Stajenka betlejemska
Nie otrzymawszy listu mego w przeszłą niedzielę pomyśleliście pewno, iżem za jakie przewiny de novo do lochu wtrącon, albo choćby niemocą złożon, pióra do ręki wziąć nie potrafię. Nic z tych rzeczy! List napisałem, jako to mam we zwyczaju i już przez umyślnego miałem Wam go posłać, kiedy to do komnaty mojej gwardziści w sile czterech załomotali, a skorom otworzył, poprosili grzecznie, bym nie mieszkając pismo im wręczył.
Trudno rzec by było, czylim się więcej zmartwił, czyli też uradował, bo przecie miast listu mnie by mogli zabrać. A tak, papier jeno...
Na rezultat wizyty onej niedługo czekać mi przyszło, bo zaraz po sumie zawezwano mnie do Pana Podkanclerzego Błotnickiego.
– Forma licha, mości Nadworny – rzekł Podkanclerzy prosto z mostu, nie witając się nawet ze mną i spoglądając cały czas w okno, po czem raz jeszcze powtórzył – forma licha.
Dzieło me dzierżył przy tem we dwóch palcach, jakoby było ono czemś srodze zbrukane i krzywił się niemiłosiernie. A trzeba wam wiedzieć, iż Pan Podkanclerzy wielkiem jest znawcą sztuki i literatury, a już najwięcej teatru.
– Zaiste, z całych sił się starałem... – odparłem.
– To postaraj się waszmość bardziej jeszcze – przerwał mi, po czem rzucił list w ogień płonący na kominku, a dłonią dał znak, abym się oddalił.
Odszedłem więc jak niepyszny i już miałem na powrót siadać do pióra, kiedy to znowu zjawili się gwardziści, wzywając mnie tem razem przed oblicze Komisyji powołanej – jak mi oznajmili – specjalnie w mojej sprawie.
Nogi się pode mną ugięły, skorom w wielkiej sali ujrzał za stołem trzy postacie w białych, dominikańskich habitach i spiczastych kapturach naciągniętych na głowy. A zatem trybunał Świętego Oficjum – przeszło mi przez myśl – z Inkwizycją żartów nie ma, nawet jeśli kto błaznem się mieni.
– Młyny nasze mielą powoli – zaczął mnich siedzący pośrodku – lecz mielą nieubłaganie. Będzie rok, jak napisałeś, że Zbawiciel w stajni na świat przyszedł. Czy z dobrej i nieprzymuszonej woli przyznajesz się do winy?
– Jako żywo, wielebny ojcze – odparłem drżącem głosem – takem właśnie napisał. Jestli w tem co złego?
– Jak śmiesz, heretyku! – uniósł się gniewem zakonnik siedzący po lewej – Wiesz ty, że na stos możesz trafić za takowe słowa?!
Omdlałem i osunąłem się na ziemię, wobec czego nakazano jednemu z pachołków wylać na mnie kubeł wody. Następnie ozwał się mnich z prawej strony:
– Winę swą zaraz wyznałeś, więc i duszę i życie ocalisz, karę mało dotkliwą ponosząc. Wiedz jednakoż, iż posądzenie Pana Naszego o to, iże między bydlętami narodzić się raczył, haniebnem jest i uczucia religijne wiernych obraża. Skoroby tak było, skądże miałby się wziąć przepych w Jego Kościele? Czyliż świątynie nasze szopom wieśniaczem bywają podobne? Czyliż kler w nędzy żyje, jako pastuszkowie, co to o nich pisałeś przed rokiem? Sam więc widzisz. Słowa twoje jedynie zamęt w głowach ludu prostego szerzą, któren gotów jeszcze przez nie uwierzyć, iż władza wszelka od Najwyższego przecie dana, nie w pałacu znamienitem, jeno w lichej stajence bierze swój początek i tem samem rządzących z rządzonemi zrównywa.
– Za rozpowszechnianie nieprawdy i podburzanie do nieposłuszeństwa Trybunał skazuje cię na zapłatę tysiąca florenów – zakończył posiedzenie zakonnik siedzący pośrodku.
Tysiąc florenów! Życiem co prawda ocalił, lecz skądże ja wezmę taką sumę?! Za wikt i opierunek jeno błaznuję, a biednym niczem mysz kościelna, chocia to chyba nieszczególne porównanie. Ani chybi, na galery mnie poślą... Nawet i na bogactwa od Mistrza Mateusza z Moraw liczyć nie ma co, bo wszak złota nie wytworzył i pewno już nie wytworzy. Kamienia filozoficznego mu pono zbrakło, atoli w uznaniu zasług swojech kanclerzem dopiero co ostał, więc pewno eksperymenta alchemiczne z braku czasu porzuci. Chyba że przejmie je Pan Kanclerz Igielski, którego Książę Regent właśnie Podkanclerzym uczynił, nie mogąc się go przy tem dość nachwalić? Nie, Pan Igielski w alchemii za mało uczony...
A zatem z torbami pójść przyjdzie... Choć z drugiej strony, może Infant, albo raczej Książę łaskę okaże? Może błazen nadal zdatnem im będzie, skoro kto o wolność w kraju spyta?
Teraz więc już wiecie, jakie to sprawy aż tak mnie zajęły, żem do Was w przeszłą niedzielę napisać nie zdołał. Mówią, siła wyższa – vis maior... Życzyć Wam więc pragnę, aby Was ona nie dosięgła i abyście wbrew wszelkiem przeciwnościom radości z Narodzenia Pana doznali, któren, jako wciąż wierzę, nie pałac, lecz właśnie stajenkę betlejemską ongi sobie wybrał i zapewne nie bez powodu tako właśnie uczynił.
List ten, w nadziei, iże rychło w ręce Wasze trafi, dla bezpieczeństwa gołębiem pocztowem wysyła