Stolica nasza od morza do morza
Kiedy wyjść na zamkowe mury i rozejrzeć się wokół, ku zachodowi wzgórza widać borem gęstem pokryte. Takoż i ku wschodowi puszcza się rozciąga aż po widnokrąg i kresu jej nijak nie dojrzysz. Ku południowi, za rzeką, pola uprawne, sioła, a dalej znów lasy i góry wysokie. Wreszcie, po północnej stronie, u stóp grodu, miasto leży – obaczysz z góry ulice, place i wieże kościołów, za jego murami zaś wioski, łąki, a potem już jak okiem sięgnąć jeno mokradła i mokradła, gdzie strach się zapuszczać i gdzie diabeł nocą błędne ogniki zapala.
Stałem tak, nie dalej jak wczora, wedle wschodniej baszty i spoglądałem na puszczę, bo zdało mi się, że słychać od niej jakoweś wołanie, kiedy przybliżyli się ku mnie pan Łowczy Wielki Koronny wraz z Księżną Anną, której staraniem, jako zapewne wiecie, kształcenie dziatwy gruntownej zostało poddane reformie.
– Spójrz, pani – ozwał się Łowczy – czyliż nie piękną mamy stolicę?
– Zaiste – odparła Księżna – miasto nasze wielkiem dopiero co uczynione, aż po sam horyzont się teraz rozciąga.
Przetarłem oczy ze zdumienia, albowiem zdało mi się, iż nie dowidzę, jednakoż nawet i po tem zabiegu domostw nijakich nie ujrzałem – jeno las i las i nic ponadto. Przestraszywszy się więc nie na żarty, iż zmysłów pomieszania jakiego doznałem i wzrok mój mnie łudzi, spytałem ostrożnie:
– Mości państwo, jeśli łaska, czyż nie jest tak, iż na wschodniem murze oto stoim, na wschód tem samem spoglądając, podczas gdy miasto po północnej stronie Zamku leży? Wyprowadźcie mnie proszę z błędu, albowiem słysząc niechcący waszą pogawędkę, do przekonania takiego przychodzę, iżem, jako żywo, kierunki, albo i co jeszcze pomylił.
Obrócili ku mnie głowy, mierząc spojrzeniami nie tyle groźnemi nawet, co raczej pełnemi politowania.
– Azaliż nie wiesz waść – powiedział Pan Łowczy – że oto z woli Księcia Regenta, jego dekretem, przez Najjaśniejszego Pana przeszłej nocy sygnowanem, stolica nasza we wszystkie świata strony się teraz rozciąga? Widzisz więc oto przed sobą miasto okazałe.
– Które zaprawdę największem jest w całej Europie – dodała Księżna.
– Puszczę jeno dostrzegam... – rzekłem cokolwiek niepewnie.
– Puszcza pod topór pójdzie – stwierdził krótko Łowczy – w pień się ją wytnie, atoli choćby i ostać się miała, czy jest co na przeszkodzie, by w miasta obwodzie drzewa rosły?
– W rzeczy samej, nie ma... – zastanowiłem się – ani mi to przyszło do głowy...
– Lotny umysł nie każdemu jest dany – rzekła Księżna – więc i nie dziwota, że acan za projektami Księcia Regenta nie nadążasz. Tem niemniej starać się winieneś z całych sił, a skoro i czego nie pojmiesz, na wiarę co rychlej przyjmij.
– Znaczy to – dociekałem dalej – iż tam, gdzie widnokrąg, mury się miejskie postawi?
– A niby po cóż? – zdziwił się pan Łowczy.
– Choćby dla obrony – odparłem – no i żeby cło pobierać...
– Zbyteczny to byłby wydatek – skwitowała Księżna – drzew, pól, łąk, tudzież wiosek i przysiółków paru bronić nie warto, a cło pobierze się przy starych bramach, tych po północnej stronie.
– A gdyby kto chciał targ urządzić... – zająknąłem się – w mieście, lecz poza murami?
– Na to zgody nie damy – uciął Łowczy.
– Zaiste mądrze to Książę Regent wykoncypował – przyznałem i zaraz dodałem – mówią, iż powietrze miejskie wolnem czyni, więc teraz okoliczni włościanie, to znaczy mieszczanie, spod pańszczyzny wyzwolonemi zostaną, nieprawdaż?
– Ani trochę potrzeby takiej nie ma – odparła Księżna – jednakowoż prawdą jest, iż do szlachty już teraz należeć nie będą, jeno do Księcia Regenta, za co mu wdzięczność dozgonną winni.
– Nie do Najjaśniejszego Pana? – spytałem odruchowo.
– W istocie – przyznała z wyraźną niechęcią, po czem zaraz dodała – a jeśli kto rzemiosło jakie wiejskie uprawia, węgiel z drwa na ten przykład wypala, mąkę miele, albo smolarzem jest, w granicach miasta teraz czynić to będzie, przez co na angielską modłę przemysł u nas rozkwitnie i nowoczesność do kraju zawita.
– W rzeczy samej! – zakrzyknąłem – Nigdy by mi to nawet przez myśl nie przeszło!
– I nie dziwota – odparła – jako się rzekło, umysł lotny nie każdemu jest danem.
– A do tego – rzekł Pan Łowczy – nic na przeszkodzie nie stoi, by potem stolicę naszą dalej rozszerzać. A niech i tak wielką będzie niczem kraj cały! Od morza do morza, jako mawiać zwykł był nasz Minister Wojny, niechaj się rozrasta! Z podziwem na nas spojrzą Niemce i Francuzy i uczyć się będą, nie tylko jeść widelcem! Z kolan oto powstajem, wielkość swoją Europie ukazujem! A co tam, Europie! Światu całemu! Wreszcie mieć będziem stolicę na miarę naszych możliwości! Taką, jakiej nikt nie ma! A co tam! Od morza do morza!
I tak się w tem swojem wywodzie Pan Łowczy zaperzył i tak zacietrzewił i gestykulować począł, rękami wymachiwać, podskakiwać niczem kogut, że aż mało co z muru zamkowego nie zleciał. I spadłby pewno kark sobie niechybnie łamiąc, gdyby go w ostatniej chwili za barchatki nie schwycił