu być musi, by demon precz przepędzany, akuratnie cyrograf sygnowany krwią egzorcysty w szponach dzierżył, a jeszcze upuścił go całkiem przez przypadek.

     Tertio wreszcie, jako naucza Święta Teologia, szatan kłamliwem jest z samej swej natury i nigdy kłamać nie przestaje, ergo, czy można wierzyć jego dokumentom?

     Zwłaszcza nad ostatnią z kwestii onych, wielce dialektyczną w istocie, głowi się teraz


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.