Błazen Nadworny - Paź ministra

Spisano dnia 23 kwietnia A.D. 2017

Paź ministra


     Wielkanoc spędziłem, podobnie jak i Boże Narodzenie, na wsi, w majątku Hrabiego N., mego dalekiego krewnego. Tak się akurat przy tem złożyło, że bawił naonczas u niego przejazdem pewien młody Gaskończyk, Charles de Batz–Castelmore hrabia d’Artagnan. Ów zacny szlachcic, muszkieter w służbie Króla Francji, nadłożył nieco drogi powracając z Wiednia, gdzie miał, jak się zdaje, do wypełnienia jaką tajną misję. Łatwo odgadnąć, iż nie chciał o niej mówić, ani się też dał wciągnąć w dysputę o frondzie i walce o francuski tron, choć rzecz ta akurat zda się ciekawą być i wielce na czasie. Tem niemniej opowiedział inną, nader interesującą historię, którą Wam tu przytoczę.

     Tak więc w rześki, acz słoneczny, wielkanocny poniedziałek, jeszcze przed śniadaniem, udaliśmy się we trzech na przechadzkę.

     – Mon Dieux! – zakrzyknął Porucznik d’Artagnan skoro jeno zbliżyliśmy się do lasu – A cóż to za miejsce kaźni?!

     W istocie, przed ścianą drzew dało się dostrzec długi rząd kołków, wysokich na jakie dwa łokcie, wbitych w klepisko, a pod niemi ślady obeschłej krwi.

     – Nie... – machnął ręką Hrabia N. – to nic takiego. Parę dni temu zawitał w me progi nasz Pan Łowczy Wielki Koronny i zażyczył sobie, by urządzić mu polowanie.

     – Polowanie? – spytałem zaskoczony – wszak Pan Łowczy nader niechętnie konia dosiada, a i strzela chyba dość kiepsko.

     – W rzeczy samej – odparł Hrabia – z tego też względu kazaliśmy wbić w ziemię paliki i uwiązać do nich bażanty, iżby mógł Pan Łowczy z całkiem bliska do nich palić, a nie troszczyć się o to, że huk słysząc, poodfruwają gdzie pieprz rośnie.

     – Vraiment, arcyciekawie obmyślone. Mogłoby zainteresować Kardynała...

     – Kardynała? – zdziwił się tem razem Hrabia – wszak Duc de Richelieu już dawno w zaświatach!

     – Mam na myśli następcę jego – odparł Porucznik – pana Mazarin vel Mazariniego, jeśli wolicie, boć to przecie rodowity Sycylijczyk i wcale sycylijskie posiada maniery, entre nous.

     – Co też waść powiesz! – rzekłem – A czemże się one objawiają?

     – Człek ów wielce tajemniczem jest i niebezpiecznem, a przy tem nader znaczący wpływ posiada na naszą Królową, Annę z Habsburgów, która, jako wiecie, sprawuje regencję imieniem syna swego, Infanta Ludwika. Powiadają przecie, iż Kardynał potężniejszem zda się być, niźli ona sama. Do tej pory zgodnie rządzili Francją oboje, atoli ostatnio... wydarzyła się dość nieoczekiwana okoliczność, by tak rzec, une grande surprise...

     – Zaspokójże acan czem prędzej naszą ciekawość! – zakrzyknął Hrabia skręcając jednocześnie w prawo i pokazując nam ścieżkę wiodącą ku pałacowemu stawowi.

     – A zatem poszło o pewnego młodziutkiego pazia – ciągnął Gaskończyk – protegowanego Kardynała. Szlachcic ów, mleko jeszcze mając pod nosem, ostał się kapitanem Gwardii, co więcej, ku powszechnemu zgorszeniu otrzymał zaraz Order Świętego Michała, zaś żołd wyznaczono mu dwakroć wyższy od uposażenia niejednego ministra!

     – Niebywałe! – wyrzekliśmy obaj z Hrabią zgodnem chórem.

     – A jednak, Messieurs. Kardynał zdawał się przy tem wcale nie skrywać osobliwej skłonności do swego pazia, a nawet obnosił z nią otwarcie, kłując tem w oczy Króla, szlachtę, duchowieństwo, stan trzeci, a już najbardziej Królową, która, jako powszechnie wiadomo, z dawna darzyła go względami. Chłopiec zasię swawolił ile dusza zapragnie, śmiał się w nos dworzanom, przechwalał swoją pozycją, a pod nieobecność Kardynała kazał siebie samego nazywać ministrem.

     – I cóż było dalej? – spytałem przypatrując się jednocześnie kaczorowi, któren wypłynął właśnie z szuwarów i skierował się ku środkowi błyszczącej w porannem słońcu tafli wody.

     – Enfin une catastrophe! Królowa nie zdzierżyła, pazia pojmano pewnej nocy, nie mieszkając osądzono i skazano na banicję, wzbraniając mu jednocześnie sprawowania jakichkolwiek urzędów w państwie aże po wsze czasy – a to z uwagi na brak compétence.

     – Azaliż on sam się mianował na jakie urzędy? Choć zadufany we własne talenta i krnąbrny nad wyraz, czyliż sam sobie przyznawał żołdy, honory...? – zastanowiłem się na głos. Kaczor zatrzymał się na samem środku stawu i rozglądał dumnie wkoło, całkiem tak, jakoby cała sadzawka była jego dominium.

     – Nie masz sprawiedliwości na tem łez padole – westchnął Hrabia – łatwiej wymierzyć policzek paziowi niż Kardynałowi, choć przecie pana Mazariniego i tak twarz boleśnie zapiec musiała... Jakaż była jego riposta?

     – Jeszcze do niej nie doszło – odparł d’Artagnan – lecz coż zdarzyć się może? Wszyscy to samo zadają dziś sobie pytanie. Póki co, od czci i wiary odsądzono takoż i kilku innych protegowanych Kardynała. Po prawdzie słusznie, lecz Mazarin ma szpiegów po całem kraju, wie różne rzeczy, także o Królowej... Od dawna rozbraja wojsko, lecz nikt mu się nie śmie przeciwić. Mówią, że cesarz Rosji sowicie opłaca jego usługi...

     – Miałżeby więc być podłem zdrajcą?! – obruszył się Hrabia, lecz nasz przyjaciel nie odpowiedział i na chwilę zapadło kłopotliwe milczenie.

     – Lecz przecie burzy się szlachta i lud – rzekłem w końcu – ulica wrze, trwa fronda, pewno coś się zmieni...

     – Exactement – skinął głową Francuz – exactement... Lecz cóż to, mości panowie?!

     Spojrzeliśmy obaj z Hrabią w kierunku czworaków, na które wskazał nasz przyjaciel. Kilku parobków ganiało tam za dziewkami dzierżąc w dłoniach wierzbowe witki, albo kubełki i już to smagało je po łydkach, już oblewało obficie od stóp do głów.

     – Śmigus dyngus – objaśniłem – taki obyczaj śród naszego gminu. W poniedziałek po Wielkiej Nocy wylewają sobie na głowy wodę.

     – Ostatniemi czasy chętniej leją pomyje – skrzywił się Hrabia – prostactwo...

     – Ah bon! Co kraj to obyczaj – skwitował Gaskończyk.

     Dalej szliśmy już w milczeniu przypatrując się owem rozrywkom i tak koniec końców dotarliśmy do pałacu, gdzie oczekiwały nas już damy, młodzież i reszta towarzystwa, aby wspólnie zasiąść do śniadania.

     Cóż, jakby na to nie spojrzeć, arcyciekawą i pouczającą historię opowiedział pan d’Artagnan – chwalić Boga, nie masz u nas takich ministrów, jak ów Mazirini i do równie gorszących nie dochodzi rzeczy, czem, jak łatwo odgadnąć, wielce ukontentowan jest


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.