Błazen Nadworny - Nadmiar łaski

Spisano dnia 4 czerwca A.D. 2017

Nadmiar łaski


     Nie czekajcie mego listu w przyszłą niedzielę, albowiem w podróży będąc, pewno i chwili czasu nie najdę, by choć parę słów skreślić. A wszystko stąd, iż posyłają mnie w obce kraje z nadzwyczaj osobliwą misją. Ale po kolei.

     Tak się złożyło, że pokłócił się był Pan Podkanclerzy Naszstrzykowski, za przyzwoleniem Księcia Regenta, rzecz jasna, nie z jednem nawet, lecz od razu z kilkoma książętami niemieckiemi. Doszły mnie słuchy, iż poszło o rządy prawa i o pieniądze, lecz nie rozpytujcie o szczegóły, bo dalibóg nie mam o nich pojęcia. Dość, że skoro się okazało, iż trzeba teraz jechać do owych państewek w jakich inszych sprawach, rzekł Pan Podkanclerzy do Księcia kładąc dłoń na karabeli:

     – Wasza Wysokość, jako żywo, nie zdzierżę! Spokojny ze mnie człowiek, rozważny dyplomata i pierwej trzy razy pomyślę nim co powiem, albo i uczynię, lecz, niech mi Bóg świadkiem, skoro tam pojadę, nie zdzierżę!

     – Poślijmy zatem Błazna – rzucił ni stąd ni zowąd Infant odrywając się od zabawy w ciuciubabkę – niechaj udaje ministra. To ci heca! Będą się mieli z pyszna!

     A rzekłszy to zaniósł się śmiechem i wraz z niem Dwór cały, jako że żart wydał się wszystkiem przedni. A gdy już cokolwiek powróciła powaga i jeno Infant jeszcze trząsł się od chichotu, rzekł Książę Regent zacierając dłonie z uciechy:

     – Zaiste, przednia to myśl i choć zdać się może dziecinną, wcale dobrze wpisuje się w mą strategię. Niech jedzie imć Nadworny. Obaczą Niemce, w jakiem mamy ich poważaniu.

     I to tyle w tej kwestii, a o tem, co się tam wydarzy, opowiem, da Bóg, po powrocie. Teraz jednak, kiedym miał już opuszczać Salę Tronową, by zacząć czynić przygotowania ku podróży, skinął na mnie jeszcze Infant i rzekł:

     – A w ogóle, to ułaskawiam waszmości.

     Skłoniłem się nisko, a żem ni w ząb nie pojął, w czem rzecz, zaraz po zakończonej audiencji, napotkawszy Pana Podstolego Chwytakowskiego, któren zawsze zdawał się być mi przychylnem, postanowiłem spytać go, o co też mogło chodzić.

     – Jak to, o co? Nie pójdziesz waść na szafot – odparł Podstoli.

     – Na szafot? – aż nogi ugięły się pode mną z przerażenia – Ale za co?!

     – Czyliż to ważne, skoro Najjaśniejszy Pan okazał łaskę waszmości? Upiekło ci się, więc winieneś Majestatowi dozgonną wdzięczność. To wszystko. Ciesz się, bo kto wie, czyli drugi raz się uda...

     Pan Chwytakowski oddalił się w swą stronę, ja zaś wciąż nie mogłem dojść do siebie. Skoro bowiem Miłościwie Nam Panujący mnie ułaskawił, pierwej musiano mnie o co oskarżyć, osądzić, uznać winnem, skazać... Ale o co? Za co? I jakże to tak, żebym o niczem się nie dowiedział? A jeśli znów się co takiego wydarzy i jeśli wówczas tyle szczęścia mieć nie będę? Niewiele myśląc udałem się więc do Pana Piwnicznego, któren wysłuchawszy mojej opowieści, srodze się strapił i solennie przyobiecał wywiedzieć się wszystkiego sobie jeno znanemi sposobami. Jakoż nie przeszły dwa dni, kiedy zjawił się u mnie pod wieczór i – jak to miał we zwyczaju – przyniósł dzban węgrzyna.

     – Na frasunek dobry trunek! – przywitał mnie ode proga – Ale też i nie ma się czem frasować, skoro karę waszmości darowano i winę w niepamięć puszczono. Wypijmy za to, że pod miecz katowski nie pójdziesz!

     Jako się rzekło, wychyliliśmy po kielichu, lecz skoro jeno wargi otarłem rękawem, począłem dociekać dalej:

     – Wieszli waść, o jakąż to winę chodzić mogło?

     – Próbowałem zasięgnąć języka – odparł – atoli tego akurat nikt nie wie. Nawet Pan Instygator Koronny Żebrowicz, bom, choć z duszą na ramieniu, i jego począł indagować. Usłyszałem jeno, iż Najjaśniejszy Pan, łaskę acanowi okazując, ciebie od kary, sąd zaś od zbędnego kłopotu uwolnił. Skoro by miano cię pojmać, uwięzić, oskarżyć, do zeznań przymusić, świadków wzywać, wyrok wydać i ogłosić... Pomyśl jeno, ileż to niedogodności, jakie koszta... A tak, jednem swem słowem Król sprawę zakończył ku pospólnemu pożytkowi. Ot i wszystko.

     Jakoś raźniej mi się zrobiło i lżej na duszy, zwłaszcza iż posilając się pieczystem opróżniliśmy już dzban niemal do dna, zaś konwersacja nasza niepostrzeżenie zeszła na wcale inszy i weselszy temat, a to tyczący się urody niewiast, dam Dworu w szczególności.

     – Wyznam waszeci – rzekł jednak ni z gruszki, ni z pietruszki Pan Piwniczny, mając już trochę w czubie – żem o sprawę wiadomą zapytał mimochodem Pana Stolnika Nieszczerego i samego Pana Kanclerza, niosąc im wczora gąsior wina, takiego jak to. I wiesz, co mi powiedzieli?

     – Ani trochę...

     – Że przywilejem berła jest ułaskawić każdego, kogo jeno Król ułaskawić zechce. Koniec i kropka. Skazany, czy nie, sądzony albo i nie sądzony, winny, czy nie winny, pal diabli! Przywilejem berła! Rozumiesz waść? Przywilejem berła! – wyartykułował te słowa powoli i nadzwyczaj wyraźnie, zbliżając twarz do mojej twarzy, a następnie oparł się na łokciach i przymknął powieki.

     – Może więc i tak być – wyszeptałem – żem wcale nic złego nie uczynił, a mimo to Najjaśniejszy Pan w swej niepomiernej dobroci...?

     – Może tak być... – wybełkotał, po czem złożył głowę na stole i zapadł w sen, ja zaś wlałem resztę wina do swego kielicha.

     No coż, to nadmiar łaski, Najjaśniejszy Panie, nadmiar łaski – rzec chciałby jeszcze przed wyjazdem do owych praworządnych pono, lecz pewno dużo mniej łaskawych książąt niemieckich


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.